Nie trzeba nikogo przekonywać, że aktywny tryb życia jest istotnym elementem naszej codziennej egzystencji. Każda przerwa czy rezygnacja z tego, co kochamy – jest trudna do wyobrażenia. Wiele kobiet po zajściu w ciążę, decyduje się na przerwę od biegania.
Czy słusznie? Niekoniecznie, bo jeśli nie ma żadnych przeciwwskazań lekarskich, to każda z Was może być aktywna przez całą ciążę – czego przykładem jest blogerka Monika (Kolekcjonerka Mil) z którą rozmawia Maciej Gach.
Maciej Gach: Od samego początku byłaś zdecydowana, aby biegać w ciąży?
Monika: Nie nazwałabym tego decyzją, bo nie wiedziałam czy to będzie możliwe. Nie miałam żadnych założeń. Od samego początku marzyłam o tym, żeby biegać w ciąży, ale miałam mnóstwo obaw i liczyłam się z tym, że z różnych przyczyn, np. medycznych, będę musiała zrezygnować z treningów.
Jak zareagował lekarz, gdy powiedziałaś mu, że chciałabyś truchtać z dzieckiem w brzuszku?
Lekarz prowadzący miał już doświadczenia z biegającą ciężarną, więc nie był zdziwiony, gdy zakomunikowałam, że chcę kontynuować aktywność sprzed ciąży. Na pierwszą wizytę poszłam przygotowana merytorycznie, z konkretnym planem i nie miał co do niego zastrzeżeń.
Oczywiście czasem łapał się za głowę, szczególnie w trzecim trymestrze. Ale co niezmiernie ważne, mój lekarz zawsze się pytał – Czy się dobrze czuje, jak moje samopoczucie? To dawało mi niezwykły komfort. Nie robił mi wykładów o tym jak „szkodzę dziecku”. Mierzył, ważył, sprawdzał przepływy i miał pewność, że ciąża rozwija się prawidłowo, pytając i mówiąc przy tym – „Dobrze się pani czuje? A to proszę biegać! Ale jakby się pojawiły bóle więzadeł macicy, co jest normalne, wtedy proszę odpocząć”… .
Wracając do początku, to po tych pierwszych konsultacjach z lekarzem – nadszedł czas na ustalenie konkretów z trenerem. Pomógł mi w tym fantastyczny Jakub Czaja, który ostudził trochę mój zapał. To on kazał mi zmienić ustawienia w zegarku i na 9 miesięcy musiałam zapomnieć o ściganiu się sama z sobą. W razie kryzysowych sytuacji – wsparcia udzielał mi fizjoterapeuta Mateusz Potoczny z Rehasport. Tak więc byłam pod opieką najlepszych specjalistów.
Nigdy nie miałaś obaw, że może Ci się coś stać podczas treningu?
Pewnie, że tak! Byłam bardzo czuła na sygnały płynące z mego ciała. Zdarzyło się na przykład tak, że w czasie biegu zauważyłam „dyskomfort”. Nie nazwę tego bólem, ale było to zdecydowanie coś, co zwróciło moją uwagę. Słynne więzadła macicy? Kurde, nie wiem! Stoję na przejściu, trzymam się za brzuch i odkrywam przyczynę – ja się zatrzymuję ale Córka nadal biegnie, wierzga jak dzika! Dziecko mam bardzo ruchliwe – lubi się wiercić i często to mnie zatrzymywało na trasie.
Oprócz biegania, wykonywałaś jakieś inne aktywności fizyczne?
Przed zajściem w ciąże trenowałam boks w klubie Ex Siedlce pod okiem mojego ukochanego trenera Henia Rychłowskiego. Nie mogę się doczekać kiedy wrócę na treningi! Swoją drogą, to w piątym miesiącu ciąży nagraliśmy nawet fajny spot promujący boks, który możecie obejrzeć – Tutaj.
Zastanawiałaś się, dlaczego widok biegającej kobiety w ciąży, nadal w Polsce jest niezmiernie rzadki?
Myślę, że kobiety nie wiedzą, że mogą biegać! Wciąż pokutuje wiele mitów dotyczących ciąży przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Wystarczy zerknąć na portale dla przyszłych mam, gdzie publikowane są dokładnie te same artykuły, często przetłumaczone z zagranicznych stron. Bez źródeł, bibliografii, nazwisk autorów.
Gdy wpiszemy w wyszukiwarkę hasło – „jak dbać o siebie w ciąży” – okazuje się, że niczego ci nie wolno! Ja w 12 tygodniu ciąży usłyszałam od znajomej – nie podnoś rąk! I do tej pory nikt nie może mi wytłumaczyć, z jakiego powodu miałabym tego nie robić… .
Te mity być może biorą się z tego, że nasza wiedza na temat zapłodnienia, ciąży i porodu jest naprawdę niewielka. Nie znamy wielu przyczyn niepłodności, poronień i przedwczesnych porodów. Jeśli już zdarzy się problem, to my kobiety, przyczyny szukamy w sobie. Poroniłam? Pewnie wieszałam firanki! Albo ufarbowałam włosy!
Nikt nie edukuje w Polsce kobiet zgodnie z nowoczesnymi standardami, a zalecenia mówią wyraźnie – zdrowo przebiegająca ciąża nie jest wskazaniem do leżenia. Ba, nawet ciąża zagrożona nie jest wskazaniem do leżenia!
Kobiety, nawet te, które nie ćwiczyły przed zajściem w ciąże, powinny podjąć aktywność dostosowaną do ich możliwości. Niektóre będą biegały jak ja, inne odkryją pływanie czy pilates. Żaden lekarz o zdrowych zmysłach nie zaleci ciężarnej „leżenia” przez 9 miesięcy z uwagi na konsekwencje – problemy z ciśnieniem, zaniki mięśni.
Jakie wskazałabyś najistotniejsze rady podczas biegania w ciąży?
Po pierwsze sprawdźmy, czy na naszej trasie biegowej są toalety przenośne, znane jako Toi Toi. Zdarzyło mi się, że na dziesięciokilometrowej trasie, aż sześć razy korzystałam z biegowej toaletki, co jest moim rekordem. A tak na poważnie moje drogie panie – najważniejsze są konsultacje lekarskie. Ciążę prowadziłam prywatnie i kategorycznie żądałam mierzenia długości szyjki macicy na każdej wizycie. Gdybym zauważyła, że zaczyna się skracać, przestałabym biegać.
Po drugie zmieńcie ustawienia zegarka i nie patrzcie na tempo. W ciąży liczy się tylko tętno. W moim przypadku starałam się nie przekraczać 150-155 bpm.
Po trzecie, zwracajcie uwagę na wszystko. Jeśli cokolwiek wzbudzi niepokój, lepiej zatrzymać się i wrócić do domu, niż odchorować to następnego dnia. I coś co powtarzam jak mantrę – bieganie w ciąży to sport drużynowy. Trochę jak Bieg Rzeźnika. Sama nie wygrasz.
W ciąży przebiegłam prawie 900 km, a w 7 miesiącu przemaszerowałam 55 km po Tatrach. Zdobyłyśmy z córką Kasprowy, Morskie Oko i Gęsią Szyję. No i kilka spacerów dolinami. Ciążowy plan treningowy zakładał, że ograniczam kilometraż o połowę i rezygnuję z typowych treningów. Odpuściłam podbiegi, sprinty i bieganie po lesie. Skupiłam się na dreptaniu po parkowych alejkach. W ciąży objętość krwi wzrasta o około 1.5 litra. Wzrasta tętno spoczynkowe, macica uciska przeponę, każdy bieg jest jak trening na wysokości.
Biegałam co drugi lub trzeci dzień, dostosowując dystans do samopoczucia – czasem było to 5 km, a czasem 15 km. Wraz z rosnącym brzuchem tempo robiło się coraz wolniejsze. Przyjęłam to z pokorą. Ostatnie biegi robiłam w tempie około 6 minut na km.
A jak Monika w ogóle zaczęła się Twoja przygoda z bieganiem?
Ojej, to jest świetna historia! To był 2006 rok i strasznie chciałam trenować boks. Chodziłam codziennie na zajęcia fitness do nieistniejącego już klubu Gymnasion. Nie wiem czy wiesz, ale my, babki z klubów fitness jesteśmy maszynami pod względem wytrzymałości aerobowej. Ja potrafiłam pójść na trzy godziny zajęć rano, a potem dobić jeszcze dwie godzinki wieczorem, plus stretching!
Kiedy odważyłam się zapytać Trenera Rychłowskiego, pracującego wtedy w Straży Przemysłowej Stoczni Gdańskiej, czy mogę przyjść na trening, on odpowiedział – „że tak, ale najpierw muszę trochę pobiegać”. Chyba był przekonany, że jestem jakąś sportową kaleką. Kazał się zgłosić za trzy tygodnie. No to zaczęłam biegać. Codziennie. Po tygodniu biegałam już z Brzeźna do Sopotu. W bawełnianych dresach niczym Rocky Balboa. Wtedy nikt nie biegał w legginsach. Nawet nie miałam biegowych butów.
Po trzech tygodniach robiłam już ten dystans w godzinę. Wróciłam więc do Trenera i mówię, że chyba już się nabiegałam i czy mogę zacząć chodzić na normalny boks. Poszłam na pierwszy trening, zajarałam się strasznie, bo wszystkich chłopaków zostawiłam na rozgrzewce w tyle i tak zostałam z bieganiem.
Moim pierwszym królewskim dystansem był Maraton Solidarności, który przebiegłam dopiero w 2012 roku. Z tym też wiąże się świetna historia, bo ja nie miałam zegarka z gps-em. Biegałam z ipodem oraz pastylką Nike, który mierzył kroki i na tej podstawie wyliczał dystans i tempo.
Nie muszę dodawać, że był totalnie rozkalibrowany. Byłam przekonana, że biegnę 4:40 na kilometr! Stanęłam więc na starcie pierwszego maratonu i opowiadałam ludziom jak to sobie truchtam amatorsko, a oni pytali o tempo i robili wielkie oczy. I to mnie chyba w tym wszystkim uratowało!
Zbijając piątki po drodze, dobiegłam na metę w czasie 3 godzin, 49 minut i 38 sekund. Ja po prostu nie miałam pojęcia, że przebiegnięcie maratonu może być trudne! A to wszystko w za małych butach, praktycznie nie pijąc po drodze, gdyż nalewało mi się do nosa i oczu. Nie mówiąc już o tym, że od tego nagle zaczęło się pasmo sukcesów, bo okazało się, że jestem jednym z dwóch żeńskich członków Solidarności i mam pierwsze miejsce w kategorii! Czasami żartuję, ze ona była druga, a ja przedostatnia. Biegłyśmy tylko we dwie.
W ciągu tych wszystkich lat zarejestrowałam prawie 10000 km. Choć myślę, że tych niezarejestrowanych może być kolejne 5000. Po drodze zaliczyłam dwie kontuzje oraz dwa spektakularne powroty po rehabilitacji (zerwany ACL i operacja stawu palucha). Natomiast za największy sukces mogę uznać bieganie w ciąży do 38 tygodnia. Przy tym nawet maraton pokonany poniżej 3:35:00 nie ma znaczenia.
Co ciekawe, prowadzisz również bloga – Kolekcjonerka Mil.
Blog powstał jako odpowiedź na zapotrzebowanie znajomych. Lubię pisać, a znajomi lubią czytać. Nie piszę często, bo nie zawsze mam wenę twórczą, a staram się, żeby były to posty ważne. Kiedy poszukiwałam postów opisujących doświadczenia z cheilektomią czy bieganiem w ciąży – okazało się, że muszę je sama wyprodukować, bo nikt o tym nie pisze.
Grzebię więc czasami w bazach Ebsco czy Pubmed, szukam źródeł albo piszę o czymś, co mnie śmieszy lub wzbudza inne emocje. Wciąż obiecuję sobie, że będę pisała częściej. Nie silę się na bycie ekspertem, lubię pisać lekkie teksty, ale mam nadzieję, że są wartościowe.
Zapewne po urodzeniu wrócisz do biegania na większych obrotach i można się domyślać, że przed sobą będziesz pchała wózek z maleństwem?
Ha! Ha! Wózek biegowy to jedna z pierwszych rzeczy, którą kupiliśmy Córce! Wiem na pewno, że nie mogę się zbytnio przywiązywać do planów, bo może okazać się, że moje dziecko wcale nie lubi siedzieć w wózku! Jak już się trochę poznamy, to będę wiedziała co i jak.