„Jesteśmy strasznymi brudasami”. Podróż wzdłuż Wisły daje do myślenia

– Wisła jest piękna, ale bardzo brudna – tak naszej reporterce opowiada Maciej Boinski, który ma za sobą dwa miesiące marszu wzdłuż najdłuższej polskiej rzeki.

Podróżnik od dwóch miesięcy idzie wzdłuż Wisły i robi zdjęcia. W ten sposób chce uczcić Rok 2017 ogłoszony przez sejm Rokiem Rzeki Wisły. – Zamiast zachodów i wschodów słońca fotografuję śmieci – opowiada piechur, którego Anna Rębas spotkała w Tczewie. Na krótką przerwę zatrzymał się oczywiście w Muzeum Wisły.

– Właściwie w każdym miejscu, gdzie się zatrzymuję, Wisła niesie śmieci. One wpadają potem do morza. Strasznymi brudasami jesteśmy – opowiada piechur. Ma za sobą już 1000 km. Do pokonania zostało mu około pięćdziesięciu. – Średnio pokonywałem około 20 km dziennie – opowiada pan Maciej.

LUBI SAMOTNOŚĆ

 

Mieszkaniec Nakła nad Notecią wymyślił sobie taki sposób spędzania urlopu, bo lubi przyrodę, naturę i samotność. – Mam żonę i dziecko, one doskonale wiedzą, że każda moja wyprawa wzdłuż jakiejś rzeki to taki wewnętrzny przymus. Nawet nie próbują mnie zatrzymywać w domu. Żona nie wybierze się ze mną, bo po pierwsze nie czuje takiej potrzeby, a poza tym musi opiekować się dzieckiem. Tęsknię oczywiście za nimi, ale kocham także swoją pasję – tłumaczy Maciej Boinski. 

W czwartek zatrzymał się w Tczewie. Odwiedził Muzeum Wisły i wystawę w miejskiej Fabryce Sztuk. Zjadł skromny obiad w barze Kociewiak i ruszył w drogę. W Tczewie czekał na niego Adam Murawski, emerytowany maszynista, który wraz z kolegami śledzi jego trasę na Facebooku. W prezencie pan Adam przyniósł mu znaczki pocztowe upamiętniające Rok Wisły wydane przez Pocztę Polską. – Podziwiamy z kolegami filatelistami jego hart ducha – mówi pan Adam.

Maciej Boinski spędził w Muzeum Wisły godzinę. Obejrzał wystawę, wysuszył ubranie, naładował telefon i ruszył dalej. – Przede mną jeszcze dwa dni. Muszę trzymać dyscyplinę – śmieje się podróżnik.

Z BUDOWY NA PODRÓŻ

Z zawodu pan Maciej jest pracownikiem budowlanym. Wyprawa była zaplanowana. – Zbierałem swój urlop. Szef się zgodził. A dodam, że mam super szefa. Poprzednią moją wyprawę częściowo sponsorował – opowiada mieszkaniec Nakła nad Notecią. – Dzisiaj mam już w nogach prawie 25 kilometrów. Tę noc także spędzę nad Wisłą. Wymyślam sobie miejsce na nocleg i nocuję tam, gdzie mi się podoba. Plecak waży już kilka kilogramów mniej. Gdy wychodziłem ważył 33 kg. Teraz trochę ubyło. Schudłem też około 8 kg. To bardzo dobra, ciekawa wyprawa. Spotkałem podczas niej sporo sympatycznych życzliwych osób – dodaje.

Jak sam mówi, wyprawa nie dostarczyła mu żadnych przykrych niespodzianek. – Raz tylko nocowałem u podstaw wałów przeciwpowodziowych. Ktoś zawiadomił policję, ale skończyło się tylko na wylegitymowaniu mnie. Mogłem maszerować dalej – opowiada Maciej Boiński.

– Pomogła mi bardzo Fundacja Rzeki Wisły i jej szef Robert Jankowski. To oni załatwiali mi miejsca, gdzie co kilka dni mogłem się wykąpać czy podładować sprzęt. Co 5-6 dni miałem zaplanowaną porządną kąpiel. Ale przez te dni twardo szedłem bez żadnych przestojów. Musi być dynamika tej wyprawy – wyjaśnia pan Maciej.

Podróżnik pokonał już ponad 1000 km. Wyruszył u źródeł Wisły z miejscowości Barania Góra 2 stycznia. Śpi nad rzeką w namiocie, najczęściej w okolicach przystani i marin. W piątek dotrze do Mikoszewa i tam po 54 dniach zakończy swoją podróż. To nie pierwsza taka jego wyprawa. Do tej pory wędrował wzdłuż Noteci, Warty i Brdy. Kolejne rzeki jeszcze przed nim.

 

Anna Rębas/mili

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj