Stoję na wzgórzu, z którego widać lądujące na podkrakowskich Balicach samoloty. W tle panorama olbrzymiego Krakowa, a ja próbuję sobie przypomnieć jak wyglądał 4. etap naszych zmagań.
JASNA GÓRA
Moja 82-letnia babcia Albertyna ma siedmioro wnucząt. Wiele wysiłku wkładała w to, by namówić nas do wspólnej modlitwy. Standardem wakacji spędzanych u niej była codzienna Koronka do Miłosierdzia Bożego i wieczorny różaniec. Zawsze powtarzała, że za życia chciałaby każdego z nas wysłać na pielgrzymkę na Jasną Górę. Większość z wnucząt już jako dzieci spełniło jej prośbę – ja ze swoją powinnością ociągałem się do 26 roku życia.
– Gdzie mogę kupić pocztówkę? – zapytałem we wtorek w Częstochowie w punkcie informacji pod dziedzińcem, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Plac, wokół którego jeszcze kilka lat temu roiłoby się od stoisk z widokówkami i ludzi, dla których ich sprzedaż była sporym biznesem, dziś pełen jest świecidełek, magnesów na lodówkę z podobizną Maryi Królowej Polski i kodów na smartfony.
Zdałem sobie sprawę, że poprzednią komukolwiek wysyłałem chyba z 15 lat temu. Ta z trzeciego etapu naszej wycieczki oczywiście dla babci.
GODZINA W – WSZĘDZIE
O 16:00 dojechaliśmy do Zawiercia. To naprawdę spore miasto woj. małopolskiego, z którego startował wtorkowy 4 etap TdP. My w mieście pojawiliśmy się kilka godzin po starcie, widzieliśmy tylko wozy techniczne opuszczające miasto i wszechobecne znaki: CATERING, VIP ZONE, itp. Polski wyścig to naprawdę ogromne przedsięwzięcie. O 17 w całym Zawierciu zawyły syreny – to jak w całej Polsce hołd pamięci poległym w Powstaniu Warszawskim.
OJCOWSKI PARK OBOK
Na 21:00 dotarliśmy do miejsca wypoczynku. A raczej do miejsca, gdzie imitowaliśmy obozowisko. Zaopatrzywszy się w prowiant na kolację, zmierzchającą porą dostrzegliśmy kawałek polany do rozbicia namiotu. Z miejsca, w którym rozłożyliśmy namiot, rozpościerał się widok na cały Kraków, a odwracając głowę o 150 stopni w lewo, spoglądaliśmy na Ojcowski Park Narodowy. Takie chwile rekompensują 10 godzin jazdy w niewyobrażalnej duchocie.
Ludzie na trasie pytają nas, ile trzeba trenować, by w 5 dni pokonać 700 km rowerem. Trudno mi podać miarodajną jednostkę, ale mogę świadczyć za siebie. Zacząłem kręcić swoje małe pętelki wiosną 2015 roku, chcąc zrzucić parę zbędnych kilogramów. Z czasem dystanse automatycznie się wydłużały – najpierw 30 km w 3 godziny i zmęczenie, miesiąc później 40 km w 2,5 h i dobre samopoczucie. Organizm stopniowo sam dokładał sobie obciążenia, a waga regularnie spadała. I kiedy dziś na moment przed rozpoczęciem ostatniego fragmentu trasy widzę, ile udało się już pokonać, czuję satysfakcję.
Po czterech etapach znam już praktycznie wszystkie plusy i minusy charakteru naszej eskapady. Wyjazd potraktowaliśmy bardziej sportowo niż rekreacyjnie – na trasie aż roiło się od punktów, w których należało stanąć, zwiedzić je. Do tego potrzebne byłyby krótsze odcinki etapowe, a te nasze – średnio 140 km na dzień – pacyfikowały jakiekolwiek próby zmian harmonogramu. Ale i na to przyjdzie pora.
Teraz prawdziwe góry, przewyższenia sięgające kilkuset metrów i Zakopane, gdzie spotkamy tych, których przez tydzień tak bardzo chcieliśmy naśladować.