W fatalnych humorach z Poznania wrócili piłkarze Lechii. Gdańszczanie przegrali mecz na szczycie, ale nie jest to największy problem. W jednym spotkaniu trzech graczy obejrzało czerwone kartki. Po meczu na drużynę Piotra Nowaka spadła fala krytyki. Najbardziej oberwało się Sławomirowi Peszce, który brutalnie zaatakował Tomasza Kędziorę. PESZKO
To nie był mecz, który skrzydłowy reprezentacji Polski będzie dobrze wspominał. Portal weszlo.com słusznie zauważył, że filigranowego pomocnika zapamiętamy z trzech momentów.
– Gdy wytargał za ucho Tomasza Kędziorę
– Gdy w przerwie meczu do Peszki podbiegł trener Lecha Poznań – Nenad Bjelica. Sytuację musiał ratować sędzia Marciniak, ale podobnie jak w całym meczu międzynarodowy arbiter stracił kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami.
– Gdy Peszko nie wytrzymał presji i w jednej z akcji uderzył Kędziorę łokciem w klatkę piersiową i z czerwoną kartką opuścił boisko przy Bułgarskiej.
Reprezentant Polski zachował się nieodpowiedzialnie. Przy całej krytyce, która spadła na niego po spotkaniu, należy się jednak zastanowić, co sprowokowało go do takiego zachowania. Już wcześniej wspomniałem o Marciniaku i jego braku kontroli nad wydarzeniami na boisku. Być może arbitrowi umknęło zachowanie piłkarzy Lecha. Agresja na boisku nie bierze się z indywidualnej głupoty zawodników. Oczywiście istnieją przypadki, że piłkarz nie współpracuje ze swoimi szarymi komórkami, ale są one skrajne. Do tanga trzeba dwojga. Ewidentnie prowokowany przez całe spotkanie zawodnik Lechii nie wytrzymał presji i zrobił to, co zrobił.
KUŚWIK
Tutaj sprawa ma się zupełnie inaczej niż zachowanie Peszki. Kuświk to typowy napastnik. Czasem niewidoczny, ale gdy już odnajdzie się z piłką w polu karnym – niemal bezbłędny. Często na boisku odwala brudną robotę. Bierze dwóch obrońców na plecy i stara się grać tyłem do bramki. Czasem się uda, czasem nie. W Poznaniu nie udawało się nic. Obrońcy Lecha byli do niego przyklejeni. Przez całe spotkanie był najczęściej faulowanym zawodnikiem na boisku. Żaden z piłkarzy Lecha za nieprzepisowe zatrzymywanie napastnika Lechii nie dostał nawet ostrzeżenia. Profesjonalista nie kopie rywala w klatkę piersiową, ale pamiętajmy: grasz hitowe spotkanie w ekstraklasie. Na trybunach ponad 30 tysięcy kibiców i 20 razy tyle przed telewizorami. Każdy oczekuje wyniku, bramki, dobrej postawy. W akcji z 75. minuty wygrało cwaniactwo obrońcy Lecha. Szkoda, że w takich sytuacjach nie wygrywa futbol i do akcji nie wkracza rozjemca meczu, który po kolejnym, piątym już przewinieniu na Kuświku reaguje post factum i wyciąga czerwony kartonik dla Kuświka.
MARCINIAK
Oceną pracy arbitra powinni zająć się eksperci. Nie mam wątpliwości, że czerwone kartki były słuszne. Brutalne zachowanie zawodników zasługiwało na ten wymiar kary. Jednak tutaj pojawiają się wątpliwości. Gra zaostrzyła się już w pierwszej połowie. Marciniak reagował dopiero w przerwie, kiedy nerwy puściły Nenadowi Bjelicy. Dwie, trzy kartki w pierwszej połowie zdecydowanie uspokoiłyby sytuację na boisku. Zarówno wśród jednych jak i drugich. Piłkarze Lecha w drugiej połowie czuli się bezkarnie. Szymon Marciniak ewidentnie nie wyczuł tego spotkania.
MARCINIAK I TRÓJMIASTO
„Jest mi bardzo przykro, iż podczas najbliższego meczu Lechii Gdańsk rozgrywanego na Stadionie Energa Gdańsk, sędziowanego przez Szymona Marciniaka (którego osobiście bardzo lubię) będę, jako Spiker Zawodów, zobligowany do wielokrotnego apelowania do publiczności o kulturalny doping”, napisał na jednym z portali społecznościowych spiker Lechii – Marcin Gałek.
Nie tylko kibice biało-zielonych będą kiepsko wspominać Szymona Marciniaka. O tym, że międzynarodowy arbiter popełnia proste błędy przekonała się również Arka Gdynia w meczu z Jagiellonią Białystok. Po bardzo kontrowersyjnej sytuacji Marciniak odgwizdał rzut wolny pośredni podyktowany z linii 5 metra. Białostoczanie z prezentu skorzystali i strzelili zwycięską bramkę.