W Danii odnalazł swoją ziemię obiecaną? Kamil Wilczek może zabić marzenia Lechii o awansie do III rundy eliminacji Ligi Europy

Polskim kibicom kojarzy się przed wszystkim z występów w Piaście Gliwice. Jako junior, m.in. razem z Kamilem Glikiem wyjeżdżał na podbój Hiszpanii, jednak po zaledwie rocznym pobycie na obczyźnie wrócił do kraju, by budować swoją karierę od nowa. Owoce przyszły dość późno, bo tuż przed „trzydziestką”. Teraz Kamil Wilczek jest tym, który może pozbawić gdańską Lechię marzeń o awansie do III rundy eliminacji Ligi Europy.

Jako 18-latek razem z kolegami z Silesii Lubomia – Kamilem Glikiem i Szymonem Matuszkiem, a także Krzysztofem Królem z Dyskoboli Grodzisk Wielkopolski wyjeżdżali walczyć o piłkarskie marzenia do Hiszpanii. Po dobrym zaprezentowaniu się w trzecioligowej Horadadzie, Wilczek został zaproszony na testy do Atletico Madryt. Mimo zainteresowania ze strony Los Rojiblancos, do podpisania kontraktu nie doszło przez konflikt interesów z ówczesnym menadżerem piłkarza. Potem był jeszcze krótki epizod w Elche i testy w angielskim Liverpoolu, w którym miał do czynienia z samym Rafą Benitezem. Mimo wszystko po roku spędzonym na obczyźnie, Wilczek wrócił do Polski.

MIAŁ BYĆ POMOCNIKIEM

Powrót do kraju był krokiem w tył, by potem wykonać dwa do przodu. Wilczek wylądował w pierwszoligowym GKS-ie Jastrzębie Zdrój, gdzie mógł spokojnie się odbudować po trudnym roku w Hiszpanii. Po przyzwoitym półtorarocznym pobycie na zapleczu ekstraklasy, piłkarz zapracował na transfer do Piasta Gliwice, z którego potem za 350 tys. euro wykupiło go Zagłębie Lubin.

Jednak to ściągało go z myślą o uzupełnieniu luki na pozycji… defensywnego pomocnika. Pobytu w drużynie „Miedziowych” Wilczek z pewnością nie mógł zaliczyć do udanych. Piłkarz, który dotychczas w swojej karierze najczęściej występował na skrzydle lub jako ofensywny pomocnik, był rzucany po wszystkich pozycjach, tylko nie tych, na których się odnajdował. W efekcie, w ciągu trzyletniego pobytu na Dolnym Śląsku, Wilczek wystąpił w barwach Zagłębia w 42 meczach, w których strzelił tylko dwie bramki i zanotował dwie asysty.  

POWRÓT DO PIASTA I KORONACJA NA KRÓLA

Na szczyt formy i „wystrzał” kariery Wilczek musiał czekać tak naprawdę aż do 26. roku życia. Po nieudanym pobycie w Zagłębiu piłkarz wrócił do Piasta Gliwice. Ponownie przesunięto go tam, gdzie – jak się później okazało – czuje się najlepiej. Na efekty nie trzeba było długo czekać.

Pierwszy sezon po powrocie był niezły. Wilczek, występując na pozycji napastnika, strzelił w całym sezonie dziewięć bramek i dodał do tego trzy asysty, znacznie przyczyniając się do utrzymania Piasta w ekstraklasie.

Eksplozja formy nastąpiła jednak sezon później. Napastnik był na fali i strzelał jak na zawołanie. Doświadczenie zdobyte w poprzednich latach wyraźnie dało o sobie znać. Na boisku Wilczek potrafił wykorzystać idealnie wszystkie swoje atuty – siłę, mocne stanie na nogach, grę tyłem do bramki. Obrońcy rywali mieli z nim nie lada problemy. Do tego idealnie ułożona lewa noga, którą strzelał niemal z każdej pozycji. Ostatecznie, mimo że jego zespół kolejny rok grał o utrzymanie, indywidualnie sezon mógł zaliczyć do udanych. Rozgrywki 2014/2015 zakończył z koroną króla strzelców ekstraklasy i tytułem najlepszego piłkarza w sezonie. To mogło oznaczać tylko jedno: kolejne podjęcie rękawicy za granicą. 

ZIMNY PRYSZNIC WE WŁOSZECH

Dobry sezon zaowocował transferem do ówczesnego beniaminka Serie A Carpi FC. Włoskiej ligi jednak nie zawojował. Odniesiona kontuzja i rywalizacja z doświadczonym Marco Boriello przerosły piłkarza, który pół roku później był już zupełnie w innym miejscu. Jak się później okazało, był to strzał w „dziesiątkę”. 

BROENDBY, CZYLI ZIEMIA OBIECANA

Słoneczną Italię zamienił na Skandynawię. W styczniu 2016 roku przeszedł do duńskiego Broendby, w którym bardzo szybko się zaaklimatyzował i wyrósł na jednego z liderów zespołu. Teraz pracuje na status klubowej legendy. Po trzech sezonach gry z 57 strzelonymi bramkami jest trzecim najlepszym strzelcem w historii klubu Superligaen. I wszystko wskazuje na to, że wyprzedzi będących przed nim Ebbe Sanda i Rubena Baggera. Bardzo możliwe, że dojdzie do tego jeszcze w tym sezonie. 

 

 

Jak sam przyznaje, w Danii czuje się świetnie. Łącznie w barwach Broendby wystąpił już w 143 spotkaniach, w których strzelił 77 goli i dołożył do tego 22 asysty. W grudniu ubiegłego roku przedłużył kontrakt z zespołem do czerwca 2021 roku, a od niedawna pełni funkcję kapitana drużyny.

Nowy sezon duńskiej Superligaen również rozpoczął z przytupem, bo po pierwszych trzech meczach sezonu ma na swoim koncie już trzy bramki, w tym dwie, które strzelił w niedzielnym spotkaniu z Odense, odwracając losy meczu ze stanu 1:2 na 3:2. Na formę, którą zresztą utrzymuje od niemal półtora roku, kapitan drużyny z przedmieść Kopenhagi z pewnością narzekać nie może. 

CHCE WYRZUCIĆ LECHIĘ Z PUCHARÓW

Teraz jego zadaniem będzie zabicie marzeń gdańskiej Lechii w awansie do III rundy eliminacji Ligi Europy, gdzie czeka już portugalska Braga. Po pierwszym spotkaniu w Gdańsku, Wilczek przyznał, że jego zespół zagrał słaby mecz, ale losy awansu wciąż pozostają otwarte. Tym bardziej, że Broendby zdecydowanie lepiej czuje się w meczach u siebie niż tych wyjazdowych. Przed Piotrem Stokowcem i jego piłkarzami z pewnością ciężkie zadanie. Kluczem do pozostania w grze o Europę, może być ponowne zatrzymanie najlepszej strzelby Duńczyków. Tydzień temu się udało. Jak będzie tym razem? Początek spotkania Broendby IF – Lechia Gdańsk o 19:30.

Michał Kułakowski

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj