Ratownicy medyczni z całej Polski 24 maja rozpoczęli protest, który – jak zapewniają – będzie trwać do skutku. Domagają się przede wszystkim wzrostu wynagrodzenia. W tej chwili ich zarobki wynoszą średnio 2 tysiące złotych.
Gościem Agnieszki Michajłow w Rozmowie Kontrolowanej był Roman Pluta, ratownik medyczny, przewodniczący Komisji Międzyzakładowej Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego w Trójmieście.
KILKA ETATÓW NARAZ
– W Sopocie sezon zaczyna się coraz szybciej. Teraz trwa od Wielkanocy do początku października. Wyjazdowość w takim okresie zwiększa się kilkukrotnie. Dodatkowo większość z nas pracuje w kilku miejscach naraz. Dyżury trwają 12 godzin – mówił Roman Pluta.
ŁAGODNY PROTEST
Od 24 maja trwa ogólnopolski protest ratowników medycznych. Wygląda na to, że pacjenci tego nie odczuwają. Nie obawia się pan, że tego typu protesty mogą nie okazać się skuteczne? – pytała prowadząca.
– Każdy z nas właśnie tego się obawia. Granicy nie wytyczyliśmy, ale na pewno nie chcemy, żeby ucierpieli nasi pacjenci. Podkreślamy na każdy kroku, że nas protest nie jest wymierzony w pracodawców, którzy niejednokrotnie nam dopingują, są po naszej stronie w tym proteście. Niestety, mimo wsparcia nie płacą więcej, a najczęstszym powodem jest – jak mówią – brak pieniędzy – tłumaczył Roman Pluta.
POSTULATY
Protest skierowany jest do rządu, który dysponuje finansami budżetu państwa. Jakie są wasze oczekiwania? 1600 złotych podwyżki, podobnie jak pielęgniarki? – dopytywała Agnieszka Michajłow.
– Głównym postulatem jest „4 razy 400”, które dostały pielęgniarki. Stanowczo nie zgadzamy się na to, co proponuje nam rząd, czyli „2 raz 400”. Rozmowy się toczą. Niestety, jak się okazuje, w naszym imieniu prawo do negocjowania uzurpuje sobie NSZZ Solidarność, z czym się jasno nie zgadzamy – dodał Roman Pluta.
jK