Życie, kobiety i nałogi Kazimierza Deyny. Archiwalny reportaż na 31. rocznicę śmierci wybitnego piłkarza [POSŁUCHAJ]

Samotnik… często znikał, pakując się w swój sportowy samochód, wyjeżdżając Bóg wie gdzie, na Bóg wie ile. Niewiele mówił i niewielu ufał. Ale jemu ufano bezgranicznie, przede wszystkim na boisku, którego był generałem.

Samotnik… często znikał, pakując się w swój sportowy samochód, wyjeżdżając Bóg wie gdzie, na Bóg wie ile. Niewiele mówił i niewielu ufał. Ale jemu ufano bezgranicznie, przede wszystkim na boisku, którego był generałem.

Świetna wizja gry, wybór rozwiązań i zagrań nieszablonowych. Wyprzedził nimi epokę, bowiem futbol lat 70. prezentowanej przez niego finezji, wcześniej nie znał. Tyle o oczywistościach, które pozwoliły Kazimierzowi Deynie przejść do historii jako jednemu z największych piłkarzy w Polsce.

Ale świat Kaki, ten nie z pierwszych stron gazet i blasku jupiterów stadionowych, a zacisza prywatnych kątów, był jeszcze bardziej zakręcony niż jego dryblingi i strzały. Naznaczony słabością do kobiet, alkoholu i hazardu.

KAZ NA BOISKU I PLAKATACH

Zaczęło się jednak w Starogardzie Gdańskim, mieście, gdzie piłka nożna ustępuje popularności koszykówce, a sztandarowa drużyna piłkarska tuła się ze zmiennym szczęściem między IV a V ligą. Miasto znane jest z zakładów farmaceutycznych, rozlewni wódki i Kazimierza Deyny właśnie. – Przejeżdżając tutaj przez Starogard na każdym kroku widać Kazia – mówił Radiu Gdańsk wiosną tego roku Jan Tomaszewski. I rzeczywiście postać Deyny jest stosunkowo mocno akcentowana w mieście. Na stadionie miejskim, zresztą jego imienia, monumentalny Deyna siedzi na jednym z krzesełek z piłką u nogi. Ścianę frontową holu Urzędu Miasta zdobi obrazek z wizerunkiem piłkarza. Obok inni Honorowi Obywatele Miasta – m.in ks. Henryk Jankowski, czy tenisista Andrzej Grubba. W urzędowych gabinetach pocztówki, plakaty – sporo Deyny.

DSC 0035 copy copyHonorowi Obywatele Starogardu Gdańskiego w tamtejszym UM. Fot. Radio Gdańsk/Paweł Kątnik

NIE CHCIAŁ KOPAĆ ZIEMNIAKÓW

– On się urodził piłkarzem, do pracy się nie nadawał. Jak miał kopać ziemniaki z nami, to się zawsze wymigał – wspominała przed laty siostra Kazimierza, Irena. To wymigiwanie dało efekty. W 1972 roku, niczym Maradona 14 lat później, niemal w pojedynkę wywalczył Polsce złoty medal Olimpijski w Monachium. Był u szczytu sławy i umiejętności w latach 1972-1982. Nadal szanowany i wspominany jest w gabinetach Manchesteru City, którego barw bronił przez trzy lata. Gdy nie szło na boisku, wszyscy wiedzieli – myśli zaprzątała mu kolejna kobieta.

CZEMU GWIZDALI? 

28. minuta październikowego spotkania roku 1977 na Stadionie Śląskim okryła się największą hańbą w historii kibicowania reprezentacji Polski. Deyna strzela bramkę Portugalczykom z rzutu rożnego, kibice wiwatują, ale tylko do momentu, gdy spiker podaje nazwisko Deyny jako strzelca bramki. Rozlegają się gwizdy, które potrwają do końca tamtego pamiętnego meczu. Zresztą taki był odbiór Deyny w kraju – od niego na boisku wymagano więcej, innym wybaczono straty piłki, gorszy mecz – Kazikowi nigdy. Ten feralny październik na Stadionie Śląskim był powolnym zwiastunem kłopotów. I namacalnym dowodem prawidła: Deynę kochało tak dużo osób, jak nienawidziło.

PRZEKLĘTE STANY

Do Ameryki pojechał, by zarobić na spokojną emeryturę. Marzyło mu się otworzenie akademii piłkarskiej, często o tym powtarzał. Ale wtedy na jego drodze pojawił się niejaki Ted Miodonski – menedżer i biznesmen, któremu Deyna zaufał i powierzył swoje aktywa. Pieniądze przepadły, ulotnił się także szemrany Miodonski, co powolnie wpędzało Kazika w problemy z hazardem i nadużywaniem alkoholu. Żona zdecydowała się na separację, „Kaka” na destrukcję.

– Gdyby się Kazik nas posłuchał, mnie i Górskiego, kiedy byliśmy na turnieju oldboyów reprezentacji w Danii, gdy proponowałem mu dojście do sztabu trenerskiego reprezentacji narodowej, on się wahał. Stał przy tym autobusie, w ostatniej chwili podjął decyzję, że wraca do Stanów i parę dni później zginął – wspominał trener Andrzej Strejlau.

wlodek1Janusz Marciniak, przyjaciel Kazimierza Deyny z czasów życia w USA, prezentuje najważniejsze fotografie „Kaki”. Fot. Radio Gdańsk/Paweł Kątnik


Jego śmierć była taka jak końcowe lata jego życia. Tajemnicza, niejasna i w samotności. Gdyby cało wyszedł z białego Dodge’a Colta po wypadku na autostradzie pod San Diego, być może w kraju nadal witałyby go gwizdy? A może w całej Polsce śpiewano by legijną pieśń „Deyna Kazimierz, nie rusz Kazika, bo zginiesz”? Odpowiedź pozostanie sprawą otwartą.

Posłuchaj reportażu Włodzimierza Machnikowskiego:

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj