Gdański Wydział Remontowy zaczął muzycznie czerwiec przy niskich dźwiękach walcowatych riffów gitarowych. Do Gdańska przyjechał Belzebong – jeden z popularniejszych w ostatnich latach polskich zespołów grających stoner/doom metal. Przed nimi zagrały trzy lokalne składy: Hellvoid, Cowshed oraz Mound, dla którego był to drugi występ.
MOUND
O pierwszym, niedawno zagranym, koncercie Mound słyszałem bardzo pozytywne opinie, które w piątkowy wieczór znalazły swoje potwierdzenie. Trio bardzo porządną kompozycyjnie i wykonawczo muzykę, która swoim klimatem mogła przypominać Crowbar. Również wokal, grającego na basie Jana Dzierżanowskiego, przywoływał skojarzenia z głosem lidera nowoorleańskiej grupy, Kirkiem Windsteinem. W jego grze na basie był bardzo duży ciężar, grał na basie również pełnymi akordami. Partie basu bardzo dobrze współgrały z perkusją, a całości ciekawie dopełniał gitarzysta, którego gra kojarzyła mi się nieco z post-rockiem. Bardzo spójne z ciężką muzyką Mound dopełniały się wizualizacje – wybuchy wyświetlane na ekranie z tyłu sceny. Było słychać świadomość kompozycyjną, co może być zasługą gdańskiej Akademii Muzycznej, na której studiuje frontman zespołu. Ostatni utwór, zagrany na bis pasowałby bardzo dobrze na którąś z pierwszych płyt Black Sabbath. Mound to jeden z ciekawszych młodych, trójmiejskich zespołów, które w ostatnim czasie pojawiły się na lokalnej scenie. Czekam na ich nagrania.
COWSHED
Drugi wystąpił gdański Cowshed, który niedawno nagrywał u Leszka Biolika z Republiki oraz zakończył krajową trasę koncertową z Hellvoid. Ostatni raz słyszałem na żywo gdańską ekipę jeszcze jesienią i w piątkowy wieczór widziałem, że zespół cały czas się rozwija. Zagrali bardzo spójny i szybki występ. Zespół na scenie daje z siebie coraz więcej energii, co szczególnie widać po wokaliście, Adamie Jarmołowiczu. Cowshed zagrał dobrze znane lokalnym fanom utwory jak np. „March”, niegrany przed dłuższy czas cover Superjoint Ritual „Alkoholic” i te nieco nowsze jak „Infirm” czy „Insomniac”. Pod koniec koncertu Adrian Herbasch, perkusista, wstał od perkusji, powiedział, że musi odpocząć i zawołał Piotra Czacharowskiego z Hellvoid żeby zagrał za niego w jednym utworze. Na bis do Cowshed dołączył również Mateo, wokalista Hellvoid, który zaśpiewał z Adamem „Bring The Fire”. Cowshed, który – co warto podkreślić – od powstania w 2011 roku gra w niezmiennym składzie, jest coraz lepszym koncertowo zespołem.
HELLVOID
Ostatnim przedstawicielem lokalnej sceny był Hellvoid, zespół grający bez gitary, ale za to z dwoma basami. Niedawno w zespole doszło do roszady personalnej. Jednego z basistów, Jakuba Szwemina, zastąpił znany choćby z Access Denied, Adrian Jegorow, który bardzo dobrze wkomponował się w zespół. Hellvoid, podobnie jak Cowshed, również rozwija się bardzo dynamicznie. Na koncertach prezentują się i grają coraz lepiej. Zaprezentowali materiał z niedawno wydanej EP „Eyes Of The Lucifer”. Podobnie i tutaj na jeden utwór doszło do wymiany perkusistów z Cowshed, co pokazuje pozytywne efekty wspólnej trasy koncertowej.
BELZEBONG
Po trzech świetnych występach lokalnych ekip przyszła pora na występ Belzebonga. Ich nisko osadzony, oparty na bardzo ciężkich i wolnych riffach gitar i basu instrumentalny stoner/doom metal mógł wprowadzić w pewnego rodzaju trans. Połączenie mocarnej sekcji rytmicznej i ściany gitar. Kielecka grupa ma na swoim koncie występy za granicą (w tym również w Stanach Zjednoczonych), a w lipcu wyrusza w trasę po Ameryce Południowej. Zagrali znakomity występ i nie dziwi zupełnie fakt ich popularności, choć – moim zdaniem – grające przed nimi lokalne kapele wykonawczo nie odstawały mocno od nich. Koncert okazał się sukcesem frekwencyjnym. Klub był pełen ludzi, a jeśli wierzyć organizatorom koncertu, udało się zgromadzić ok. 200 osób.