Śmierć księdza Sylwestra Zycha nie była przypadkowa. Barman, który był świadkiem w sprawie przyznał, że kłamał

Barman, który w 1989 roku był świadkiem w sprawie tajemniczej śmierci księdza Sylwestra Zycha, ówczesnego kapelana Konfederacji Polski Niepodległej, po latach przyznał, że kłamał. Podkreślał to na spotkaniu w gdańskim oddziale IPN dziennikarz śledczy Zbigniew Branach, który nie ma wątpliwości, że za tą śmiercią stoją służby bezpieczeństwa.

Spotkanie w gdańskim IPN z dziennikarzem Zbigniewem Branachem było elementem obchodów Narodowego Dnia Pamięci Duchownych Niezłomnych.

TAJEMNICZE ZGONY TAKŻE PO OKRĄGŁYM STOLE

30 lat temu ciało księdza Sylwestra Zycha odnaleziono w Krynicy Morskiej na przystanku PKS. Był to trzeci – obok śmierci ks. Stefana Niedzielaka i ks. Stanisława Suchowolca – „tajemniczy zgon” księdza związanego z opozycją w 1989 roku. 

– Wbrew pozorom rok 1989 to nie była bezkrwawa rewolucja w Polsce. Po morderstwie ks. Jerzego Popiełuszki mylnie myślano, że nic gorszego nie będzie – zaznaczał Zbigniew Branach. – Dramat śmierci księdza Zycha polega na tym, że ówczesne władze prowadziły wielką kampanię przeciwko niemu. Szefem telewizji był wówczas Jerzy Urban. Wysłał ekipę telewizyjną z Gdańska, która nakręciła 15-minutowy pseudo-reportaż, szkalujący księdza Zycha. Sfabrykowano, że był w barze Riviera w Krynicy Morskiej i wypił rekordowe ilości alkoholu, miał 4 promile w krwi, co po latach okazało się być nieprawdą – podkreśla dziennikarz.

Podkreślał też, że nikt nie wie, jak to się stało, że ksiądz, mimo tak ogromnej ilości wypitego alkoholu, samodzielnie wyszedł z Riviery i że nikt z ponad 50 obecnych tam młodych osób nie zauważył starszych panów siedzących przy barze.

– Tylko barman, który był współpracownikiem wiadomych służb to zeznał i tylko on go pomówił. Po kilku latach, po wydaniu mojej książki „Tajemnice śmierci ks. Zycha”, ten barman się ze mną skontaktował i przyznał, że powiedział nieprawdę – wyjaśnia Branach.

 

Na zdjęciu Zbigniew Branach, dziennikarz który od 30 bada śmierć ks. Zycha (Fot. Radio Gdańsk/Katarzyna Moritz) 

PROTOKÓŁ ZNISZCZENIA POZOSTAŁ

Ciało księdza Sylwestra Zycha odnaleziono w Krynicy Morskiej 11 lipca 1989 roku na dworcu PKS. Ten katolicki duchowny, związany ze środowiskiem opozycji demokratycznej, kapelan Konfederacji Polski Niepodległej, spędził ponad 4 lata w więzieniu za próbę obalenia systemu ówczesnego państwa oraz był regularnie represjonowany przez SB.

– Ksiądz został znaleziony w lipcu 1989 roku, a we wrześniu tego samego roku minister spraw wewnętrznych powołał 6-osobową komisję, która zniszczyła teczkę ewidencji operacyjnej [świadczącej o rozpracowywaniu ks. Zycha – przyp. red.], ale popełnili jeden błąd, mianowicie zapomnieli zniszczyć protokół zniszczenia tej teczki. W związku z tym znamy nazwiska, wiemy, kto ją zniszczył. Rodzi się więc pytanie: Dlaczego tę teczkę zniszczono? Jakby tam nie było nic trefnego na SB, to by ją zostawili – zaznacza Branach.

Mirosław Golon, dyrektor gdańskiego oddziału IPN podkreślał, że rok 1989, mimo okrągłego stołu, był właśnie rokiem dziwnych i okrutnych morderstw na bohaterach opozycji. Liczy na to, że w Krynicy Morskiej pojawi się upamiętnienie mordu ks. Zycha oraz na to, że po latach znajdą się koleni świadkowie jego śmierci.

ALKOHOL W DUŻYM STĘŻENIU W… ŁOKCIU

O tym, że śmierć księdza nie była przypadkowa, świadczyły też jego obrażenia. Prokuratura jednak umorzyła nie jedno, ale kilka śledztw w tej sprawie. Ciało księdza Zycha zostało poddane dwóm sekcjom zwłok. Pierwsza była przeprowadzona w niedbały sposób. Raport ograniczył się do stwierdzenia, że z narządów wewnętrznych wyziewa woń alkoholu.

Druga sekcja odbyła się w Gdańsku, w obecności przedstawicieli Kościoła i pełnomocnika rodziny zmarłego, mec. Jacka Taylora. Wykazała ona 54 uszkodzenia ciała, w tym zasinienia i obrażenia wokół ust, szyi, torsu, głowy i żeber w rejonie kręgosłupa. Winę za te obrażenia zrzucono na to, że pijany ksiądz zataczał się i uderzał w mur.

Zatrucie alkoholowe uznano w końcowym raporcie za przyczynę zgonu. Stwierdzono też, że zmarłego nie pojono na siłę i nie wstrzyknięto mu alkoholu. Zignorowano też ślady nakłuć, które uznano za powstałe w wyniku reanimacji. Dziwnym był też fakt, że stężenie alkoholu w zgięciu łokciowym było znacznie wyższe, niż w innych częściach ciała.

 

Katarzyna Moritz

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj