Bilans 1 wygranej i 9 przegranych mówi sam za siebie. Koszykarze Arki nie pasowali do znacznie silniejszych rywali w rozgrywkach EuroCup. Czy było aż tak źle, jak wskazują na to liczby? No nie.
CIERPIELI FIZYCZNIE
Był taki wymowny obrazek z meczu z Gdyni. Początek czwartej kwarty pojedynku przeciwko Albie, Marcel Ponitka podchodzi do rzutów osobistych i nie trafia pierwszego. Potworne zmęczenie i nieustabilizowane tętno wygrały z dokładnością i umiejętnościami. – Mimo tych nieszczęsnych paru końcowych minut w każdym meczu, poziom prezentowany przez nas w EuroCupie był bardzo wysoki. Momentami był naprawdę „euroligowy”, a my często zapominamy, że gramy z jednymi z lepszych drużyn kontynentu. Nie mówię o wynikach, ale o tym jak prezentujemy się na tle silnych, a prezentujemy się dobrze – powiedział Filip Dylewicz i komu jak komu, ale jemu można wierzyć. 37-latek na koszykówce zjadł zęby. Grał w Eurolidze, dekadę w reprezentacji narodowej czy choćby lidze włoskiej.
TRZEBA WZMOCNIĆ
Samo zaangażowanie i walka to jednak za mało żeby wygrywać w kluczowych momentach w EuroCupie. Arka więc jeszcze do tych rozgrywek nie pasuje, ale dystans jaki musi nadrobić jest niewielki. Poza doświadczeniem i obyciem, które gracze pokroju Ponitki, Witlińskiego i Garbacza zbierają, zespół należy wzmocnić kilkoma zawodnikami europejskiego formatu. Jeśli uda się do Gdyni sprowadzić jednego, może dwóch koszykarzy formatu Roberta Upshawa lub Josha Bosticia, przegrane czwarte kwarty kilku spotkań, mogą zostać zastąpione emocjonującymi i wygranymi końcówkami.
POKORNI GDYNIANIE
Koszykarze Arki są realistami. Porażki w EuroCupie przyjęli z pokorą i świadomością własnych niedoskonałości. Na więcej po prostu jeszcze nie było ich stać. Słowo „jeszcze” jest tu kluczowe – celem klubu jest zaistnienie w Europie, a 9 porażek w obecnym sezonie EuroCupu, można traktować jako etap przygotowań przed większymi celami na następne kilkanaście miesięcy.