700 tysięcy osób zebrało się w 36-tysięcznym miasteczku, żeby uczestniczyć we wspólnej mszy. To się już nigdy nie powtórzy – mówi Jacek Karnowski, prezydent Sopotu, który w czasie pierwszej kadencji stał się współodpowiedzialny za przyjęcie Jana Pawła II. Po latach wspomina te i podniosłe, i te bardzo przyziemne chwile. Dlaczego to panie sprzątaczki pierwsze spotkały papieża w Sopocie? I czemu urzędnicy, a nie księża pędzili samochodem po relikwie świętego Wojciecha?
Piotr Puchalski: To była szczególna wizyta papieża. Pierwszy raz była na Pomorzu już w wolnej Polsce.
Jacek Karnowski: Przyzwyczailiśmy się do Ojca Świętego, który walczy o naszą niepodległość, bo święty Jan Paweł II miał wielki wpływ na to, że Polska odzyskała niepodległość. Rozmowy z prezydentami Stanów Zjednoczonych, jego nauczanie i policzenie się z rzeczywistością. Przyjazd w roku 1999, nie oszukujmy się, był przyjazdem do Gdańska, nie do Sopotu. My jednak mieliśmy hipodrom, czyli teren, który uznano za najlepszy, by to tam zorganizować mszę. Zdecydowano o tym po przelocie helikopterem. Z księdzem arcybiskupem Gocłowskim wybraliśmy to miejsce.
Przy okazji pielgrzymek Jana Pawła II padały zawsze ważne słowa.
Tak, Ojciec Święty powiedział wówczas, że nie ma solidarności bez miłości. Te słowa były bardzo wzruszające. Trochę w nas te słowa zostały, trochę nie, bo jednak mamy taki kłopot, że odwołujemy się do bohaterów, ale nie zawsze wczytujemy się w ten przekaz, który nam pozostawiają.
To było także wielkie wyzwanie organizacyjne dla tak niewielkiej gminy, jaką jest Sopot?
To było wielkie wyzwanie, ale pomogły nam inne gminy: Hel, Jastarnia, Władysławowo, Rumia, Reda, Wejherowo, oczywiście Gdynia i Gdańsk, ale też Pruszcz Gdański. To było zjednoczenie Kaszubów, Pomorzan. Pomagali nam harcerze, strażacy, Marynarka Wojenna. Świetna była współpraca z kurią biskupią. Myśmy pojechali do Zakopanego, uczyć się, jak przyjąć tę pielgrzymkę. W naszym partnerskim mieście byliśmy na mszy ze słynnym hołdem góralskim pod krokwią w roku 1997. Tam wszystko było perfekcyjnie zorganizowane. Pojechaliśmy tam razem ze służbami, policją, żeby wiedzieć, jak to zrobić ze strony miasta.
Wielkie wyzwanie, to pewnie także wielki stres.
Były tarcia. Niektórzy się tak rozpędzili, że chcieli prawie ustalać czytania mszalne. Trzeba było ich hamować. Dochodziło też do innych drobnych spięć. Ksiądz biskup Chrapek bardzo dbał o przekaz telewizyjny, a ksiądz Zięba, odpowiedzialny za muzykę, chciał, żeby chóry były dobrze widziane. Pamiętam, że ksiądz Zięba zwolnił dwóch urzędników ode mnie z pracy. Przyszli i powiedzieli, że zostali zwolnieni. Były też sytuacje wesołe. Zdarzały się telefony do urzędu z pytaniem „czy jest ksiądz Karnowski”.
To porozmawiajmy o wydarzeniach zabawnych.
Oj, było kilka takich sytuacji. Też wynikały poniekąd z nerwów. Rzecz symptomatyczna, już Ojciec Święty ma przyjeżdżać, jest 1,5 godziny do mszy i nagle księża się orientują, że nie ma relikwii świętego Wojciecha. Nasz samochód miał wszystkie przepustki, więc nasz kierowca miejskim samochodem pojechał po relikwie. Dzień wcześniej spadła olbrzymia ulewa. Musieliśmy wszystko osuszać. Z tego powodu pierwszymi osobami, które spotkały Jana Pawła II były panie sprzątaczki, które minęły się z nim w windzie. Dostały po różańcu. To było bardzo, bardzo miłe, że zostały w sposób szczególny uhonorowane, bo one do ostatniej chwili zbierały wodę z ołtarza. Ściągnęliśmy po to specjalny odkurzacz. To są być może drobnostki, ale dla nas to niezwykłe wspomnienia. A, wspominam też „starcia” z policją, która nie chciała się zgodzić na wyłączenie ruchu, ale koniec końców w Sopocie tego dnia przestały jeździć samochody.
Prezydent Sopotu Jacek Karnowski pokazuje pamiątki (fot. Radio Gdańsk/Piotr Puchalski)
W trakcie mszy nie doszło do większych incydentów, chociaż ludzie mdleli.
Cóż, na hipodromie zebrało się około 700 tys. ludzi. Przedtem bywali tu królowie, ale takiego gościa już nie będzie i nigdy pewnie nie będzie już 700-tysięcznego tłumu w 36-tysięcznym mieście. Wszystko się odbyło sprawnie, chociaż był jeden niebezpieczny moment, kiedy swojej przepustowości nie wytrzymywał tunel na Żabiance. Ludzie wyszli wtedy na tory, pociągi nie mogły jeździć, był duży ścisk, trzeba było szybko przerzucać jednostki policji i straży pożarnej, żeby tym ruchem kierować. Innego incydentu, poza tym, że musieliśmy pożyczyć kremy panom z BOR-u, którzy się spalili na słońcu nie było.
Ma pan osobiste wspomnienia ze spotkania z Ojcem Świętym?
Tak. Pierwsze dotyczy dnia, kiedy zapraszaliśmy papieża razem z Pawłem Adamowiczem i Wojciechem Szczurkiem. My z Wojtkiem z żonami, Paweł jeszcze z Magdą jako swoją dziewczyną. To oczywiście nie trwało długo. Papież powiedział „o, tacy młodzi”. To było 20 lat temu i rzeczywiście byliśmy młodzi, to był sam początek naszych prezydentur. Mamy zdjęcia z tamtego czasu. Pobłogosławił wtedy Magdzie i Pawłowi, bo poprosili o błogosławieństwo. Drugie wspomnienie to odlot Jana Pawła II z Sopotu. Z samej mszy niewiele pamiętam. Pojechaliśmy potem na mszę do Warszawy, żeby to przeżyć w skupieniu. Byliśmy tak zaaferowani tym, żeby wszystko się udało, że dopiero potem oglądałem powtórki w telewizji.
Co zostało w Sopocie?
Zostało miejsce wjazdu papieża na hipodrom. Tam jest teraz Ogródek Papieski z jednym z krzyży, które stały podczas mszy na wspaniałym drewnianym ołtarzu zrobionym przez Mariana Kołodzieja razem z artystami kaszubskimi. Tam też modliliśmy się wspólnie, kiedy Ojciec Święty umarł. Sopocianie czują się bardzo związani z tym miejscem. Są także figury stojące w urzędzie miasta. Mieszkańcy mają także mnóstwo prywatnych pamiątek. My też dziś po mszy będziemy wręczali to, co zachomikowaliśmy dwadzieścia lat temu. Najważniejsze jest jednak to, co zostało w nas. Pewnie już nigdy żaden papież nie odwiedzi Sopotu, a na pewno nie będzie to już nasz papież Polak.
Plan obchodów 20. rocznicy wizyty Jana Pawła II w Sopocie znajdziesz >>> TUTAJ.
Piotr Puchalski
Napisz do autora: p.puchalski@radiogdansk.pl