W cyklu „Nieznani, a szkoda” nie gościmy tym razem czynnego sportowca, ale człowieka, który wielki sport ma na wyciągnięcie ręki i rocznie odwiedza kilkaset wydarzeń w różnych dyscyplinach. Wojciech Figurski to bodaj najbardziej charakterystyczny fotograf sportowy na Pomorzu. Radiu Gdańsk zdradza, co czuł, gdy podczas jednego z meczów oświadczał się obecnej żonie, wyjaśnia, czy fotograf może doradzać przy transferach i czemu przez Zbigniewa Bońka nabawił się bólu brzucha.
Przyznaje, że szczęście przy robieniu dobrych zdjęć sportowych jest potrzebne, ale nie można opierać swojej kariery tylko na nim.
– To musi być podparte wiedzą i umiejętnościami, wyliczone, ustawione. A do tego trzeba liczyć na fart – podkreśla. – W dalszym ciągu profesjonalny fotograf na imprezie sportowej jest potrzebny. Są media, instytucje i kluby, którym zależy na jakości, a nie tylko na ilości i szybkości – zauważa.
Wojciech Figurski w Trójmieście znany jest z tego, że nie ma dla niego miejsca ani pozycji, z której nie mógłby zrobić zdjęcia. Potrafi „wpełznąć” między siatkarzy czy koszykarzy podczas przerwy na żądanie, wspina się na różne elementy otaczające boisko, regularnie publikuje też fotografie robione spod dachu Ergo Areny.
Kiedyś, kiedy obiekty nie były jeszcze tak nowoczesne i nie dawały takich możliwości fotografom, wspiął się wysoko na konstrukcję kosza w hali GCS, trzymając się tylko jedną ręką. Wtedy nic mu się nie stało, choć przyznaje, że teraz, mając rodzinę, już by tak nie ryzykował. W swojej karierze kontuzji jednak nie uniknął.
– Robiłem zdjęcia kitesurferowi w Redzie. Kiedy miał nade mną przeskoczyć z pełną szybkością, „zgasł” wiatr. Wjechał we mnie deską, wyłączyło mi światło i ocknąłem się pod wodą. Miałem też rozwalony nos od lampy błyskowej, która pękła. Kiedyś dostałem tyczką, wiele razy byłem uderzony piłką, nawet na sesji fotograficznej – wylicza.
Mimo że widział tysiące meczów, przyznaje, że nie zna się na sporcie. To znaczy zna się, ale inaczej.
– Muszę wiedzieć, kto grał w tym klubie wcześniej, z którego miejsca dany zawodnik rzuca, jaką akcję wykonuje, gdzie się ustawić, żeby zrobić najlepszemu zdjęcie danemu zawodnikowi – to jest moja wiedza. W trakcie meczu robię zdjęcia, opisuję, wysyłam. Z meczu zwykle widzę tylko to, co mam w aparacie – przyznaje.
Nie widzi się w innej roli przy sporcie. Gdyby w klubie zapytano go o zdanie przed transferem jakiegoś zawodnika, mógłby wyrazić swoją opinię, ale tylko pod jednym kątem.
– Mogę powiedzieć, czy dobrze wychodzi na zdjęciach, czy reaguje, czy się uśmiecha. Jeśli pasowałby mi do zdjęć, to oczywiście go bierzemy – śmieje się.
PRZYCHODZI FOTOGRAF DO CHEERLEADERKI…
Choć zwykle sam robi zdjęcia, w 2013 roku to w niego wycelowane były obiektywy kolegów z branży. Podczas meczu Ligi Światowej w Ergo Arenie oświadczył się Agnieszce, która w trakcie tego meczu występowała jako cheerleaderka.
– Niczego nie pamiętam. Patrzyłem tylko na nią, starałem się nie zemdleć. Powiesiłem aparat na ramieniu, bo z nim mogę wszystko zrobić i wszędzie wejść. Bez niego jestem bardziej nieśmiały. Myślałem, że będzie to tylko skromna impreza dla 11 tysięcy osób, natomiast przez kolejne dni byłem celebrytą. Współczuję sławnym ludziom, bo nie dawałem rady – wspomina.
BOŃKA I IGRZYSK!
W jego fotograficznym portfolio brakuje zdjęć z igrzysk olimpijskich. W 2014 roku miał jechać do Soczi, ale jego żona spodziewała się wtedy dziecka i chciał być przy niej. Mógłby pojechać na kolejne, ale nie narzeka na brak pracy w Trójmieście.
Nie ma też żadnego zawodnika, któremu bardzo chciałby zrobić zdjęcie, a do tej pory nie miał okazji. Szczególna „więź” łączy go jednak ze Zbigniewem Bońkiem.
– Po mistrzostwach świata w Hiszpanii w 1982 roku zafascynowała mnie jego postać. Pierwsza książka, jaką przeczytałem w wieku pięciu-sześciu lat, to była właśnie jego biografia. Do niego też napisałem swój pierwszy list, nie licząc tych do taty, który pływał. Wysłałem prośbę o autograf pod adres, który pamiętam do dziś – „Zbigniew Boniek, Juventus Turyn”. Oczywiście nigdy mi nie odpisał. Robiłem mu już zdjęcia, jako prezesowi PZPN, teleobiektywem, z daleka. Chciałbym mu opowiedzieć kilka historii. Na przykład taką, że w swojej książce napisał, że jego ulubionym daniem są naleśniki przyrządzone przez jego i zawsze zjada ich pięć. Ja jako pięcio-sześciolatek też postanowiłem zjadać ich pięć, ledwo żyjąc później z bólu brzucha – opowiada.
Posłuchaj całej rozmowy z Wojciechem Figurskim, którą zaczyna od wspomnienia o okolicznościach zrobienia zdjęcia ze wspomnianego starcia Gurovicia z Kelatim.