Sondaż sugeruje opozycji wspólną listę. Goście „Śniadania Polityków” zgodnie krytykują publikację

„To nie sondaż, tylko jakaś analiza przeprowadzona przez redaktorów”, „tego nie można traktować poważnie i miarodajnie”, „w publikacji brakuje danych i wyliczeń”, „taka analiza jest kompletnie nic nie warta” – goście, którzy zostali zaproszeni do programu „Śniadanie Polityków” nie pozostawili suchej nitki na opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” szumnie zapowiadanym tzw. sondażu obywatelskim. Pytania swoim gościom zadawał prowadzący audycję Jarosław Popek, zaś komentatorami byli Andrzej Kobylarz (Solidarna Polska), Artur Dziambor (Wolnościowcy), Kazimierz Smoliński (Prawo i Sprawiedliwość) oraz Łukasz Kopeć (Polska 2050).

– Co wynika z tego „sondażu”, który niemal natychmiast przez specjalistów został nazwany „szantażem obywatelskim”? Jakie wnioski płyną z niego dla wyborców? Głównie takie, że jeśli nie będzie wspólnej listy partii opozycyjnych, to opozycja nie będzie miała najmniejszych szans na to, aby wygrać ze Zjednoczoną Prawicą, wygrać. Polska 2050 jest bardzo mocno wymieniana w tych materiałach – czy zatem Szymon Hołownia będzie chciał pójść z Platformą Obywatelską do wyborów? – zapytał Jarosław Popek przedstawiciela wspomnianego ugrupowania.

– W tym momencie wszystkie opcje nadal są otwarte, w jakiej konfiguracji pójdziemy do wyborów: czy będzie to jedna lista, czy pójdziemy osobno, czy w jakichś mniejszych blokach – zapewnił Łukasz Kopeć. – My jesteśmy cały czas otwarci na dialog i na różne rozwiązania. Nie zamykamy sobie drogi, że tej listy na pewno i zdecydowanie nie będzie. Natomiast nie wiem, czy można ten dzisiejszy sondaż, czy bardziej badanie, a może raczej wywody redaktorów na ten temat, do końca traktować poważnie. Nie ma żadnych danych, nie jest podany żaden wariant, w którym my wystartowaliśmy osobno, a Lewica osobno, albo jak my wystartowalibyśmy w bloku z PSL-em. Takiego wariantu ani wyliczeń w tym sondażu w ogóle nie podano. A zatem pojawia się pytanie: czy nie zbadano tego, czy może wyniki były na tyle niekorzystne, aby to zaprezentować dla tezy, która tu jest przedstawiana – zastanawiał się.

– Ta analiza okrzyknięta została przez „Gazetę Wyborczą” jako „największy sondaż obywatelski”, jako „zbiórka publiczna”. Rzeczywiście mamy cztery warianty i żadnego z tych, który w tej chwili jest na stole. Ten wariant rzeczywiście nie był badany. Jak widać, „Gazeta Wyborcza” z Donaldem Tuskiem od dłuższego czasu forsują ten wariant: dwie listy – jedna lista, jak to mówią, demokratycznej opozycji i druga, jakby w kontrze, to byłby „PiS-owski reżim”. A my mamy demokratyczną większość. A zatem ja poważnie nie podchodzę do tego sondażu. Oczywiście też analizujemy, mamy swoje badania, nie lecimy z tym od razu do gazet. Robimy swoje, spotykamy się. Natomiast niektórzy specjaliści już krytykują ten sondaż, że bardziej jest to jakiś raport z badania opinii publicznej, a nie prawdziwy i profesjonalny sondaż. To, że więcej osób przepytano, nie znaczy, że jest to wiarygodne i miarodajne. Poczekajmy. Problem w tym wypadku ma „Gazeta Wyborcza” i Donald Tusk, którzy nie chcą skorzystać z najlepszej opcji, która leży na stole, a którą jest wspólna lista. Z tego, co się dzieje, wyraźnie widać, że do tej wspólnej listy jest daleko. To jest problem opozycji, niech idą, w jakiej konfiguracji chcą. My robimy swoje i jestem przekonany, że możemy wygrać te wybory. Donald Tusk niech martwi się o jedną listę, niech przekonuje swoich koalicjantów, że warto iść razem. Ale trzeba podkreślić, że nie działa to jak matematyka, czyli że jeśli dodamy poszczególne elektoraty, słupki, to tak będzie w wyborach. Jeszcze nigdy się tak nie zdarzyło – argumentował Kazimierz Smoliński.

– Zaczynamy dyskutować o tym, że partie polityczne są jak kluby sportowe, to znaczy że można dowolne barwy przybrać, ważne tylko kto, z kim, i jak ta układanka się uda. I rzeczywiście patrząc na to, co „Gazeta Wyborcza” opublikowała, można odnieść wrażenie, że opłaca się tym wszystkim klubom, które są w tym momencie w Sejmie – poza PiS-em i Konfederacją – dojść do tego wspólnego startu. Natomiast podejrzewam, że analiza zawodzi na samej metodzie D’Hondta i na podziale na okręgi wyborcze. Jak się wgłębimy w szczegóły, to tam, gdzie PiS wygrywa z Platformą, to dosłownie rozjeżdża ją walcem. A tam, gdzie Platforma wygrywa z PiS-em, to wygrywa ledwo, na przykład o jeden mandat. Te „detale” sprawiają, że taka analiza jest kompletnie nic nie warta. Patrząc tylko na same słupki poparcia, można mieć ponad czterdzieści procent i przegrać wybory. Niestety takie są realia metody D’Hondta, ponieważ wszystko zależy od tego, w których okręgach jesteśmy silni, a w których słabi. Ja bym jednak zastanowił się również nad tym, co te listy mają sobą proponować. Ja wiem, jaka jest propozycja programowa Prawa i Sprawiedliwości i ja się z nią skrajnie nie zgadzam, dlatego jestem przeciwnikiem PiS-u. Wiem, jaka jest nowa propozycja programowa Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska, który skręca bardzo mocno w lewo, więc wiem doskonale, o jaki elektorat mu chodzi i czego rzeczywiście chce. I widzę tu pewien podział który sprawia, że nie można – przynajmniej poglądowo – połączyć PO i Lewicy z Hołownią i PSL-em. Hołownia i PSL mają inny rys ideowy i nie wyobrażam sobie na przykład proaborcjonistów i antyaborcjonistów na jednej liście. Dokładnie tak samo nie wyobrażam sobie na jednej liście ludzi chcących obniżać podatki i tych, którzy chcą podnosić podatki. Koalicje się buduje, ale one muszą mieć jakieś wspólne punkty. Albo zaczynamy od budowania wspólnoty programowej, a taka wspólnota istnieje między PiS-em a Solidarna Polską. Trzeba mieć wspólne punkty i wspólne interesy. Pytanie, jakie wspólne interesy może mieć PSL z Lewicą, bo ja ich, poza walką z PiS-em, nie widzę. Jeśli spojrzymy na rysy programowe dwóch tych ugrupowań, niezależnie od tego, czy lubimy te ugrupowania, czy nie, to najważniejsze jest to, co te programy mają nam do przekazania, za czym my rzeczywiście głosujemy. Bo my głosujemy na ludzi, ale ci ludzie chcą jednak coś realizować. To proszę mi wskazać punkty wspólne Lewicy i PSL – argumentował Artur Dziambor.

– Dziś mamy do czynienia z tym, że „Gazeta Wyborcza” włączyła się w kampanię wyborczą i wskazuje drogę, jaką ma pójść opozycja. To jest gazeta, która kreuje jakąś drogę i podpowiada opozycji, w którym kierunku i jak powinni pójść. Ja uważam, że do wspólnej listy na pewno nie dojdzie, bo to by zamordowało podmioty polityczne takie, jak PSL czy partia Hołowni. Nie tych wspólnych, przynajmniej podstawowych programowych idei, jeśli chodzi o Lewicę, PSL i Hołownię. A zatem mają duży problem. „Gazeta Wyborcza” próbuje wpłynąć na nich, aby podjęli decyzję o wspólnym starcie, ale na pewno do tego nie dojdzie. Uważam, że sondaże pokazują tylko to, że Donald Tusk, jeżdżąc po Polsce, osłabia całą opozycję. Widzimy, że spotkania z wyborcami powodują, że coraz więcej osób ma go dosyć, tych jego kłamstw. Spokojnie będziemy się przyglądać, a do wyborów z pewnością jeszcze wiele się zadzieje – skomentował Andrzej Kobylarz.

raf

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj