Jarmark św. Dominika wyzwaniem dla wystawców. „Pani prezydent jest pozbawiona empatii”

Jarmark św. Dominika działa od niecałego tygodnia. I w zaledwie sześć dni pojawiło się tyle problemów, że miasto przestało sobie z nimi radzić. Zaczynając od absolutnego chaosu, związanego z wywozem śmieci, przez nielegalne „pole namiotowe” w centrum miasta, po brak ochrony i monitoringu, co skutkowało ogromną kradzieżą, z której straty oszacowano na ponad 60 tysięcy złotych.

Na ten temat w „Studiu Polityka” Piotr Kubiak oraz Jarosław Popek rozmawiali z Markiem Formelą z „Gazety Gdańskiej” i portalu wybrzeze24.pl oraz Andrzejem Potockim z tygodnika „Sieci” i portalu wpolityce.pl.

Problemy związane z Jarmarkiem św. Dominika dalej pozostają nierozwiązane, a dołączył do nich kolejny – związany z nazewnictwem osób pracujących na jarmarku, którzy nazwani zostali przez panią prezydent Dulkiewicz „handlarzami”, co skrytykował Marek Formela. – Nie podoba mi się język, którego używa pani Dulkiewicz wobec osób, które na jarmarku, opłacając wysokie stawki za dzierżawę powierzchni, próbują zarobić na swoje utrzymanie. Nazywać ich „handlarze”, może tylko ktoś bez poczucia społecznej empatii – podkreślił Formela.

– Część polityków Platformy Obywatelskiej i ugrupowania Wszystko dla Gdańska deklaruje miłość do gdańszczan, a ta pogarda nijak się ma do haseł, które mają ci państwo na sztandarach – dodał.

Jarmark św. Dominika to również tradycje, które niosą za sobą pewne zobowiązania. Osoby tam pracujące, w dużej mierze przyczyniają się do zwiększania budżetu miasta. Skomentował to Andrzej Potocki. – Ci tak zwani „handlarze” płacą niezłe pieniądze, za to, żeby mogli tam pracować. Tradycja tego jarmarku nakazuje dobieranie odpowiednich słów, a słowo „handlarze” kojarzy się raczej z bazarowym podejściem. Prezydent Gdańska niezbyt elegancko odniosła się do tych, którzy płacą za swoje stanowiska. Gdańsk ma z tego dochody nie mówiąc już o tłumach, które tam krążą i napędzają również pieniądze dla Gdańska – powiedział.

W drugiej części audycji gościem specjalnym był Bartłomiej Białaszczyk, prezes Sopockiego Klubu Tenisowego. W kurorcie od lat toczy się spór o znajdujące się w mieście korty. Na drodze sądowej, wydaje się, że sprawa została wyjaśniona. Czy tak to wygląda też w praktyce?

– Pan prezydent Jacek Karnowski w 2018 roku rękami swojego kolegi Wiesława Pedrycza, otworzył drugie stowarzyszenie o nazwie STK. Obdarował to stowarzyszenie naszymi gruntami za 350 złotych miesięcznie. Kwota jest wyjątkowo niska. Jednak warto zwrócić uwagę, że pierwsza opłata z tytułu użytkowania wieczystego, którą musimy uiścić, to jest kwota 700 tys. złotych. Pan prezydent żąda od Sopockiego Klubu Tenisowego 6,5 miliona złotych. To jest kuriozalna sprawa. W wyroku sądu okręgowego jest napisane, że pierwsza kwota nie podlega rewaloryzacji – przypomniałł.

– Jesteśmy jedynymi ludźmi, którzy dają gwarancję, że korty w Sopocie pozostaną kortami. Nie będą one zabudowane. Obecna sytuacja to będzie rozwój tenisa i będziemy starali się wrócić do lat świetności – dodał prezes.

Posłuchaj całej audycji:

 

jk

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj