Reparacje od Niemiec i wojna w Ukrainie. „Tusk ubiera się w piórka rusofoba, to hipokryzja”

W Polsce trwa debata związana z wypłatą odszkodowań przez Niemcy za zniszczenia dokonane przez ten kraj podczas II wojny światowej. Z kolei przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wygłosiła orędzie, podczas którego powiedziała w odniesieniu do trwającej wojny Rosji z Ukrainą, że Europa powinna wynieść „nauczkę z tej wojny”. Te tematy omawiano na antenie Radia Gdańsk podczas programu „Studio Polityka”. Piotr Kubiak i Jarosław Popek do dyskusji zaprosili Marka Formelę z „Gazety Gdańskiej” i portalu wybrzeze24.pl, Artura Ceyrowskiego z tygodnika „Sieci” oraz portali wpolityce.pl i Stefczyk.info oraz Bartosza Stracewskiego z Radia Gdańsk.

– W Poczdamie wypowiadał się także Donald Tusk, jak to przestrzegał przed spoufalaniem się i robieniem interesów z Rosją. Ale ani Ursula von der Leyen, ani Tusk nie wspomnieli o roli Lecha Kaczyńskiego oraz formacji Prawo i Sprawiedliwość, którzy ostrzegali właśnie przed takim traktowaniem Rosji. A to Donald Tusk już w 2008 roku mówił, że musimy mieć stosunki z Rosją taką, jaka ona jest, że musimy zrobić reset tych stosunków. Dodam, że Radosław Sikorski mówił też do Ukraińców, żeby nie stawiali oporu Rosjanom, bo zostaną wymordowani. Teraz widzimy, że Tusk zmienia swoją strategię i pokazuje się jako polityk ultra-antyrosyjski. Ale nic nie słyszymy o żadnych pieniądzach w zamian za to, że przyjęliśmy miliony Ukraińców, nic nie słyszymy o to, że trzeba odblokować pieniądze z KPO – wskazywał Piotr Kubiak.

– Czy to nie wygląda tak, że Europa Zachodnia, głównie Niemcy, teraz przestawili swoją wskazówkę, bo zauważyli, że Ukraina zaczyna wygrywać wojnę? – dopytywał Jarosław Popek.

– Teza, że Ukraińcy wygrywają wojnę, jest niezwykle miła mojemu, i pewnie nie tylko mojemu sercu, ale niestety jest jeszcze bardzo daleka od tego, żeby się ziścić. Ukraińcy niezwykle dzielnie się bronią i niezwykle odważnie przeprowadzają swoją ofensywę, ale z każdym dniem otrzymujemy coraz bardziej przerażające informacje z frontu. Nie dalej, jak trzy godziny przed rozpoczęciem tej audycji doradca prezydenta Ukrainy poinformował, że władze Ukrainy odnalazły kolejny masowy grób, w którym pochowano 450 obrońców Ukrainy. To kolejna po Buczy, Mariupolu i wielu innych takich miejscach lokacja, w której obrońcy Ukrainy oddają życie za swoją ojczyznę. A oddają życie dlatego, że przez całe lata ludzie w Niemczech i Europie Zachodniej pozwalali Putinowi na bogacenie się i zbrojenie. I to było możliwe dzięki polityce Angeli Merkel, którą w Polsce w ogromnym stopniu reprezentował Donald Tusk. Przystrajanie się dziś w piórka rusofoba to kolejny dowód na to, że Tusk i Platforma Obywatelska to są ludzie sondaży. Natomiast jest to szczególnie obrzydliwa hipokryzja w kontekście tego, o czym mówimy. Bo przecież nie dalej jak w 2007 roku w swoim expose, kiedy Donald Tusk zostawał premierem, zapowiadał, że potrzebujemy resetu z Rosją, że relacje z Rosją muszą być odbudowane i muszą być oparte na dwustronnym, wzajemnym zaufaniu. A o jakim zaufaniu można mówić w przypadku państwa, które dziś robi to, co robiło już nie raz w historii? My wiemy, czym jest Rosja, my od zawsze wiedzieliśmy, czym jest Rosja. Przecież to, co się stało w Buczy, to, co się stało w Mariupolu, to nie są rzeczy nowe, które wcześniej się nie zdarzały. W tych wszystkich grobach pobrzmiewa echo Charkowa, Katynia, pobrzmiewa echo słów, które brzmiały dla wszystkich Polaków złowieszczo i złowrogo. Rosja w ogóle się nie zmieniła. Problemem Rosji nie jest jeden Putin, którego trzeba usunąć. Problemem Rosji jest to, że elity zachodnie, poprzez całe mnóstwo polityków, przez lata budowały potęgę neoimperialnej Rosji. I ta Rosja dziś morduje Ukraińców tak samo, jak mordowała w czasie II wojny światowej Polaków. A na to niestety pozwoliła Angela Merkel, bo ta wojna jest prowadzona w ogromnym stopniu za niemieckie pieniądze – mówił Artur Ceyrowski.

– Niemcy w sposób dość zręczny adaptują się do nowej sytuacji. Analizują meldunki, które posiadają, analizują wiedzę z frontu, z przesunięć, z kontrofensywy Ukraińców i moderują swoje stanowisko zgodnie z duchem czasu. Robią to bez żadnego skrępowania. Uważają że jest to zgodne z niemiecką racją stanu i w gruncie rzeczy jest to w społeczeństwie niemieckim akceptowane – mówił Marek Formela.

– Ta sama narracja jest nie tylko w Niemczech, ale i w innych krajach zachodniej Europy. Dokładnie w ten sam sposób mówi Ursula von der Leyen, tak mówi też premier Finlandii – zauważył Jarosław Popek.

– Przypomnę, że przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen była przez sześć lat ministrem obrony w rządzie Angeli Merkel i zasiadała u boku wicekanclerza Scholza. Jej wystąpienie jest typowe dla współczesnej liturgii politycznej, pozbawione głębszego znaczenia, emblematyczne i cynicznie skupione na zaakcentowaniu nowej sytuacji bez odwoływania się do drogi, którą polityka niemiecka wypracowała dla obecnej sytuacji na pograniczu Europy, Ukrainy i Rosji. Zwrócę też uwagę na wystąpienie Donalda Tuska, który – co wydaje mi się co najmniej niestosowne – z tym wystąpieniem udał się do Poczdamu. Dla polskiego polityka jest to duża niezręczność. Ten sam polityk na tle żurawia, na tle Gdańska, mówił do tych samych polityków – którym teraz zarzuca, że zrobili jakieś błędy, że nie słuchali – że ich polityka była błogosławieństwem dla Polski, dla całej Europy. Nie ma chyba większej miary hipokryzji niż ta, którą Donald Tusk zawarł w tych dwóch swoich wystąpieniach. Dla mnie to jest polityczny bankrut – skomentował Marek Formela.

– Przypomnę słowa Olafa Scholza: „Chciałbym powiedzieć, patrząc na Donalda Tuska, jak wielkie znaczenie mają układy, które wynegocjował Willy Brandt i raz na zawsze ustalona jest granica Niemiec i Polski po setkach lat naszej historii. Nie chciałbym, by jacyś ludzie szperali w książkach historycznych, by wprowadzić rewizjonistyczne zmiany granic. To musi być dla nas wszystkich jasne”. Taka wypowiedź padła w Poczdamie z ust kanclerza Niemiec. Czy te słowa nie brzmią złowieszczo? – pytał Piotr Kubiak.

– Brzmią arcyzłowieszczo. Szczególnie, że są wypowiadane przez kanclerza Niemiec w Poczdamie, w przededniu 17 września, w przededniu rocznicy, która jest dla Polaków niezmiernie istotna. To spotkanie w ogóle było dość dziwne, podczas niego Witalij Kliczko został odbiorcą nagrody dla całego narodu ukraińskiego. I to jest to, o czym mówiliśmy wcześniej: Niemcy dziś, jednocześnie nie wysyłając broni do Ukrainy i prosząc, żeby ta wojna się zakończyła, bo nie mogą robić interesów z Rosją, próbują jakoś PR-owo działać na rzecz pokazywania, że wykonują jakieś gesty w stronę Ukrainy. Wracając do słów kanclerza Niemiec, to są one arcygroźne i arcystraszne. Mówi oczywiście o tym w kontekście debaty o reparacjach, jaka toczy się w Polsce. I jeśli gdzieś, w jakiś zawoalowany sposób odnosi się do tego, że nie chce, żeby jacyś ludzie szperali w książkach, żeby wprowadzić rewizjonistyczne zmiany granic, to w ten sposób wprost straszy polityków polskich: ”zostawcie ten temat reparacji, bo my za chwilę możemy wrócić do tematu rewizji granic”. Donald Tusk jest historykiem i gdyby był polskim politykiem, to po takich chamskich i bezczelnych słowach Scholza powinien po prostu wstać i wyjść – zauważył Artur Ceyrowski.

– Jakikolwiek polityk niemiecki teraz i w przyszłości jest ostatnim, który może cokolwiek mówić o praworządności w Polsce. Z doświadczeń i historii polsko-niemieckiej, do której kanclerz Scholz niezręcznie nawiązał, nie wynika, aby mieli jakikolwiek mandat etyczny nawet do brania udziału w dyskusji na temat praworządności w Polsce. Szczytowym wymiarem tej praworządności było uznanie mordu sądowego na obrońcach Poczty Polskiej i po kilkudziesięciu latach wypłacenie w Ratuszu Głównego Miasta w Gdańsku po kilka tysięcy marek rodzinom poszkodowanych mordem sądowym dokonanym przez obywateli państwa niemieckiego – powiedział z kolei Marek Formela.

Jednym z tematów audycji był też trwający konflikt wokół kortów w Sopocie. Sprawę przybliżył nasz reporter, Bartosz Stracewski.

– 9 września minął wyznaczony przez komornika termin na to, żeby Sopot Tenis Klub opuścił teren kortów. Sopocki Klub Tenisowy wygrał sprawę z miastem i miał wrócić na teren, który kiedyś zajmował. Ale tak się nie stało. Ku zdziwieniu zarządu Sopockiego Klubu Tenisowego, gdy przedstawiciele zarządu przyszli na halę widowiskową, dowiedzieli się, że sąd tego samego dnia o poranku podjął decyzję – na skutek skargi na działania komornika – o przedłużeniu terminu wydania tego terenu aż do 31 października. Jest pytanie, jak do tego doszło. Decyzję w tej sprawie podjął sędzia referendarz; sędzia, który najprawdopodobniej tego dnia miał w sądzie dyżur – tłumaczył Bartosz Stracewski.

– Sędzia Edyta Fedorczyk. Dama ta powinna być powszechnie znana, bo chodzi o „praworządność” – wtrącił Marek Formela.

– Faktycznie jest to sędzia, która znana była z popierania działań związanych z tzw. „przestrzeganiem prawa”. Ale sama ta decyzja jest zastanawiająca; z moich informacji wynika, że Sopot Tenis Klub w skardze na działania komornika, który dał prawie miesiąc na opuszczenie terenu, wskazywał na to, że kwestie logistyczne STK są tak skomplikowane, że żeby opuścić ten teren i przenieść się na sąsiedni teren (tzw. kortów miejskich) potrzeba dużo więcej czasu. Inną sprawą jest to, że w tle są ogromne pieniądze. Gdy spojrzy się na rejestr umów i petycje, które STK wysyłał do władz miasta, to można tu przeczytać, że klub w styczniu chwali się na przykład tym, że udało się zrealizować takie zadania, jak wymiana oświetlenia na hali widowiskowej przy ul. Haffnera. W hali która, przypomnę, zgodnie z wyrokiem sądu jest terenem, który należy przekazać Sopockiemu Klubowi Tenisowemu. I jest tu wiele tego rodzaju zapisów. Władze Sopotu w oficjalnych pismach używają określenia „hala widowiskowa STK” – czyli urząd uważał, że ta hala należy do STK. Jeśli chodzi o remont oświetlenia, to pierwszy etap kosztował 253 tys. zł (STK chwali się, jakby to była jego zasługa, a przecież pieniądze pochodziły z budżetu miasta), natomiast na drugi etap zostało wydane dokładnie tyle samo, czyli 253 tys. zł – mówił Bartosz Stracewski.

– Jeśli chodzi o kwestie logistyczne, to rzeczone korty od kortów miejskich dzieli odległość około 200-250 metrów. A zatem mówienie o tym, że jest potrzebne dużo więcej czasu na przeprowadzkę, jest moim zdaniem próbą utrzymania możliwości wygenerowania ostatnich dochodów za eksploatację kortów zewnętrznych we wrześniu i październiku. Niewątpliwie jest to działanie na szkodę właściciela – dodał Marek Formela.

raf

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj