Jeśli chcemy cieszyć się zdrowiem, niezłą kondycją i pozytywnym samopoczuciem – to jedyną receptą na osiągnięcie tego jest aktywność fizyczna.
Ważne, aby regularnie się ruszać i to od małego. Niestety większość ludzi kończy z regularnym ruchem w wieku licealnym i niewielki procent osób przypomina sobie później, że jednak trzeba skończyć z siedzącym trybem życia.
Kamil Jeremicz od małego spędzał czas na świeżym powietrzu i na tym się nie skończyło. Od czasów szkolnych bierze udział w imprezach biegowych – z roku na rok osiągając coraz lepsze rezultaty. Na trójmiejskich biegach dał się poznać jak pacemaker w zajęczych uszach oraz jako stały uczestnik cosobotnich biegów parkrun Gdańsk – startując w niekonwencjonalnych strojach.
O swojej biegowej przygodzie opowiedział Maciejowi Gachowi.
Maciej Gach: Pierwszy start w oficjalnych zawodach zaliczyłeś już 2014 roku i można po tym sądzić, że od małego załapałeś sportowego bakcyla?
Kamil Jeremicz: Zgadza się. Ten pierwszy start to był bardziej „Marsz” bez przygotowania. W 2015 roku rozpocząłem już cyklicznie biegać 3-4 razy w tygodniu, a następnie wkręciłem się w starty i w środowisko biegowe. Najtrudniejsze były pierwsze trzy miesiące, ale szybko przerodziło się to w nawyk.
Dlaczego padło na bieganie, a nie na inną dyscyplinę sportową?
Wybrałem bieganie z tego powodu, że tata biegał, kiedy jeszcze to nie było modne. Jeździłem z Nim na imprezy masowe jak maratony czy półmaratony i dzięki temu trochę się wkręciłem, ale również chciałem spróbować swoich sił ze zmierzeniem się z szybkimi kilometrami. Oczywiście były próby w innych dyscyplinach, jednak bieganie okazało się dla mnie najbardziej praktycznym sportem.
Co ciekawe, to Twoje rezultaty jakie osiągałeś od samego początku są imponujące. Skąd ta u Ciebie szybkość się wzięła?
Wydaje mi się, że to dlatego, iż od małego byłem bardzo aktywnym dzieckiem. Spędzałem czas na dworze od rana do wieczora, trenowałem w szkółce Lecha Poznań. Generalnie to był jeszcze ten okres, kiedy komputery nie były aż tak bardzo popularne albo ja po prostu wolałem inaczej spędzać czas wolny. Tak więc miałem wystarczający „handicup”, żeby startować z trochę wyższych prędkości, niż większość początkujących biegaczy.
Kiedy zacząłeś patrzeć na bieganie z punktu bardziej poważniejszego, aby walczyć o coś więcej, niż tylko samo ukończenie biegu?
W zasadzie ten dryg do rywalizacji włączył mi się od razu i to nie tylko z innymi, ale także z samym sobą. Trwało to jakieś dwa lata, a potem jednak potraktowałem to jako coś więcej, niż tylko ściganie. Obecnie jestem na etapie, że oczywiście chcę poprawiać wyniki, ale nie za wszelką cenę. Bieganie ma mi po prostu sprawiać przyjemność, a życiówki i tak przyjdą z czasem.
Jaki obecnie swój sukces biegowy uważasz za najcenniejszy?
Myślę, że na obecną chwilę największym sukcesem było pierwsze zwycięstwo w biegu ulicznym „Pyrlandzka Dycha” w 2016 roku. Uczucie kiedy przecinasz wstęgę jest niepowtarzalne. Również bardzo doceniam moje debiuty w maratonie i w ultra, co pozwoliło mi odblokować głowę na krótszych dystansach.
A jakie cele biegowe krążą Ci po głowie, żeby je w najbliższym czasie zrealizować?
Przede wszystkim dojście do poziomu 35 minut na dystansie 10 km i co za tym idzie – 1 godzinę, 18 minut w półmaratonie. Chciałbym także w dalszej przyszłości prowadzić najszybsze biegaczki na imprezach masowych jako pacemaker.
Odkąd rozpocząłeś studiować w Gdańsku, jesteś stałym uczestnikiem cosobotnich biegów parkrun Gdańsk, w ramach których często startujesz w jakimś oryginalnym przebraniu.
Fot. AK-sk Photo
To prawda, a celem tego jest w pewnym sensie urozmaicenie biegania, żeby nie brać wszystkiego na poważnie, tylko dobrze się bawić. Naprawę warto zobaczyć uśmiech dzieci, które wołają „mamo, patrz zając!” albo „o pani księżniczka”. Nie ukrywam, że często to wychodzi także z przypadku – otwieram szafę, dobieram kolory i wychodzi unikatowe przebranie.
Jakie ubranie przysporzyło Ci najwięcej spojrzeń, uśmiechów, a w którym biegło się najtrudniej?
W tej rywalizacji wygrywa u mnie przebranie za zająca – po prostu zawsze jest z tym najwięcej śmiechu. Najtrudniej biegało się w jednoczęściowym stroju bluemana z tego powodu, że nie ma otworu na usta, przez co trudno oddychać i nie sposób rozwinąć przez to znacznych prędkości.
Co ciekawe, często bierzesz udział w zawodach jako pacemaker. Traktujesz to jako dobry trening czy jako urozmaicenie samych startów?
Główną myślą, która przyświecała w sprawdzeniu się w roli zająca”, była chęć pomocy innym przy poprawianiu rekordów życiowych. Powiem szczerze, że naprawdę bardzo mi ta rola przypadła do gustu. Swoją drogą to już kilkadziesiąt razy byłem pacemakerem i naprawdę sprawia mi to o wiele większą frajdę, niż poprawianie swoich wyników. Uczucie kiedy za metą podchodzą do Ciebie szczęśliwi biegacze i są Ci wdzięczni za pomoc – jest nie do opisania.
Warto dodać, że pracujesz w Sklepie Biegacza i pewnie zacząłeś inaczej patrzeć na pryzmat sprzętu biegowego?
To prawda. Wprawdzie już od dawna interesowałem się sprzętem biegowym, ale dopiero teraz zobaczyłem jak duży jest wybór na rynku oraz jak bardzo poszczególne marki się od siebie różnią. Zdałem sobie też teraz sprawę z ogromnego wpływu odpowiednio dobranego obuwia do biegania – bo nie ma co ukrywać, że prawidłowe buty, to lepszy komfort dla całego naszego ciała.
Co według Ciebie jest takiego w bieganiu, że ono tak wciąga i uzależnia?
Mógłbym wymienić parę rzeczy, ale wybiorę po prostu – wolność. Bieganie jest jedną z niewielu aktywności, którą można uprawiać wszędzie. Możemy wybrać porę, miejsce, sposób i tempo w jakim chcemy biec. Dla mnie również jest to czas na modlitwę i medytację, okres w którym mogę bliżej poznać samego siebie jak i przemyśleć parę spraw.
Maciej Gach