Jak opozycja próbuje obarczyć rząd winą za sytuacje na Odrze? Co dalej z gdańskimi owcami? M.in. na te tematy rozmawiali uczestnicy „Studia Polityka”. Gośćmi Piotra Kubiaka i Bartosza Stracewskiego byli Marek Formela z „Gazety Gdańskiej” i portalu wybrzeze24.pl oraz Andrzej Potocki z tygodnika „Sieci” i portalu wpolityce.pl.
– To nagła erupcja elokwencji pani marszałek Polak i pana Donalda Tuska. Kiedy była sprawa molestowania seksualnego w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego, w instytucji samorządu województwa lubuskiego, był duży problem, by państwo mogli się ze sobą skomunikować, pośredniczyć musiał pan Kierwiński. W tej sytuacji pas transmisyjny działa bardzo dobrze. Mam wrażenie, że im więcej nieszczęścia, przypadkowych, często niespodziewanych czarnych łabędzi, tym większe szczęście i niemal polityczny orgazm wśród polityków Platformy Obywatelskiej. Wielorakość różnych przypadków, które są kłopotliwe, trudne, czasem zaskakujące, nieprzewidywalne, przysparzają im niebywałej radości, która mąci im umysły i pozwala sięgać po kłamstwo lub taką interpretację nieprecyzyjnych informacji, żeby zbudować z tego niezwykle agresywną kampanię wymierzoną w sprawujących władzę. Zdarzenia tego typu co w Odrze miały miejsce też wcześniej, w różnych krajach w Europie, również w Polsce. Kiedy rządziła z łaski społecznej koalicja PO-PSL, w Bugu też padły ryby. Nie pamiętam, by ktokolwiek z powodu tego trudnego wydarzenia próbował pisać nowy manifest polityczny – przypominał Marek Formela.
– Donald Tusk i marszałek Polak powinni przeprosić za swoje słowa, ale nie przeproszą. Robią hucpę na cały kraj – oceniał Andrzej Potocki. – Na portalu Wirtualna Polska co czwarty artykuł jest na temat Odry i każdy jest innej treści, co chwilę wynajdują nowe powody, przez które rzeka jest zatruta. Wszystko zmierza do tego, że zatruwał to Bumar Łabędy, KGHM albo inny „zakład kierowany przez ekipę pisowską”. Do stwierdzenia, że wpływ na sytuację na Odrze miały algi, szybko znaleziono eksperta, prof. Marcina Drąga, prywatnie zapalonego wędkarza, który „w żadnym wypadku nie stawia na algi jako przyczynę tego, z czym mamy do czynienia”. Czyli w domyśle – jednak pisowski zakład zatruł Odrę. I tak od dwóch tygodni jest jazda po PiS-ie. Być może faktycznie powinna tu wystąpić prokuratura. Pomijam już szkody wizerunkowe, które przez propagandę rybich trupów poniósł rząd polski. To też uwaga do elektoratu Platformy Obywatelskiej – uważajcie na swoich przewódców, co oni wygadują. Tusk, co wyjdzie, to zero merytoryczności. To ciekawe, jak tworzą się te konstrukcje atakujące rząd za to, że ryby pływają do góry brzuchem – wskazywał.
Komentatorzy pochylili się również nad sprawami lokalnymi. Punktem wyjścia musiała być oczywiście historia z owcami „odpowiedzialnymi” za przystrzyganie trawy na terenie opływu Motławy. Redaktor naczelny „Gazety Gdańskiej” wskazywał przy tym, że ten temat i związane z nim dymisje i kontrole w Gdańskim Zarządzie Dróg i Zieleni to wierzchołek góry lodowej.
– To jest detaliczna historia. Owce to zwykła miejska facecja. Wciąż nie wiemy, jak wygląda umowa o przekazaniu kilku hektarów gruntu zagranicznemu funduszowi inwestycyjnemu, na których wybudowano wielki dom towarowy. Obywatele nie mają też pełnej wiedzy na temat zasad, na których dokonano gigantycznych podwyżek wynagrodzeń w spółkach miejskich i urzędzie. Nie wiemy też, jak miasto Gdańsk zamierza układać swoje relacje z GPEC-em, który jest własnością niemieckich socjaldemokratów, którzy z pieniędzy zarabianych w Gdańsku finansują politykę społeczną w Lipsku. W ogrodzie zoologicznym powstaje fundacja, która nazywa się Gdańskie Zoo. Nieżyjący już prezydent pobłogosławił ten pomysł, dyrektor zoo jest jednocześnie prezesem fundacji i sam sobie udziela zgody na zameldowanie fundacji pod adresem publicznego zoo. Miasto wygląda jak suma prywatnych folwarków – wyliczał. – To jest moment, w którym atmosfera wokół władz Gdańska jest częściowo zatruta. W tej sytuacji stosuje się taktykę ucieczki do przodu. Łatwo poświęcić kogoś dla pokazania własnej stanowczości. Nie byłbym zdziwiony, jeśli któryś z wicedyrektorów GZDiZ, odpowiadający akurat za ten pion, w którym pracował ten pomysłowy urzędnik, został za brak nadzoru odwołany. Można się spodziewać takich szybkich, chybotliwych cięć, trochę na oślep, ale PR-owo skutecznych – przewidywał Formela.