Pisarz, kapitan, bohater wojenny, honorowa obywatelka, malarz i gwiazda sportu. Byli wybitnymi obywatelami, którzy swoimi osiągnięciami artystycznymi, patriotycznymi czy sportowymi wpisali się nie tylko w historię regionu, ale i Polski. Wspominamy najwybitniejszych mieszkańców Pomorza, którzy odeszli w ciągu ostatniego roku.
Wraz ze swoim przyjacielem w latach 50. przepłynął Atlantyk słynną szalupą z Batorego. Kapitan Jerzy Tarasiewicz, urodzony w Wilnie, absolwent Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni i Uniwersytetu Jagiellońskiego, zmarł w grudniu 2017 roku na Florydzie. Wspominali go dawni koledzy, przyjaciele i córka.
Fot. Radio Gdańsk
– Był moim przyjacielem od 1946 roku. Wtedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, od tego momentu zaprzyjaźniliśmy się. Dwa razy pływaliśmy na Darze Pomorza – wspominał przyjaciel kapitana, Aleksander Gosk.
– Rok temu tata podjął decyzję, że wraz z żoną na stałe wprowadzi się do Polski. Z przyjaciółmi szukaliśmy idealnego miejsca, gdzie można by kupić domek, w którym spędziłby jesień życia z przyjaciółmi i rodziną. Niestety dostaliśmy straszną informację o jego śmierci – wspomina córka kapitana Małgorzata Tarasiewicz. – Myślę, że w jakimś stopniu nagła śmierć spowodowana była huraganem, który wówczas był w Stanach Zjednoczonych. Mieszkali na wyspach na południe od Florydy, a ich dom był bardzo zniszczony – dodała.
8 sierpnia 1958 roku kapitan Tarasiewicz wyruszył w pamiętny rejs „Chatką Puchatków”, kończąc go na Martynice. Jerzy Tarasiewicz miał 80 lat. Spoczął na Cmentarzu Komunalnym w Sopocie.
Materiał przygotowała Anna Rębas:
POLSKI ŻOŁNIERZ I WIĘZIEŃ OBOZU AUSCHWITZ-BIRKENAU
Kolejną osobą, którą wspominamy, jest Kazimierz Piechowski – polski żołnierz, wiezień i uciekinier niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau, żołnierz AK, absolwent Politechniki Gdańskiej. Zmarł 15 grudnia 2017 roku.
Urodził się w Rajkowach koło Pelplina 3 października 1919 roku, jeszcze przed powrotem Pomorza do Polski. Swoją młodość spędził w Tczewie, gdzie był aktywnym harcerzem. Zapamiętamy go nie tylko dzięki brawurowej ucieczce z obozu śmierci Auschwitz, do którego trafił w jednym z pierwszych transportów. Zapamiętamy go też jako żołnierza Armii Krajowej, prześladowanego przez komunistyczną władzę i jako nauczyciela, który do ostatnich swoich dni opowiadał o tym, co go w życiu spotkało. Kazimierza Piechowskiego wspomina profesor Mirosław Golon, dyrektor gdańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Fot. KFP/Mateusz Ochocki
– Był to człowiek bardzo miły, mądry i ciekawy, ale najbardziej cechowała go miłość do Polski. Był ogromnym patriotą. Takich ludzi, którzy przeżyli i widzieli praktycznie od samego początku budowę tej fabryki śmierci, było bardzo mało. Po udanej ucieczce z obozu Auschwitz 20 czerwca 1942 roku, wyrwał się z tego piekła, ale dalej z zewnątrz obserwował tę potworną wojnę. Potem mógł śledzić, uzupełniać i potwierdzać wszystko, co widział wcześniej, jak strasznym miejscem był ten potworny obóz i jak wiele cierpień zostało w nim zadanych ludziom. Dla mnie on jest symbolem tragedii Polski połowy XX wieku. Nie tylko przeżył tragedię w Auschwitz, ale też po II wojnie światowej za swoją bohaterską postawę, za skuteczną ucieczkę z więzienia, za działalność w AK nie spotkał się z uznaniem, tylko został aresztowany. Tak naprawdę komuniści więzili go dłużej niż Niemcy. Nie zabito go w tych więzieniach, ale zamordowano mu młode lata – wspominał profesor Mirosław Golon.
Kazimierz Piechowski odszedł 15 grudnia 2017 roku w wieku 98 lat.
Materiał przygotował Wojciech Stobba:
HONOROWY MIESZKANIEC STAROGARDU GDAŃSKIEGO
Innym bohaterem wojennym, który opuścił nas niedawno był Albin Ossowski, bohater ze Starogardu Gdańskiego. Żołnierz, współtwórca antyhitlerowskiej organizacji „Jaszczurka”. Zmarł 1 lutego 2018 roku.
Odpowiadał za wykonywanie wyroków śmierci na kolaborantach, grał w pierwszym powojennym polskim filmie i sprzedawał w Londynie antyki. W lutym 2018 roku Starogard Gdański pożegnał Albina Ossowskiego, honorowego mieszkańca miasta. Gdyby żył, skończyłby 96 lat. – Albin wyjechał ze Starogardu w 1939 roku, ale miasto zawsze miał w sercu – wspomina Tadeusz Majewski, reportażysta. Albin Ossowski wrócił do Polski w 2010 roku po śmierci żony.
– Pierwszy raz zobaczyłem go w Lubichowie, kiedy stał przy ostatniej księgarence. Kiedy go zobaczyłem, od razu wiedziałem, że jest to Albin Ossowski. Powodzenie w życiu miał, ale i samo jego zachowanie było godne podziwu. W zasadzie był taki do końca – wspomina Majewski. – Kiedy bywałem u niego w ośrodku, pewnego razu zapytałem się pielęgniarek, czy tutaj leży pan Albin Ossowski i w jakiej jest kondycji, czy mogę z nim porozmawiać. Odpowiedziały, że pan Albin nie dość, że chodzi i czyta, to jeszcze podrywa pielęgniarki – dodaje.
– We wrześniu 1939 roku z wojskiem ewakuował się do Warszawy, gdzie przez krótki czas brał udział w obronie miasta. Wrócił później do Starogardu, skąd następnie musiał uciekać, bo inaczej wzięliby go to Wehrmachtu. Jego losy były niesamowite – wspomina Majewski. – Był przesłuchiwany przez gestapo, przebywał w Auschwitz, skąd przerzucony został na teren Rzeszy, gdzie pracował. Później wyzwolenie ze strony Aliantów – dostał się do II korpusu i został aktorem. Grał u boku żony Andersa. Z tego, co opowiadał, był ważniejszy od Andersowej. Miał niewątpliwy talent, ale ja patrzę na niego, jak na taki symbol powrotu. On oczywiście nie chciał wracać do tej PRL-owskiej Polski, ale po latach wrócił – mówi Majewski. Albin Ossowski wrócił do Polski w 2010 roku po śmierci żony.
Materiał przygotował Tomasz Gdaniec:
DOBRY DUCH SŁUPSKA
Issabel Selheim to kolejna osoba, którą wspominamy. Urodziła się we wrześniu 1929 roku w Stolp im Pommern (Słupsk). Uczyła się języka polskiego i z własnej woli ostatnie lata spędziła właśnie w Słupsku. Przez lata inicjowała wystawy, spotkania, polsko-niemiecką wymianę kulturalną. W 2009 roku została honorowa mieszkanką Słupska w uznaniu za zasługi dla rozwoju kultury, porozumienia i utrwalania pamięci o mieście. W jej rodzinnym przedwojennym domu przy ulicy Wandy znajduje się przedszkole. Pani Izabela mówiła, że nie wyobraża sobie lepszego wykorzystania tego miejsca. Zmarła w lipcu 2018 roku w wieku 89 lat. Pochowano ją na cmentarzu w Słupsku. Żegnali ją przyjaciele i znajomi, a wśród byli nich pastor Wojciech Froehlich oraz wieloletni dyrektor Muzeum Zamkowego w Słupsku Mieczysław Jaroszewicz.
Fot. Słupsk.pl
– O niektórych ludziach myślimy, że to nie teraz, że to jeszcze nie pora. Jesteśmy tu po to, żeby powiedzieć wcześniej niewypowiedziane słowa: „dziękuje” i „przepraszam”, aby wspomnieć wspólnie przeżyte chwile i wydarzenia. Dla wielu przyjaciół, szczególnie zaangażowanych w historię i kulturę regionu, była do ostatnich dni nieocenioną kopalnią wiedzy. To było jej miasto, miasto, do którego postanowiła wrócić na ostatnie lata swojego życia – tymi słowami żegnano panią Izabelę. – Ona była dobrym duchem. Łączyła niemiecką przeszłość Słupska z polską teraźniejszością. Była ponad podziałami i polityką. To wielka humanistka, która przede wszystkim widziała człowieka. Człowieka, który jest najważniejszą wartością – wspominał Mieczysław Jaroszewicz.
Materiał przygotował Przemysław Woś:
SZALENIE AKTYWY CZŁOWIEK
Piotr Pawłowski zmarł 8 października 2018 roku. Malował ustami, najchętniej pejzaże i martwą naturę. Założył stowarzyszenie Przyjaciół Integracji i Fundację Polska Bez Barier. Stworzył magazyn dla osób niepełnosprawnych, ich rodzin i przyjaciół pod tytułem „Integracja”. Piotr Pawłowski był honorowym obywatelem Miasta Gdyni. Zmarł w poniedziałek 8 października 2018 roku. Pana Piotra wspomina jedna z jego współpracownic – Monika Merkel z Centrum Integracja w Gdyni.
Fot. Integracja.org
– Kiedy poznałam Piotra w 2001 roku, wydawało mi się, że osoba na wózku inwalidzkim, która prowadzi normalne życie, chodzi na imprezy, jest czymś kompletnie dziwnym. Taki właśnie był Piotr, on już wtedy prowadził Integrację. Pojechałam do Warszawy na wielką gale Integracji i tam zobaczyłam Piotra w akcji. Piotr po wypadku miał sparaliżowane wszystkie kończyny, ale tego w ogóle nie było widać. Był niezwykle aktywny, cały czas w ruchu. Moje pierwsze skojarzenie z Piotrem było właśnie takie – szalenie aktywny człowiek na wózku wspomina Monika Merkel. – Decyzja o zajmowaniu się niepełnosprawnością była jego mądrością – dodała Merkel.
Materiał przygotowała Magdalena Manasterska:
OBOZY KONCENTRACYJNE ZMIENIŁY GO NA ZAWSZE
Wspomnijmy też Brunona Zwarrę. Urodził się w Gdańsku i na Biskupiej Górce mieszkał do czasów wojny. Więzień obozów koncentracyjnych Stutthof i Sachsenhausen. Swoje wspomnienia i innych polskich gdańszczan z tego okresu zawarł w książkach. W archiwach Radia Gdańsk zachowały się wypowiedzi pisarza. Zmarł 14 sierpnia tego roku, mając 99 lat.
– Współżycie Polaków z Niemcami w latach 20., mimo politycznych różnic było spokojne. Było przyjemnie, ludzie żyli w zgodzie. Jak byłem w gimnazjum i napadli na mnie chłopcy z innej ulicy, którzy chcieli mi ukraść czapkę gimnazjalną, moi niemieccy koledzy odbili ją z rąk tych drugich Niemców – wspominał Zwarra.
Fot. Stowarzyszenie Biskupia Górka
Brunon Zwarra dorastał na Biskupiej Górce, był uczniem polskiego gimnazjum. Od 1935 roku pracował w emalierni we Wrzeszczu. Pracę kontynuował również po wojnie, aż do emerytury. Wojna, a szczególnie pobyty w obozach koncentracyjnych zmieniły go na zawsze. – Życie obozowe polegało tylko, a tym, żeby zjeść tę łyżkę strawy i pilnować, żeby nie podpaść tym mordercom – opowiadał.
– Każda rozmowa schodziła na temat wojny – dodaje Adam Choroszkiewicz, wnuk Brunona Zwarry. – To było dla niego tak głębokie i traumatyczne doznanie, że nie mógł od tego uciec. Do końca życia się nasilało, bo on to bardzo przeżywał.
Pracą pisarską Zwarra zajął się w latach 70. Był autorem książek historycznych o Gdańsku, w tym autobiograficznej „Wspomnienia gdańskiego bówki”.
Pod koniec życia wycofał się z życia publicznego, choć wcześniej mocno w nim uczestniczył. Znany był z ostrej krytyki twórczości Güntera Grassa, który jego zdaniem źle potraktował w „Blaszanym bębenku” obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku. W 2019 roku na stulecie urodzin Brunona Zwary ma się ukazać kolekcjonerskie wydanie wszystkich jego dzieł.
Materiał przygotowała Marzena Bakowska:
PIERWSZA DAMA POLSKIEGO SPORTU
125 gwiazd polskiego sportu świeci na Alei we Władysławowie. W tym roku zapaliliśmy 44 znicze. Wśród tych, którzy odeszli, jest lekkoatletka wszech czasów Irena Szewińska. Zmarła 29 czerwca. Świadkiem triumfu siedmiokrotnej medalistki olimpijskiej na igrzyskach w Montrealu był red. Jerzy Gebert.
Fot. Agencja KFP/Wojciech Stróżyk
– To były chyba jej najważniejsze igrzyska w Montrealu, w których ja również brałem udział, oczywiście jako sprawozdawca radiowy. Jako specjalista od boksu byłem odsunięty od lekkoatletyki. Ale interesowałem się tym, co dzieje się na sąsiednim stadionie obok hali bokserskiej. W każdej chwili wyskakiwałem z niej, żeby widzieć, co się tam dzieje. Szczególnie w finale, gdzie pobiegła właśnie Irena. Jaki to był bieg, wszyscy pamiętamy. Ona płynęła po tej bieżni. Pokonała wszystkie rywalki. Pobiła rekord świata – wspomina Gebert.
– Niesłychanie skromna kobieta, a przy tym życzliwa. Pełna osobistej godności, wiele takich cech o pani Irenie można by powiedzieć. Ogromnie żałujemy, że tak szybko odeszła. Przecież mogła jeszcze tak długo żyć, być między nami i cieszyć się z sukcesów polskiego sportu – dodaje.
Materiał przygotował Włodzimierz Machnikowski:
PASJONAT RADIA
– Zbyszek Brac był świetnym znawcą współczesnej muzyki i pasjonatem radia – tak o zmarłym we wrześniu tego roku Zbigniewie Bracu z Radia Gdańsk mówią jego współpracownicy. Zbigniew Brac pracował w radiowej taśmotece i, jak mówi jego współpracownik Andrzej Truszkowski, bardzo przydawała się tu jego znajomość muzyki. Brac odszedł w wieku 64 lat.
Fot. Radio Gdańsk
– Zbyszka poznałem w latach 70., kiedy przyszedł tu do pracy. Wówczas był sekretarzem redakcji muzycznej. Lubił muzykować, sam grał na gitarze elektrycznej i basowej. Uchylę rąbka tajemnicy. Zbyszek lubił też uczestniczyć w weselach. Zabierał swoją córkę, która razem z nim śpiewała – opowiada Andrzej Truszkowski. – Znał na pamięć te wszystkie płyty. Jego rozeznanie było sławą, ale i pomocą dla nas wszystkich – dodaje.
Materiał przygotowała Monika Mazur-Chrzan:
AKTORKA, MALARKA, AUTORKA BAJEK
Na naszej antenie wspominamy również Alinę Afanasjew, urodzoną w Wilnie, mieszkankę Sopotu od 1945 roku. Artystka malarka, autorka bajek i scenariuszy, scenografka teatralna i telewizyjna, aktorka Cyrku Rodziny Afanasjeff, który tworzyła wspólnie z mężem Jerzym Afanasjewem. Była też radną miejską w Sopocie, gdzie przewodniczyła Komisji Kultury, działała w Związku Polskich Artystów Plastyków i ruchu Solidarność. W sopockim Domu Seniora, gdzie spędziła ostatnie lata swojego życia, organizowała spotkania z artystami i spektakle. Była niezapomnianą barwną postacią „Sezonu Kolorowych Chmur” lat 50. i 60. Alina Afanasjew zmarła 17 czerwca 2018 roku, 10 dni przed swoimi 88. urodzinami. Jest pochowana na sopockim cmentarzu.
Fot. Agencja KFP/Jerzy Bartkowski
Materiał przygotowała Małgorzata Żerwe:
AKTYWNA OBSERWATORKA
Współtworzyła projekt Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Publikowała m.in. na łamach „Teatru”, „Dialogu”, „Notatnika Teatralnego”, a także „Tygodnika Powszechnego”. Aktywnie promowała współczesny dramat i teatr. To dr Joanna Puzyna-Chojka, która zmarła tragicznie 29 czerwca br.
Fot. Agencja KFP/Mateusz Ochocki
Joanna Puzyna-Chojka była krytykiem teatralnym, animatorem kultury i nauczycielem akademickim. Była kierownikiem literackim Teatru Muzycznego w Gdyni, Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu i Teatru Miejskiego w Gdyni.
– Joanna była osobą bardzo obecną, bardzo aktywną – mówi prof. Małgorzata Jarmułowicz. – Zawsze miała jakieś rzeczy, którymi żyła. Umiała z niesamowitą pasją o nich opowiadać. Wciągała mnie w środek jakiejś opowieści z przekonaniem, że wszyscy tym żyjemy, To było ciekawe, żywe i ważne – dodaje.
– Była ewenementem, obserwatorem niezmordowanym. Jeździła po całym kraju, by wyławiać nowe zjawiska, śledzić premiery, rozmawiać z ludźmi, zbierać dane do kolejnych pomysłów. Joasia miała temperament artystki – wspominają bliscy.
Materiał przygotowała Iwona Borawska:
MISTRZ KONFERANSJER
Edmund Lewańczyk, znany gawędziarz z Żukowa, wirtuoz akordeonu autor pieśni ludowych, ale przede wszystkim konferansjer, zmarł w 4 maja 2018 roku. Wspomina go kaszubski działacz i dziennikarz Eugeniusz Pryczkowski.
– Do końca swoich dni był w pełni sił. Nie da się ukryć, że jako konferansjer był mistrzem. Dla niego prowadzenie imprez to była gratka, wiedział wszystko, mógł mówić o nich bez końca, z pamięci. Całkiem nieźle potrafił się posługiwać innymi językami, najwięcej mówił oczywiście po kaszubsku. Tej kaszubszczyzny na pewno nam będzie brakować. Coraz mniej jest takich osób, które z taką wiedzą i swobodą mówią po kaszubsku – mówi Pryczkowski.
Materiał przygotowała Tatiana Slowi:
RZEŹBA BYŁA DLA NIEGO CAŁYM ŻYCIEM
Sławoj Ostrowski, rzeźbiarz, pedagog profesor Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, gdzie pełnił funkcje prorektora i dziekana. Zmarł 9 marca 2018 roku. Był autorem zarówno kameralnych rzeźb w drewnie i kamieniu, jak i pomników oraz rzeźb plenerowych na Pomorzu, m.in. pomnika Antoniego Abrahama w Pucku czy Jakuba Wejhera w Wejherowie. Jest współautorem pomnika Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni, a do najpopularniejszych dzieł Sławoja Ostrowskiego należy Ławeczka Grassa we Wrzeszczu. We wspomnieniach opowiada o nim jego rodzina – żona Grażyna, córka Magda i wnuk Jan, także artyści.
– Rzeźba była dla niego całym życiem. Był niesamowitym zapaleńcem, osobowością – dla każdego odczuwalną i silną. Nie mogliśmy nie liczyć się z jego zdaniem. Go się chciało po prostu słuchać, to mistrz portretu – wspominają.
– Dziadek robił mi zabawki i kupował. Mówił, że jestem jego najdroższym wnukiem. Zawsze chciał mieć syna, jak się urodziłem, byłem jego oczkiem w głowie. Zabierał mnie na kajaki, żaglówki. Psy traktował jak ludzi, zawsze im gotował. Sam mówił, że psy to też ludzie – mówi wnuk Sławoja Ostrowskiego.
Materiał przygotowała Małgorzata Żerwe:
jK/pOr