W Sopocie odsłonięto rzeźbę Misia Wojtka. Podobizna syryjskiego niedźwiedzia brunatnego, adoptowanego w czasie II wojny światowej przez polskich żołnierzy z Armii Andersa, stanęła na terenie parafii pod wezwaniem świętego Jerzego. Odlaną z brązu rzeźbę postawiono na skarpie należącej do kościoła. Jest widoczna od strony ul. Bohaterów Monte Cassino.
– Miś został przedstawiony przez gdańskiego i sopockiego rzeźbiarza Pawła Sasina jako żołnierz. Ubrany jest w letni mundur Armii Andersa – mundur z krótkimi, podwiniętymi rękawami i krótkimi spodniami. Chodziło o to, żeby było widać jednocześnie mundur i sierść zwierzęcia. Nie ma czapki ani beretu, bo ma prześliczne uszka i taki piękny kształt łba. Siedzi na skrzyni po amunicji. Na tej skrzyni widnieje napis „Żołnierzom”, ponieważ dziś, w 80. rocznicę rozpoczęcia II wojny światowej, rzeźbą tą oddajemy hołd i pokłon wszystkim, którzy walczyli za naszą wolność – mówi Ewa Rakowska, prezes Fundacji na Rzecz Budowy Pomnika Misia Wojtka w Sopocie.
„NOSIŁ NABOJE POD MONTE CASSINO”
Pomnik odsłaniał Czesław Poznański służący w czasie wojny w IV Kresowej Kompanii Sanitarnej IV Wołyńskiej Brygady Piechoty, uczestnik walk o Bolonię.
– Popłakałem się. Jak mowa jest o Monte Cassino, to zawsze płaczę. Przeszedłem kampanię włoską. Misia wydziałem żywego. Nie był w prawdzie w mojej kompanii, ale wszyscy o nim słyszeli. Był zabawny, żołnierze traktowali go jak człowieka. Na tyle, na ile mógł, pomagał. Nosił granaty i naboje pod Monte Cassino – mówi Czesław Poznański.
„ZACHĘCI DO POZNANIA HISTORII”
Wśród gości honorowych był Władysław Dąbrowski, który w składzie 15. Pułku Ułanów Poznańskiej 5. Kresowej Dywizji Piechoty brał udział w kampanii włoskiej, w tym w walkach o Monte Cassino, Ankonę i Bolonię.
– Młodzież garnie się do nauki historii, a myślę, że ta rzeźba zaciekawi i jeszcze bardziej do tego zachęci. Wojtek był znany. To było przecież dzikie zwierzę, ale on nikomu nie robił krzywdy. Siłował się z żołnierzami, pił piwo i palił papierosy. Jak trzeba było pomóc w noszeniu ciężarów, to pomagał, brał skrzynie w te łapy i niósł pociski. Czasem śmiałem się z panem Narębskim, który służył w kompanii, w której był Wojtek, że opowiadają o misiu takie historie, że nie trzeba wcale naszego korpusu, miś przegoniłby Niemców sam – wspomina Władysław Dąbrowski.
MIŚ, KTÓRY ZOSTAŁ KAPRALEM
„Miś Wojtek był prawdziwym brunatnym niedźwiadkiem, który w wieku 3 miesięcy został adoptowany przez polskich żołnierzy II Korpusu Armii Andersa w miejscowości Hamadan w Iranie. Kupili go od irańskiego chłopca za parę groszy i puszkę konserw. Osieroconego przez matkę niedźwiadka żołnierze karmili rozcieńczonym skondensowanym mlekiem z butelki po wódce za pomocą szmacianego smoczka, co spowodowało, ze Wojtek bardzo polubił napoje wyskokowe” – można przeczytać na stronie Fundacji na Rzecz Budowy Pomnika Misia Wojtka w Sopocie. W trakcie służby niedźwiedziowi nadano stopień kaprala. Zmarł w zoo w Edynburgu. Jak mówili świadkowie, do końca życia reagował na polską mowę.
Piotr Puchalski
Napisz do autora: p.puchalski@radiogdansk.pl