Dlaczego Putin ostrzelał Kijów? Publicyści wskazują możliwe motywy tej zbrodni wojennej

(Fot. Radio Gdańsk)

Rosjanie ostrzelali Kijów, Lwów i inne miasta na zachodzie Ukrainy. W audycji „Studio Polityka” Jarosław Popek analizował to ze swoimi gośćmi: Markiem Formelą z „Gazety Gdańskiej” i portalu Wybrzeże24.pl oraz Andrzejem Potockim z tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce.pl.

Andrzej Potocki pokusił się o analizę militarną wydarzenia. – Nastąpił zmasowany atak rakietowy, czyli wystrzelenie około 80 pocisków, które są precyzyjne w wydaniu rosyjskim, czyli mają rozstrzał około pół kilometra i są bardzo drogie. Ostrzał ten, jak obliczyli fachowcy, kosztował jakoś między 400 a 700 milionów dolarów. To dość ciekawe, bowiem potem nastąpiło podsumowanie, ile jeszcze mniej więcej Rosja może mieć tego typu pocisków; wyszło na to, że od początku wojny Rosjanie „wyprztykali się” z około dwóch trzecich arsenału tego typu broni, a wystrzelenie jeszcze 100 pocisków, z których doleciała tylko połowa, jeszcze pogarsza sytuację, bowiem nie zapominajmy, że Rosja musi mieć w arsenałach jeszcze pociski gotowe do ewentualnego konfliktu z Japonią, NATO, czyli Stanami Zjednoczonymi, a także nośniki do broni nuklearnej. Jak dokładnie policzyć, to zostało im może 10-15 proc. tych pocisków, których jeszcze mogą użyć, czyli lada moment skończy im się broń. Nie za bardzo mogą produkować nową, ponieważ jest embargo, szczególnie na części elektroniczne, bez których tego typu pociski nie są w stanie trafiać w cel ani w ogóle zostać wyprodukowane. Co osiągnął tym Putin? Nic nie osiągnął – ocenił.

Do nieco innych wniosków doszedł Marek Formela. – Spojrzałbym na wydarzenia minionego tygodnia z perspektywy pewnej operacji hybrydowej, którą Rosjanie prowadzą od dłuższego czasu za pomocą rozmaitych narzędzi. Przypuszczam, że ostrzał różnych celów cywilnych, infrastrukturalnych daleko poza linią frontu, czyli nękanie Ukrainy daleko od Doniecka czy Ługańska ma na celu wywołanie w społeczeństwie ukraińskim kryzysu zaufania wobec przywództwa i drogi, którą Zełenski prowadzi swoją politykę wobec tego konfliktu, a to ma zachęcać Ukraińców do opuszczania kraju i przenoszenia problemów na inne kraje europejskie. Moim zdaniem politycznym celem Putina może być rozsiewanie niepokoju, zarówno wewnątrz, czyli podważanie zaufania do przywództwa Ukrainy, a z drugiej strony zmęczeni, zniechęceni, znerwicowani obywatele Ukrainy wywołają drugą falę migracji i przeniosą swoje problemy na państwa Europy Zachodniej, które, na przykład Niemcy czy Holandia, już sobie z tymi problemami demograficznymi związanymi z napływem obywateli Ukrainy nie radzą – wskazywał.

Publicyści odnieśli się też do postawy trójmiejskich samorządowców, którzy protestowali przeciwko uczestnictwu w dystrybucji węgla. – Jeżeli polski rząd „wkręca” samorządy w operację „węgiel”, to chodzi o to, żeby wyłączyć węgiel ze spekulacji. Proponuje zakup tego węgla dla samorządów w cenie 1,5 tys. złotych, z czego samorząd może sprzedawać za dwa tysiące złotych, co daje na jednej tonie 500 złotych czystego zysku dla samorządu, a dzięki temu pomija się pośredników i przeciętny obywatel Gdańska, który ma jeszcze piec węglowy, może kupić sobie ten węgiel za dwa tysiące złotych za tonę, a nie za trzy, cztery lub pięć, jak jest u prywatnych dostawców. To jest idea całego pomysłu, idea bardzo dobra, bo dlaczego samorządy mają sobie rączek nie ubrudzić węglem, jak od tego są, żeby dogadzać mieszkańcom, a nie od tego, żeby tłuc się politycznie z władzą centralną w imię tego, że samorząd jest lepszy niż władza centralna. Pan Karnowski wychodzi i opowiada ludziom historie pod tytułem” W Sopocie nie ma placu na węgiel”. Panie Karnowski, przecież pan ma dziesięć kilometrów do portu w Gdańsku! Przepływałem przez ten port jachtem, widziałem hałdy węgla; jest tam tego tyle, że można po prostu podstawić dwie lub trzy ciężarówki i wozić do Sopotu bez żadnego bólu, za małe koszta, tym bardziej, że, dodajmy, państwo zwraca pieniądze za transport. W związku z tym ta antyrządowa histeria w wykonaniu samorządów, jeżeli w kogoś uderzy, to tylko i wyłącznie w przeciętnego odbiorcę węgla, bo odbije się na cenie. Zdaje się, że w grę wchodzi tutaj również ustawa, która po prostu nakazuje samorządom sprzedaż węgla i temat jest rozwiązany, a co sobie panie i panowie samorządowcy typu Jaśkowiak, Karnowski czy Dulkiewicz „pobrzęczą”, to ich, ale generalnie będą musieli to zrobić, i bardzo dobrze, bo dzięki temu temat węgla w zasadzie przestaje istnieć i można pozwolić sobie na tonę za dwa tysiące. Mamy wojnę, więc i tak nie jest może zbyt tanio, niemniej jest to taniej niż przy kupnie od pośrednika – wskazywał Andrzej Potocki.

Z kolei Marek Formela odniósł się do możliwości rezygnacji z systemu handlu emisjami. – Mam wrażenie, że polski rząd próbuje rozmawiać na ten temat w Brukseli, ale nie każdy podziela tam jego pogląd, a przynajmniej nie podzielają tego poglądu najpotężniejsi europejscy gracze, chociaż wydaje mi się, że moment przesilenia się zbliża, bo żaden demokratyczny rząd nie utrzyma się w Europie, jeśli rozmiar klęski ekonomicznej będzie odczuwany przez obywateli, wyborców, a wtedy polityka skrętu w stronę ochrony klimatu zbankrutuje w całej Europie. Próbujemy trochę otrzeźwić instytucje Unii Europejskiej, może też z tego powodu, że polska gospodarka i energetyka są oparte na węglu; jak się okazuje niemiecka też, o węgiel brunatny, co jakoś mniej razi. Samorządy rzeczywiście nie chcą zajmować się węglem, chociaż Ustawa o samorządzie gminnym do zadań własnych samorządu, czyli władzy publicznej powołanej do realizacji potrzeb wspólnoty, zalicza zaopatrzenie w wodę, ciepło, energię i gaz. Pamiętam, jak wiele lat temu, kiedy Gdańsk sprzedawał GPEC, jak kontrowersyjna była to operacja i jakie znaczenie miało przedłożenie planu zabezpieczenia energetycznego Gdańska; ta sprawa budziła poważne kontrowersje. Nie wiem, na jakiej podstawie ówczesny wojewoda kontrasygnował ten plan i zgodził się na sprzedaż infrastruktury krytycznej, chociaż generalnie żadne poważne państwo, żadna poważna gmina i żadna odpowiedzialna władza nie sprzedaje takiej infrastruktury obcym inwestorom, nawet, kiedy są to inwestorzy komunalni, i nawet, jeśli są to doświadczeni inwestorzy niemieccy, bo to oznacza wywłaszczenie obywateli z poczucia bezpieczeństwa energetycznego i przedłożenie doraźnego interesu budżetowego ponad długofalowe interesy lokalnych społeczności. W sprawie węgla pomorscy politycy prowadzą, tak jak w sprawie przekopu, połączenia Lotosu z Orlenem i każdej sprawie, permanenentną wojnę z rządem, którego nie lubią, co jest o tyle śmieszne, że na przykład przedstawiciele gdańskiego samorządu mają swojego reprezentanta w radzie nadzorczej gdańskiego portu: panią Dorotę Pyrć, byłą wiceminister, i w związku z tym pani prezydent Gdańska oraz bliski jej prezydent Sopotu mogą mieć bezpośrednią wiedzę o stanie węgla na składowiskach gdańskiego portu. Mamy tutaj do czynienia z szalbierstwem politycznym, z którego, co trzeba zauważyć, wyłamało się wielu samorządowców, nie tylko z Otwocka, którego włodarz „zmasakrował” prezydenta Sopotu, obnażył jego ignorancję, tupet i czystą, klarowną motywację polityczną, ale także burmistrz Gniewu, który po cichu i bez zbędnego triumfalizmu sprawnie zorganizował dystrybucję węgla w swojej gminie – wskazywał.

Posłuchaj całej audycji:

MarWer

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj