Piłkarze Arki nie obronili wywalczonego przed rokiem Pucharu Polski. Gdynianie przegrali z Legią Warszawa 1:2, a losy meczu rozstrzygnęły się już w pierwszej połowie. Po przerwie negatywnym bohaterem meczu został wprowadzony z ławki Grzegorz Piesio, który zamiast dać swojej drużynie impuls, z czerwoną kartką wyleciał z boiska.
Nikt nie zakładał, że Arka w Warszawie będzie prowadzić grę. Wstępny obraz meczu był jasny – Legia rozgrywa akcje, żółto-niebiescy próbują kontrataków i stałych fragmentów gry. I tak rzeczywiście było, ale nikt też chyba nie przewidywał, że zespół Leszka Ojrzyńskiego nie wytrzyma nawet kwadransa bez straty bramki. Tymczasem „Wojskowi” potrzebowali zaledwie dwunastu minut, by wyjść na prowadzenie, bo dośrodkowanie z prawej strony boiska wykończył Jarosław Niezgoda.
LEWA STRONA NIE DAŁA RADY
Za tę flankę w Arce odpowiadał Marcin Warcholak i od początku widać było, że to on będzie najczęściej nękany przez Legionistów. Ci stworzyli groźną akcję po tej stronie boiska jeszcze przed strzeleniem bramki, ale dobrze interweniował Pavels Steinbors, który niespodziewanie zastąpił między słupkami Krzysztofa Pilarza. Warcholak współpracować miał z Frederikiem Helstrupem, który w dwójce stoperów był ustawiony bliżej lewej strony, ale widać było, że nie mają wypracowanych automatyzmów. Wiedziała o tym także Legia. Mistrz Polski, który nie zadowolił się jedną bramką, podwyższył wynik po kolejnej akcji w tej strefie boiska. Błąd duńskiego stopera wykorzystał Cafu, który znalazł się w takiej sytuacji, że równie dobrze mógłby wykonywać rzut karny. Z pokonaniem Steinborsa naturalnie nie miał żadnych problemów.
CHWILOWY ZRYW ARKI
Dopiero po drugiej bramce Legia spuściła z tonu i dopuściła do ataków Arkę. Jako pierwszy sygnał do natarcia dał Mateusz Szwoch. Pomocnik pomknął lewą stroną boiska i wstrzelił piłkę w pole karne, ale bezbłędny był Radosław Cierzniak. Bramkarz nie pomylił się także na pięć minut przed końcem pierwszej połowy, po zamieszaniu w polu karnym, i nie dał się zaskoczyć Andrijowi Bogdanowowi po próbie z ok. trzydziestu metrów. Przed przerwą zespół Deana Klafuricia zaatakował już tylko raz, oczywiście prawą stroną, ale tym razem udało się zażegnać niebezpieczeństwo i do szatni drużyny schodziły przy wyniku 0:2.
PIESIO POGRZEBAŁ SZANSE
W drugiej połowie gdynianie przeżyli małe déjà vu z ostatniego spotkania z Piastem. Trzeba odrabiać straty, gonić wynik, a wprowadzony po przerwie do gry Grzegorz Piesio tak naprawdę zaprzepaścił szanse swojego zespołu. Miał dać impuls do ataku, świeżość, a jedyne co wniósł to niesmak po brutalnym faulu, za który obejrzał bezpośrednią czerwoną kartkę. 71. minuta, Arka przegrywa 0:2 i traci piłkarza, którego zadaniem było odmienić grę drużyny i być może losy meczu.
ZAGROŻENIE ZE STRONY KIBICÓW
Jeszcze większy niesmak wzbudzili jednak swoim zachowaniem kibice gdynian. Zachowanie Piesia wynikało z boiskowych emocji i można je usprawiedliwić, strzelania materiałami pirotechnicznymi w kierunku kibiców Legii i korony Stadionu Narodowego wytłumaczyć się nie da. To było celowo wywołane, realne zagrożenie dla zdrowia innych ludzi.
Bardzo nieładnie @ArkaGdyniaSSA
Kibice strzelają petardami na cały stadion… będą kary.
Kolejna krótka przerwa w grze #ARKLEG@RadioZET_NEWSpic.twitter.com/rIXibep19z— Maciej Sztykiel (@emeszz) 2 maja 2018
Race dotarły do dachu stadionu @PGENarodowy
gratuluję#ARKLEG pic.twitter.com/eIiCg4DgMP— Rafał Mrowicki (@MrowickiRafal) 2 maja 2018
KONTROLA LEGII
Niezależnie od tego, co swoimi działaniami chcieli osiągnąć kibice żółto-niebieskich, nie zmieniło to obrazu meczu. Osłabiony zespół Leszka Ojrzyńskiego nie był w stanie realnie zagrozić bramce Radosława Cierzniaka, a najlepszą akcję stworzył jeszcze grając w jedenastu, kiedy zablokowany został Rafał Siemaszko. Później filigranowy napastnik walczył co prawda z rywalami, ale ci dobrze się ustawiali, a warszawianie coraz częściej sami stwarzali zagrożenie pod bramką Steinborsa. Po 80. minucie meczu żółto-niebiescy rzadko pojawiali się na połowie Legii.
CHWILA RADOŚCI
Wydawało się, że „Wojskowym” w tym spotkaniu nic nie może się już stać i chyba oni też w to uwierzyli, bo w doliczonym czasie gry dopuścili rywali pod swoje pole karne. Gdynianie nie atakowali z wielką wiarą, wyglądali jakby sami już nie wierzyli w doprowadzenie do remisu, ale konsekwentnie napierali i w końcu dali swoim kibicom choć chwilę radości. Dawid Sołdecki, który przez większość spotkania odgrywał raczej mało widoczną rolę, wpadł w pole karne przy wrzucie piłki z autu i zdobył honorową bramkę. Na więcej warszawski zespół już jednak nie pozwolił.
PRZECIĘTNOŚĆ ZAMIAST PIĘKNEJ HISTORII
Tak naprawdę Arka ten mecz przegrała w pierwszej połowie, bo zupełnie nie mogła sobie poradzić z akcjami Legii przeprowadzanymi przez lewą stronę obrony gdynian. Żółto-niebiescy nie potrafili utrzymywać się przy piłce, w drugiej połowie zaledwie raz zagrozili bramce Cierzniaka i grali w osłabieniu z prowadzącym i dobrze dysponowanym mistrzem Polski. Drużyna Leszka Ojrzyńskiego mogła napisać historię i spuentować naprawdę przyzwoity sezon, a zamiast tego sprawiła, że stał się on po prostu przeciętny.
Arka Gdynia – Legia Warszawa 1:2