Zbrodnicze zapędy Rosjan i skomplikowany system S-300, czyli jak doszło do tragedii w Przewodowie

(fot. RG/Twitter/s_pitera)

Dwie cywilne ofiary, dwóch mężczyzn, którzy zginęli w eksplozji, jaka zarejestrowana została w odległości 7 kilometrów od granicy pomiędzy Ukrainą a Polską, w miejscowości Przewodów, to pierwsze ofiary działań wojennych na terytorium Rzeczypospolitej po zakończeniu II wojny światowej. Tymczasem Holandia rozliczyła i osądziła sprawców zestrzelenia samolotu MH-17, który leciał z tego kraju do Malezji w roku 2014, kiedy rozpoczynała się wojna na Ukrainie. Co łączy obie te sprawy? To, że za śmiercią niewinnych, niezaangażowanych w konflikt, niebędących nawet obywatelami wojujących krajów ludzi, stoi Federacja Rosyjska. I to właśnie znalazło się w tym tygodniu na szczycie „Listy Rachonia”.

– Kiedy informacja o eksplozji pojawiła się w mediach, z miejsca stała się jednym z najważniejszych wydarzeń politycznych, ale i militarnych mijającego tygodnia. W tej sprawie na indonezyjskiej wyspie Bali rozmawiali ze sobą członkowie G20, ale też zwołanego ad hoc, nieplanowanego wcześniej spotkania grupy G7. Ta sprawa była i jest istotna nie tylko ze względu na to, ze jej potencjał eskalacyjny był niezwykle wysoki. Pierwsze przypuszczenia mogły wskazywać, że rakieta wystrzelona w stronę polskiego terytorium mogła być rakietą Federacji Rosyjskiej, która prowadziła zmasowany ostrzał Ukrainy – jak się okazało później, największy pod względem skali i intensywności nalot od początku wojny na Ukrainie – przypomniał Michał Rachoń.

– Jednocześnie w tych samych dniach dowiedzieliśmy się, że Holandia rozliczyła i osądziła sprawców zestrzelenia samolotu MH-17, który leciał z tego kraju do Malezji w roku 2014, kiedy rozpoczynała się wojna na Ukrainie. W tym procesie skazany został m.in. jeden z najbardziej znanych rosyjskich funkcjonariuszy wywiadu wojskowego, człowiek, który w 2014 roku pełnił funkcję w marionetkowym rządzie Donieckiej Republiki Ludowej. Niemal 300 osób, które zginęły na pokładzie tego samolotu, to ludzie, którzy nie byli żołnierzami, nawet nie byli obywatelami państw zaangażowanych w konflikt. Warto o tym pamiętać, bo od 2014 roku mamy – a przynajmniej powinniśmy mieć – pełną świadomość, że wojna oraz imperialna polityka Federacji Rosyjskiej może mieć i przynosi tragiczne konsekwencje nie tylko dla tych, którzy są jej bezpośrednimi adresatami. Co najmniej od roku 2014 ofiarami tych działań stają się również ludzie, którzy w żaden sposób nie są związani ani z Rosją, ani z Ukrainą, nie są obywatelami tych państw i nie mają nic wspólnego z działaniami wojennymi. Tak było z ofiarami z pokładu samolotu MH-17 i dokładnie tak samo było z dwoma Polakami, którzy zginęli we wsi Przewodów – podkreślił.

O tych wydarzeniach prowadzący audycję rozmawiał ze swoim gościem, którym był Sławomir Pitera, kapitan rezerwy, oficer Wojska Polskiego, który pod hasłem #MuremZaPolskimMundurem jest współprowadzącym pokoju na Twitterze, w którym można dyskutować na temat tego, co dzieje się w kwestiach bezpieczeństwa Polski.

– Ta sytuacja była bardzo groźna, mogła zakończyć się eskalacją wojny, którą Rosja wypowiedziała Ukrainie, na państwa NATO. Całe szczęście, że władze nasze i NATO zachowały na tyle zdrowego rozsądku i opanowania, że najpierw postanowiły zbadać okoliczności tego wydarzenia, a nie – jak proponowali niektórzy dziennikarze i politycy – podejmowali daleko idących środków. Z drugiej strony można stwierdzić, że mieliśmy dużo szczęścia, że taka sytuacja nastąpiła dopiero po 270 dniach konfliktu na Ukrainie – zaznaczył kapitan Pitera.

Wyjaśnił przy tym, czym jest system S-300, którego częścią była rakieta zidentyfikowana w Przewodowie. – To system, który służy do wykrywania, śledzenia i niszczenia pocisków rakietowych i obiektów typu samoloty, śmigłowce. Jest produkcji radzieckiej, jego początki to końcówka lat 70. ubiegłego wieku, przeszedł wiele modyfikacji. Opiera się na śledzeniu radiolokacyjnym, z wykorzystaniem radaru. Pociski, które nadlatują w strefę, którą chronimy przy pomocy tego systemu, zostają wykryte przez radary dalekiego zasięgu. Obsługa systemu ma kilkanaście minut do podjęcia działania, żeby te obiekty zostały przechwycone. Wadą systemu jest to, że wykryte pociski, rakiety czy samoloty, muszą być cały czas „oświetlane” przez radar, do momentu zniszczenia. To jego największa słabość, wymuszająca koncentrację i wyszkolenie załogi, która go obsługuje. System ma główny zasięg bojowy do 90 km, ale rakiety stosowane np. do niszczenia pocisków balistycznych mają zasięg do 200 km. Ciekawostką jest to, że rakiety wystrzeliwane przez ten system nie lecą bezpośrednio „na spotkanie” z rakietą przeciwnika, tylko osiągają dość wysoki pułap i dopiero z góry uderzają cel. Jeśli cel jest szybki lub jest nim rakieta manewrująca, trafienie jest trudniejsze – wyjaśniał ekspert.

Posłuchaj całej audycji:

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj