Ponad 11 litrów czystego spirytusu – tyle rocznie wypija przeciętny Polak. Czy wzrost spożycia może zatrzymać podniesienie cen alkoholu, i to od piwa po wysokoprocentowe trunki? Goście Iwony Wysockiej nie byli przekonani do tego rozwiązania.
Ostatnie wyniki badań oraz pomysły na ograniczenie spożycia komentowali Marek Lewandowski, rzecznik Solidarności, oraz Robert Raszczyk, dyrektor Brands Polska.
– Nie wiem, czy pijemy więcej alkoholu w ogóle, czy po prostu wzrosło spożycie alkoholu legalnego, bo tylko taki mogą uwzględnić statystyki – mówił z uśmiechem Marek Lewandowski. – Są jednak dwa inne aspekty. Pierwszy to wielkość opakowań. W wielu krajach nie można kupić butelki wódki mniejszej niż 0,7 litra. Z takiej nie łykniemy sobie przed pracą albo w drodze do domu, żeby żona nie widziała. Sprzedawanie alkoholu w formie „setek” czy „małpek”, możliwych do wypicia „na raz”, bardzo zwiększa spożycie. Drugą rzeczą jest ograniczenie miejsc, w których można kupić alkohol. Trzeba też zmienić sposób sposób reklamowania go, bo obecnie picie jest trendy. A zwiększenie cen? W Norwegii alkohol jest potwornie drogi, więc wszyscy go pędzą – zauważył.
– Ograniczenie miejsc sprzedaży alkoholu może nie przynieść efektu. Pochodzę z Bytomia, gdzie w godzinach od 22 do 6 wprowadzono prohibicję. To wcale nie powstrzymało mieszkańców. Po prostu jechali do Piekar Śląskich albo Zabrza i tam robili zakupy – stwierdził Robert Raszczyk. – Podniesienie cen spowoduje zmniejszenie wpływów z podatku akcyzowego. Więcej alkoholu będzie sprzedawanego pod ladą.
– Zautomatyzowane bimbrownice są dostępne za 3000 złotych. Chyba już taką kupię, bo do tej pory jeszcze się to nie opłacało – śmiał się Marek Lewandowski.