Do Arki trafił w styczniu 2017 roku i szybko stał się jednym z najbardziej lubianych zawodników – zarówno przez kolegów w szatni, jak i przez kibiców. Uczucie było wzajemne. – Całe pieniądze świata nie są w stanie kupić tego, jak czułem się w Gdyni – mówił Gruzin w rozmowie z Radiem Gdańsk tuż przed tym, gdy zapiął walizki i wyjechał do belgijskiego Waregem.
– Wszystko pamiętam, jak wczorajszy dzień. Gdy tu przyjechałem, w Gdyni leżały ze dwa metry śniegu. Przyjechaliśmy samochodem, podpisałem kontrakt i od razu pojechałem do Cetniewa. A tam to już jak w armii – wspomina swoje pierwsze dni w Polsce.
Do śniegu szybko się przyzwyczaił, równie szybko, jak nauczył naszego języka. Już po kilku miesiącach pobytu w Gdyni pomeczowych wypowiedzi udzielał po polsku, żeby niedługo później swobodnie już rozmawiać z kolegami z drużyny, kibicami oraz dziennikarzami.
Pierwszej obszernej rozmowy dla Radia Gdańsk w języku polskim udzielił jeden dzień przed tym, gdy opuścił Gdynię, by podjąć kolejne wyzwanie w swojej karierze: przypomnieć się i udowodnić swoją wartość w lidze belgijskiej.
Posłuchaj rozmowy:
„CHCIAŁBYM ZAKOŃCZYĆ KARIERĘ W GDYNI”
– To jedne z najlepszych… nie jedne, a najlepsze dwa i pół roku w mojej karierze piłkarskiej – mówił Zarandia do mikrofonu Radia Gdańsk, z nostalgią wymalowaną na jego twarzy. – Szukałem zespołu, a znalazłem rodzinę. Znalazłem drugi dom. Całe pieniądze świata nie są w stanie kupić tego, jak czułem się w Gdyni – kontynuował wzruszony.
– Jeśli zrobię piękną karierę i nie będę musiał biegać z klubu do klubu, żeby coś zarobić, to chciałbym zakończyć karierę w Gdyni. Nawet bez pieniędzy. Wrócić tu, zagrać jeszcze na stadionie Arki, mieć przyjemność pracować z tymi ludźmi i przywitać się jeszcze raz z kibicami, z którymi przeżyłem najlepszy moment w karierze – przyznał 23-letni Gruzin.
– Wszystkie moje sukcesy w seniorskiej piłce, i ogólnie w życiu, są związane z Arką. A wszystko dzięki temu, że nie pokazałem się z dobrej strony w Genk. Teraz idę do Belgii już nie jako młody talent z Gruzji, teraz idę tam jako Luka Zarandia, piłkarz – zaznaczył skrzydłowy.
W OFERTACH PRZEBIERAŁ, JAK CHCIAŁ
Choć Arkę traktuje jak swój drugi dom, wiedział, że prędzej czy później będzie musiał pójść naprzód. Ten moment nadszedł po zakończeniu sezonu 2018/19, w trakcie którego oferty dla młodego reprezentanta Gruzji spływały ze wszystkich stron świata.
Zarandię chciały kluby z Rosji i Turcji, zabiegały o niego też dwie czołowe drużyny Ekstraklasy, przy czym jedna z nich przedstawiła piłkarzowi bardzo konkretną ofertę. Tej ostatniej chciał nawet dać szansę i przemyśleć propozycję, klub wątpił jednak, że informacje o poważnej konkurencji w kwestii ofert są prawdziwe – i nie dorównał finansowo ze swoją własną. Reszta to już historia.
– Było naprawdę dużo zespołów, z którymi mogłem podpisać kontrakt. Ale gdy usłyszałem, że jest Belgia, to od razu wiedziałem, że chcę tam wrócić i pokazać, że ja naprawdę coś potrafię – przyznaje Luka.
BELGIA: SŁODKO-GORZKI SMAK
Trzyletni kontrakt z opcją przedłużenia o jeden rok z SV Zulte Waregem to drugie podejście Zarandii do belgijskiej Jupiter Pro League. W latach 2014-16 próbował swoich sił w KRC Genk, jednak bezskutecznie. Zawodnikowi nie udało się nawet oficjalnie zadebiutować.
– Przez dwa lata miałem trzech trenerów. Najpierw był Emilio Ferrera, którego zwolniono, gdy przegraliśmy z KV Mechelen. Drugi był Alex McLeish, który później został trenerem reprezentacji Szkocji. Z nim miałem naprawdę dobry kontakt, ale miałem wtedy bardzo dużo kontuzji. Gdy wyleczyłem się z jednej, chciał mi dać szansę, ale doznałem kolejnej. To było trudnych 7 miesięcy, w międzyczasie była też operacja – opowiada Luka o swoim etapie w Genk.
– Trzecim trenerem był Peter Maes – kontynuuje zawodnik. – Z takim trenerem jeszcze nie pracowałem. Jako człowiek była to jedna z najgorszych osób, jakie spotkałem przy okazji gry w piłkę nożną. Kiedyś powiedział mi, że ze swoim charakterem i podejściem nie będę nigdy grał nawet na poziomie 1. czy 2. ligi, nie wspominając o Ekstraklasie. Tak jednak wyszło, że ja podpisałem kontrakt z Zulte Waregem, a trener nie ma pracy i jego zespół spadł z ligi – dodaje Zarandia.
„GDYBY NIE NIEPOWODZENIE W GENK, NIE BYŁOBY W MOIM ŻYCIU ARKI”
Jednak nawet w tak nieprzyjemnym doświadczeniu Luka doszukuje się plusów. I znajduje je szybko.
– Powrót do Belgii to dla mnie podwójna motywacja. Nie zrobiłem wszystkiego, co chciałem wówczas, gdy miałem 18 lat, ale teraz mam na to drugą szansę i mogę pokazać im, że to oni się pomylili i dużo stracili, że stracili dobrego piłkarza – zaznacza.
I kontynuuje: – Gdybym za pierwszym razem grał w Belgii dobrze, przez te dwa lata, to później poszedłbym gdzieś indziej i nie byłoby w moim życiu Arki. Gdy tak teraz się nad tym zastanawiam, to wiem, że moje złe dwa lata w Genk przyniosły mi właśnie to, że znalazłem Arkę. Wiem, że wtedy oczekiwało się ode mnie o wiele więcej, ale nie mogę narzekać, bo dzięki temu znalazłem swój drugi dom – podsumowuje.
BĘDZIE TĘSKNIŁ
Kończąc rozmowę przywołujemy najlepsze wspomnienia Gruzina w Arce. Nie pytamy jednak o to najlepsze, bo to znamy doskonale wszyscy. Zdobyty w 2017 roku Puchar Polski pozostanie najlepszym momentem w karierze wielu zawodników żółto-niebieskich. Jaki zatem był ten drugi ulubiony, który zapamięta na długo?
– Dzień, w którym kibice zaczęli skandować moje imię, był jednym z najlepszych – przyznaje zamyślony Luka. – Wcześniej, gdy grałem dla Arki, skandowali na przykład nazwisko Rafała Siemaszki, Michała Nalepy, a więc piłkarzy, którzy są prawdziwymi Arkowcami, którzy urodzili się tutaj i długo tu grali. Gdy po raz pierwszy zaczęli skandować moje imię i nazwisko, poczułem, że też choć w połowie jestem takim właśnie Arkowcem – mówi Gruzin.
A czego najbardziej będzie mu z Gdyni brakowało?
– Będzie mi brakowało rodziny. Będzie mi brakowało siebie, siebie w Arce. Nie potrafię wyobrazić sobie siebie bez Arki – kończy zawodnik.
Trzymamy kciuki za wspaniałą karierę w Belgii, Luka!