Emocje, jakich nie znali: „Lech nacierał na nas jak Joshua na Kliczkę. Popłynęły łzy, były śpiewy i wzruszenie”

Kibice Arki Gdynia – choć wciąż z dużą dozą niedowierzania – kontynuują świętowanie zwycięstwa w finale Pucharu Polski. Świętują także piłkarze, do których równie powoli dociera fakt, że drużyna walcząca o utrzymanie w Ekstraklasie pokonała absolutnego faworyta. – To szczęście nie dotarło jeszcze do naszych głów. Po tylu latach wracają do nas europejskie puchary! – mówili po meczu.
„Dawid pokonał Goliata”, „Arka lepsza od Lecha, który już przed meczem był zwycięzcą”, to tylko niektóre komentarze, jakie zalewały media po wtorkowym zwycięstwie żółto-niebieskich w rozgrywkach Pucharu Polski. – Nikt na nas nie stawiał, nikt na nas nie liczył i to jest właśnie piłka nożna: można nie być faworytem, można być kopciuszkiem i zdobyć Puchar Polski – mówił po spotkaniu z łzami w oczach do mikrofonu Radia Gdańsk pomocnik Arki Adam Marciniak.

– Nie wiem, co nam pomogło. Chyba niesamowita wola walki, bo bardzo tego chcieliśmy. Ta energia, która była przed dogrywką w kole, mimo że już naprawdę nie mieliśmy sił. Widać było, że każdy w to wierzy i udało się – kontynuował. – Popłynęły łzy, były śpiewy i wzruszenie. Coś niesamowitego!

Posłuchaj piłkarzy Arki świętujących zdobycie Pucharu Polski:

250 MECZÓW I OPASKA KAPITANA W PREZENCIE

Jednym z zawodników, którzy wierzyli w sukces najbardziej, był wieloletni kapitan Arki, Krzysztof Sobieraj. – Nikt nikomu nie ma prawa odbierać marzeń przed spotkaniem – mówił zaraz po meczu, powtarzając tezę, której wierny był na długo przed nim.

– Przetrwaliśmy kryzys, Lech nacierał na nas jak Joshua na Kliczkę, ale wstaliśmy z kolan i to my zadaliśmy dwa decydujące ciosy. Myślę, że to szczęście nie dotarło jeszcze do naszych głów, do kibiców również. Po tylu latach wracają do nas europejskie puchary! – mówił z niedowierzaniem. – Zrobiliśmy wielką rzecz dla Gdyni, Puchar powraca do nas po 38 latach. Na tę chwilę nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie nic piękniejszego – kontynuował.

Byłemu kapitanowi równie ciężko było uwierzyć w gest kolegów, którzy w tym arcyważnym meczu postanowili ponownie przekazać mu opaskę kapitana, honorując jego osobiste święto: 250 meczów w barwach Arki.

– Koledzy zaskoczyli mnie dzień przed meczem. Powiedzieli, że jest to mój jubileusz. Okrągła liczba spotkań wypadała akurat tutaj. Byłem z tego powodu niezmiernie szczęśliwy i dumny, że będę mógł poprowadzić drużynę na Stadionie Narodowym – przyznał ze wzruszeniem.

NIE GRA SIĘ DLA MEDALI, TYLKO DLA TYCH PIĘKNYCH CHWIL”

Niesamowicie szczęśliwy z powodu przebiegu meczu był trener Leszek Ojrzyński, który po trzech spotkaniach w Ekstraklasie na Stadionie Narodowym odnotował z Arką swoje pierwsze zwycięstwo.

– W momencie końcowego gwizdka odczuliśmy ogromną ulgę. Pierwszy gol dał nam poczucie wiary oraz tego, że byliśmy bliżej końcowego sukcesu. Druga bramka dała nam jej jeszcze więcej, ale wynik 2:0 potrafi być najbardziej wredny. Trzeba było go dopilnować i być jeszcze bardziej skoncentrowanym, bo do końca pozostawało jeszcze 8 minut, gdy straciliśmy bramkę. Całe szczęście nic ona Lechowi nie dała – analizował trener.

I potwierdził: swój złoty medal, tak jak obiecał, odda zwolnionemu w kwietniu ze stanowiska trenera Arki Grzegorzowi Nicińskiemu.

– Nie jestem z takich, którzy się rozmyślają, u mnie słowo jest droższe od pieniędzy – mówił stanowczo. – Tak powiedziałem i jestem w 150 procentach przekonany, że robię dobrze, jest to zgodne z moim sumieniem. Nie gra się dla medali, dla pucharów, tylko dla tych pięknych chwil, które trwają właśnie teraz. To one zostają w sercu i w głowie. A medal jest do tego fajnym dodatkiem – komentował z uśmiechem.

Kiedy nastąpi przekazanie złotego krążka? – Po powrocie zadzwonię do trenera Nicińskiego i umówię się z nim. Wolałbym zrobić to dyskretnie, bez szumu wokół. Myślę, że on podobnie. Ale to już od niego zależy!

PODWÓJNE ZWYCIĘSTWO Z DOMIESZKĄ NIEDOSYTU

Wtorkowy finał miał słodko-gorzki smak dla wypożyczonego do Arki z Lecha Poznań Dariusza Formelli. Z jednej strony już od półfinału wiedział, że bez względu na wynik, on jest już zwycięzcą. Z drugiej zaś, w finale nie mógł pomóc ani jednej, ani drugiej ze swoich drużyn. Po meczu na jego szyi zawisł złoty medal zdobyty z Arką Gdynia.

– Jestem zawodnikiem Arki i bez względu na przebieg sytuacji, przeżywałbym te same emocje, co koledzy z Arki. Gdybyśmy przegrali, to balu by nie było. A tak jest! – mówił uśmiechnięty.

Mimo to, oglądać kolegów na murawie Stadionu Narodowego z ławki rezerwowych nie było łatwo. – Decyzję tę znałem już od około 4-5 miesięcy, myślałem więc, że jakoś to będzie. Ale dzisiaj, wchodząc na stadion, na którym byli już kibice i cała otoczka, było mi ciężko. Byłem troszeczkę rozczarowany, ale emocje w dogrywce były przepotężne i wynagrodziły mi brak udziału w tym meczu – przyznał.

KRÓL STEINBORS I

Absolutnym bohaterem meczu został bramkarz żółto-niebieskich Pavels Steinbors. Zmiennik kontuzjowanego Konrada Jałochy zaskoczył wszystkich.

– Bronił fenomenalnie. Gdyby stał w bramce następne cztery godziny, nie wiadomo, czy Lech strzeliłby mu kolejną bramkę. Zagrał chyba mecz życia, duża jest jego zasługa w zdobyciu tego pucharu – kontynuował Formella.

– Najważniejsze, że wygraliśmy. Walczyliśmy wszyscy i wszyscy wierzyliśmy, że puchar będzie nasz. I tak się składa, że jest nasz! – powiedział krótko sam zainteresowany. Zawsze skromny Łotysz, którego ominęła duża część celebracji w szatni ze względu na kontrolę antydopingową, nawet w dniu tak ogromnego sukcesu wolał pozostać w cieniu.

PIERWSZA WIZYTA NA NARODOWYM

Radości nie ukrywał zdobywca pierwszej bramki dla żółto-niebieskich, Rafał Siemaszko. Napastnik, na którego przed meczem liczyła większość kibiców, nie zawiódł i zrobił w Warszawie to samo, co robi zazwyczaj w Gdyni.

– Na Stadionie Narodowym byłem pierwszy raz. Teraz, kiedy będę oglądał mecze kadry narodowej, i gdy zobaczę to pole karne oraz miejsce, z którego strzeliłem gola, na pewno uśmiech pojawi się na mojej twarzy – mówił po meczu. – Mam nadzieję, że ktoś mi go nagrał! – dodał ze śmiechem.

Po raz pierwszy na stadionie w Warszawie zawitał także sprowadzony do Arki zimą Luka Zarandia. Gruzin, dla którego do tej pory rzadko znajdowało się miejsce na boisku, wykorzystał swoją szansę gry w finale najlepiej, jak mógł: zdobył drugą bramkę i zapewnił Arce puchar przed serią rzutów karnych.

– Chcę podziękować Grzegorzowi Nicińskiemu, który jako pierwszy dał mi szansę, oraz obecnemu trenerowi za wiarę we mnie – mówił po meczu. – Przybyłem, zobaczyłem i zwyciężyłem. Puchar Polski jest mój, jest nasz! – zakończył.

Anita Kobylińska
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj