Cuda się zdarzają. Gol-marzenie Vejinovicia, powrót z 0:2 i trzy punkty Arki w 22 minuty

W polskiej Ekstraklasie takie mecze zdarzają się raz na kilkaset spotkań. Przegrywać 0:2 na 20 minut przed końcem i mimo to wygrać potrafią tylko najwytrwalsi. Młyński, Vejinović i Mihajlović – ta trójka przejdzie do historii jako autorzy wielkiego sukcesu Arki i zwycięstwa nad Rakowem Częstochowa.


Niezwykle gościnne jest ostatnio Trójmiasto dla Rakowa Częstochowa. Przed dwoma miesiącami piłkarze tego zespołu zdobyli w Gdańsku trzy gole, trzy punkty i kończyli rok 2019 w znakomitych nastrojach. Historia miała powtórzyć się w sobotę, kiedy na zdobycie dwóch goli w Gdyni Raków potrzebował zaledwie 39 minut.

KOSZMARNA PIERWSZA POŁOWA

Taka efektywność nie wynikała wcale z wybitnej dyspozycji dziewiątej drużyny Ekstraklasy, tylko z fatalnego usposobienia gospodarzy. Arce nie wychodziło nic, z naciskiem na NIC. I choć dwóch rąk nie starczy, by policzyć ile razy żółto-niebiescy schodzili w tym sezonie jako pokonani, to jednak w większości przypadków były to mecze z walką, determinacją i szansami na zwycięstwo. Przeciwko Rakowowi biegało kilkunastu nieskoncentrowanych ludzi, popełniających proste błędy w przyjęciu i podaniach. Do tego zawiodły filary na które zawsze można było liczyć. Walczącemu jak zawsze Michałowi Nalepie brakowało tym razem wykończenia dogodnych sytuacji do zdobycia gola, a i w destrukcji potrafił popełniać błędy. Złego zagrania nie ustrzegł się też krystaliczny pod tym względem do tej pory Pavels Steinbors. Piłkę lecącą w środek bramki, po której padł gol na 0:1, powinien był zauważyć.

MAGHOMA PODSUMOWAŁ

„Ozdobą” pierwszej części było nieudane przerzucenie gry przez Christiana Maghomę, skwitowane przez fanów ironicznymi brawami wymieszanymi z porcją gwizdów. A przecież nie należą oni do mało wyrozumiałych, sami zawodnicy mówią o dużej cierpliwości fanów do niektórych wyczynów ich pupili. 22 lutego, na wysokości końca pierwszej połowy, cierpliwość się skończyła.

Jeśli zwrot „w szatni padły mocne słowa” to tylko truizm piłkarski, to jak nazwać 15-minutową metamorfozę, jaka zaszła w szeregach gospodarzy? Trener Rogić po polsku nie mówi, ale jego łamany angielski musiał najwyraźniej podziałać mobilizująco. Nie tylko na Maghomę, mówiącego ojczyźnianym angielskim, ale także na jego kolegów. Arce wystarczyły 22 minuty, by rozprawić się z rywalem. Sygnał w 72. minucie dał Mateusz Młyński po dośrodkowaniu Adama Marciniaka. Później Marko Vejinović udowodnił, dlaczego warto trzymać go na murawie i być w stosunku do niego cierpliwym. We wcześniejszych meczach był niewidoczny, ale po golu z 88. minuty blask długo z niego nie zejdzie. Dla takich goli – w okienko, na 2:2, kiedy zespołowi kompletnie nie idzie – po prostu kupuje się bilety i marznie na plastikowym krzesełku. Bo kiedyś nadchodzi taki moment, jak gol Holendra.

WYGRANA DA SIŁĘ

I gdy wydawało się, że suma szczęścia została wyczerpana na kilka miesięcy, coś tknęło Nikolę Mihajlovicia, by uderzyć z linii pola karnego. 3:2 stało się faktem, Arka wygrywa pierwszy mecz ligowy w 2020 roku i robi to w okolicznościach, które wreszcie dadzą wiarę w utrzymanie na długie tygodnie.

23. kolejka PKO Ekstraklasy: Arka Gdynia – Raków Częstochowa 3:2 (0:2)

Bramki: Młyński 72’, Vejinović 88′, Mihajlović 90+2 – Szczepański 4’, Petrasek 39’

Arka: Steinbors – Zbozień, Bergqvist, Maghoma, Marciniak (k) – Deja, Młyński, Nalepa (Kopczyński 66′), Vejinovic, Jankowski (Mihajlović 60′) – Zawada (Serrarens 64′)

 

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj