Na nazwisko ma Łyko, to nie jest pseudonim, i kocha rośliny. I nazwisko właśnie, a także po części miejsce zamieszkania, zdeterminowały jego miłość do przyrody. Jako mały chłopiec chciał kupić książkę „Conan Barbarzyńca”. Nie było jednak tej pozycji, więc wziął „Pospolite rośliny naczyniowe Polski”. Zaintrygował go wyraz „naczyniowe”. „To znaczy jakie, do wazonów, do naczyń?” – pomyślał. Gościem Tadeusza Dąbrowskiego był Marcin Łyko – biolog, miłośnik roślin, oliwianin i bywalec oliwskiego Baru przy Pętli.
– Jako młody chłopiec lubiłem książki przygodowe, o Indianach, ale chciałem kupić też książkę o „Conanie Barbarzyńcy”. Wiedziałem w którym antykwariacie jest. Uzbierałem pieniądze, pojechałem, ale okazało się, że książki nie ma, ktoś mnie uprzedził. Zacząłem się jednak rozglądać po regałach i moją uwagę przykuła gruba książka z zieloną okładką „Pospolite rośliny naczyniowe Polski”. Najbardziej zainteresował mnie wyraz „naczyniowe”. To znaczy co? Do wazonów, do naczyń? Otworzyłem tę książkę i tam było pełno ilustracji roślin. Wtedy dotarło do mnie, że te wszystkie rośliny, bo myślałem, że tylko drzewa mają nazwy, niektóre krzaki, a wszystko pozostałe jest bezimienne, są nazwane, że to wielki, olbrzymi świat, który ktoś sklasyfikował – mówił gość Radia Gdańsk.