Donald Tusk jako „myśliwy, który upolował własną godność”. Komentatorzy o aferze podsłuchowej

(fot. RG)

Po latach wrócił temat afery podsłuchowej. Donald Tusk zwołał konferencję, w czasie której na podstawie zeznań Marcina W. oskarżył rząd o uleganie rosyjskim wpływom. Dwa dni później inny fragment tych samych zeznań rzucił jednak niekorzystne światło na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej i jego syna, Michała. M.in. o tym Jarosław Popek i Piotr Kubiak rozmawiali w „Studiu Polityka” z Markiem Formelą z „Gazety Gdańskiej” i portalu wybrzeże24.pl oraz Andrzejem Potockim z tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce.pl.

– Donald Tusk podjął samobójczą próbę przeniesienia prorosyjskich sympatii Platformy Obywatelskiej na polityków konkurencyjnego ugrupowania. Zrobił to z wdziękiem słonia. Był myśliwym, który zapolował na własną polityczną pozycję. Upolował siebie podczas tej konferencji, waloryzując zeznania Marcina W, osoby, która stała pod poważnymi zarzutami i szukała sposobu na wyswobodzenie się z matni, w której się znalazła. Jeśli polityk tego rozmiaru bezmyślnie sięga po zeznania człowieka, który ma kłopoty i nadaje im cnotę prawdy, tylko po to, żeby dokonać dyskredytacji konkurentów politycznych, to oznacza, że PO jest w rękach człowieka kompletnie nieodpowiedzialnego. To może być dobra wiadomość dla Prawa i Sprawiedliwości i prezesa Kaczyńskiego, bo to oznacza, że potencjał intelektualny Tuska się wyczerpał. Średnio sprawny gimnazjalista sprawdziłby te okoliczności w Google. Jeśli sprawa dotyczyła jego syna, zastanowiłby się 15 razy, zanim cokolwiek powie – ocenił Marek Formela. – Szukanie sympatii prorosyjskich polecam Donaldowi Tuskowi w Sopocie. To właśnie tam udostępniono molo na spacer, molo należy do władz miasta, a prezydentem jest wieloletni kolega partyjny Tuska, Jacek Karnowski, który też położył stępkę pod ocieplanie relacji polsko-rosyjskich, grając z ministrem Kozyriewem partię tenisa w hali SKT. Towarzyszył im konsul Żychariew i ambasador Kaszlew. Kim jest ten ostatni, warto pytać w polskich służbach i to nie tych dyplomatycznych. Były też wspólne regaty, wyprawy jachtem Alf, zapraszanie przedstawicieli Jednej Rosji do Sopotu. Donald Tusk rzeczywiście wszedł na grabie, a ja uważam, że stał się myśliwym, który upolował własną polityczną godność – podsumował.

– Nowa odsłona afery podsłuchowej pokazuje jak w soczewce strategię dziania PO w kampanii wyborczej. Jest to strategia obrzydliwa, antypolska. Część komentatorów stara się to wyłagodzić. Zawsze zaczyna się od tego, że wychodzi jeden z liderów PO i ogłasza piramidalną bzdurę. Do tego ustosunkowuje się partia zaatakowana, partia rządząca i robi się chaos, dyskusja. Jest ogólne wrażenie, że te dwie strony się kłócą. Nie zapominajmy, że ten winien jest, kto jest agresorem. To nie PiS wszczyna te awantury, a – tak jak w sytuacji powrotu afery taśmowej – Donald Tusk, który pierwszy wyszedł, zaatakował, starając się wkręcić PiS w to, że jest rosyjską agenturą. To samo w sobie jest absurdem, bo jeśli przypomnimy sobie ostatnie dokonania PiS w kwestii polityki przeciwko Rosji, to jesteśmy państwem, które najbardziej wspiera Ukrainę w Europie, najwięcej dajemy pomocy, najwięcej przyjęliśmy uchodźców. cały czas trwa potężna ofensywa dyplomatyczna, daliśmy też Ukrainie większość naszych czołgów. Jak można nazywać taki rząd prorosyjskim? Trzeba być skończonym idiotą, by wierzyć w tego typu bzdury. I kolejny raz wychodzi Donald Tusk i przy okazji kolejnego odsłonięcia afery podsłuchowej wygłasza tezy, po czym okazuje się, że sprawa ma drugie dno – stwierdził Andrzej Potocki.

Komentatorzy odnieśli się też do słów prezydent Aleksandry Dulkiewicz, która stwierdziła, że „nawet nie oczekuje, że przeciętny mieszkaniec Gdańska będzie rozumiał, jaka jest rola rady miasta, jaka sejmiku, a jaka parlamentu, a co tam, urząd taki czy inny, ale ludzie naprawdę nie rozumieją, skąd się biorą podatki”.

– W Platformie Obywatelskiej dominuje niechlujne kopanie dołów między elitami tamtej władzy a resztą społeczeństwa. Projekt gospodarczy oparty na tym, że niektórzy będą bardzo bogaci, a krople spadną na podłogę i biedni się wykarmią, został przez Polaków ewidentnie odrzucony. Niektórym samorządom, których liderzy są oddani temu sposobowi opisywania i mechanizowania rzeczywistości, jak w Gdańsku, Poznaniu czy Białymstoku, wydaje się, że są właścicielami tych gmin, gminy są niezależnymi państwami, a Polska jest federacją niezależnych gmin. To się w niektórych miejscach udaje z wyborów na wybory przenieść, ale kadencja Aleksandry Dulkiewicz pokazuje kres możliwości rozwojowych tego sposobu komunikowania się. Ta pogarda wyrażona przez ambitną studentkę prawa i życia, która zarządza sprawami Gdańska na skutek dramatycznego zbiegu okoliczności, jest dla tego środowiska symptomatyczna – ocenił Formela. – Aleksandra Dulkiewicz jest na utrzymaniu wszystkich mieszkańców miasta, również tych „przeciętnych”, nierozeznających się w tych skomplikowanych relacjach między budżetem gminy, radą miasta, prezydentem, jego prerogatywami, sejmikiem… To gąszcz, w którym jedynym przewodnikiem, liderem mogłaby być obecna prezydent Gdańska. To jednak oznacza, że jej wybór jest dziełem gdańskich tumanów – skwitował.

Redaktor naczelny „Gazety Gdańskiej” wyliczył przy tym koszty, które stale obciążają budżet miasta. – To przyjęcia, usługi cateringowe, które są stałym elementem programu tygodnia, to wyjazdy na wysłuchanie wykładu byłego wicekanclerza, ministra Gabriela, który opowiadał o kosmopolitycznej Europie, takie ekscesy jak wyjazd na wycieczkę do Rzymu…

– 5800 zł – delegacja Krystiana Kłosa z Urzędu Miejskiego w Gdańsku do Lizbony, 12 700 zł – koszt spotu reklamowego Budżetu Obywatelskiego w Gdańsku – włączył się w wyliczanie prowadzący Piotr Kubiak.

– A festyn z tej okazji kosztował 160 tys. złotych – wtrącił Formela. – Gdańsk jest zamożnym miastem. A skąd się to bierze? – zapytał.

– Mieszkaniec Gdańska tego nie wie – podsumował ironicznie prowadzący.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj