Damian Chyła jest motocrossowym freestylowcem. Wsiada na motocykl, rozpędza się i w powietrzu wykonuje akrobacje. To jego pasja, pieniądze są albo niewielkie, albo nie ma ich wcale. Damiana to jednak nie powstrzymuje. Poza benzyną napędzają go marzenia. Spotykamy się w blaszaku, niewielkim, na oko ma może dwanaście metrów kwadratowych. Z sufitu kapie woda, Damian zastanawia się, czy wilgoć nie zaszkodzi jego maszynie. Jest dość zimno, pracujący na ziemi piecyk potrzebowałby sporo czasu, żeby ocieplić pomieszczenie.
– Od niedawna tutaj trzymam motor, wcześniej trzymałem go w sklepie motocrossowym. Chciałem mieć swój kawałek, swoich trochę metrów. Nie wiem, może wrócę tam.
Posłuchaj historii opowiedzianej przez Damiana:
WIEDZIAŁEM TYLKO, GDZIE JEST GAZ
Jak bardzo dziecięcym marzeniem, nie popartym zupełnie niczym poza rodzącą się pasją, były początki Damiana z freestylem, uświadamia historia jego pierwszego razu na maszynie.
– Razem z Marianem Zupą z Gdańskiego Auto Moto Klubu pojechaliśmy na pole, zabraliśmy 125-kę. Z mojej wiedzy teoretycznej nie było nic, nawet nie wiedziałem, jak mam go włączyć. Widziałem wcześniej jakieś filmiki, ale nagle pojawiasz się na polu, obok tor motocrossowy, a ty wiesz tylko, gdzie jest gaz. Nie wiedziałem nawet, jak się zmienia biegi. Jakoś to poszło, żadnej gleby nie miałem.
Na pierwszy trening, co oczywiste, zabrali go rodzice. Im też nie było łatwo zrozumieć, że synek chce wsiadać na maszynę, rozpędzać się i latać. – Pamiętam dobrze początki tej zajawki, to była piąta, szósta klasa podstawówki. U mnie w rodzinie nikt nie trenuje, sam wszystko zacząłem. Na początku trudno rodzicom było to zrozumieć. Po pierwsze pieniądze, to jest bardzo drogi sport. Po drugie ryzyko. Rodzice zobaczyli filmiki i powiedzieli, że nie ma opcji, żebym ja skakał na motorze. Zaczęły się płacze, krzyki, kłótnie. Trochę chyba liczyli, że mi się to znudzi, ale nie ma takiej możliwości. Do dziś mi się nie znudziło. W przyszłym sezonie będzie już dekada.
OGLĄDASZ FILMIKI, A POTEM PRÓBUJESZ TO POWTARZAĆ
Wielkie pieniądze, sponsorzy i salta w powietrzu na oczach ogromnej widowni – z tym przeciętnemu człowiekowi może kojarzyć się freestyle motocross, bo rzeczywiście największe imprezy robią ogromne wrażenie. Tylko rzeczywistość Damiana wygląda nieco inaczej. – Wszystkich trików nauczyłem się samemu. Oglądasz jakieś filmiki, a potem lecisz i próbujesz to powtarzać. Nie ma trenerów. Są jacyś zawodnicy, bardziej doświadczeni, którzy próbują tworzyć szkoły i trenować innych, ale to są dopiero początki w tym sporcie.
Bardzo często w opowieści przewijają się pieniądze. Trudno, żeby było inaczej. Na pierwszy rzut oka widać, że fundusze mogłyby sporo zmienić, zaczynając od wspomnianych wyżej warunków. Damian tłumaczy, że to zamknięte koło. Żeby wejść na najwyższy poziom trzeba mieć pieniądze, ale żeby dostawać pieniądze z bycia freestylowcem, trzeba być na najwyższym poziomie. Startując „od zera” trudno osiągnąć coś więcej, a koszty nie są małe. – Nie wiem, jak dokładnie jest z wyjazdem na mistrzostwa świata. Na pewno trzeba się do niego odpowiednio przygotować. Żeby to zrobić, potrzeba około dwudziestu tysięcy złotych. Można z tego już dużo zrobić. Gdybym miał takie pieniądze, zrobiłbym sporo.
Bez sponsorów perspektywy na lepsze pieniądze i rozwój są marne, jednak marzenia mimo wszystko wielkie. Jak w takim razie można z tego żyć? Czy w ogóle da się to robić? – Staram się całkowicie temu poświęcać, ale nie wiem, jak długo tak będzie. Na razie jest jeszcze okej, da radę trochę zarobić z pokazów, ale to jest wieczne wychodzenie „na zero”. Ja jeszcze mieszkam z rodzicami, dużo mi to ułatwia. Mieszkać samemu i wszystko to opłacać byłoby bardzo ciężko. Może jeszcze coś z tego będzie. Ja nie chcę się poddawać, bo bardzo chciałbym to robić. Dopóki będzie zdrowie, odpukać, będę to robił.
PIECZĄTKA FREESTYLOWCA
Porównując największych, tych, których podziwia się w internecie albo podczas pokazów, do rzeczywistości Damiana, widzimy przepaść. Organizacyjną, finansową. To po prostu dwa różne światy. Damian największym nie ustępuje tylko w wielkości swoich marzeń, a może ich nimi przerasta. Nawet jeżeli na razie nie są wcale bardzo imponujące. – W jakiejś części już spełniłem swoje marzenie. Od dziecka chciałem to trenować i teraz mogę robić to, co lubię. A czasami też przy tym zarobić. Jeżeli chodzi o inne marzenia, to jest taki trick backflip. To jest po prostu salto. Ze znajomymi śmiejemy się, że to jest jak pieczątka. Zrobisz – dostajesz pieczątkę, że teraz tak naprawdę jesteś freestylowcem. Jak się uda, pojawią się kolejne marzenia i cele. Cały czas do przodu.
Damian skończył majsterkować przy motocyklu, wymieniał filtr. Możemy w końcu poczuć, zobaczyć, posłuchać, jak pracuje jego maszyna. – Motor jest gotowy, możemy odpalać – daje znać.
Otwieramy drzwi blaszaka, silnik ryknął, dodajemy jeszcze gazu. – Garaż wypełnił zapach dwusuwa. To lubię – uśmiecha się Damian.