Kiedy zapadła decyzja o wznowieniu sezonu po pandemicznej przerwie, w Chojnicach panował optymizm. Zespół nieźle wyglądał w okresie przygotowawczym, a jego pracownicy zgodnie twierdzili: to nie jest drużyna na degradację. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna, czego przyczyny pewnie można mnożyć. Krótka diagnoza powinna zacząć się od żołnierskiego stwierdzenia. Nie da się utrzymać w lidze, w której traci się 61. goli w 32. spotkaniach. To daje średnią prawie dwóch straconych bramek na mecz, największą w całej stawce. Nawet potwornie słabe Wigry, których degradacja została zatwierdzona dużo wcześniej, straciły o 10. goli mniej niż Chojniczanka. Zespół z Pomorza zaprzepaścił swój potencjał ofensywny. Mateusz Kuzimski zdobywał bramki regularnie, w całym sezonie dotychczas ma ich 14, co daje mu pozycję wicekróla strzelców. Co paradoksalne, szansę na zdobycie korony króla strzelców, znacznie utrudnili mu koledzy, pozwalając prowadzącemu w tym wyścigu Fabianowi Piaseckiemu z Zagłębia Sosnowiec zdobyć kolejne trafienie.
SŁABO W MECZACH O ŻYCIE
Mecz z Zagłębiem uwypuklił dokładnie to samo, co wcześniejszy domowy z Chrobrym Głogów. W obu podopieczni Smółki prowadzili, w obu przegrali końcówki, jakby nie byli wcale tak dobrze przygotowani fizycznie do wyzwań przed nimi stawianymi. Aż przypomina się zakulisowa rozmowa, której byliśmy świadkami. Jeden z piłkarzy Arki Gdynia, opisując obóz przygotowawczy u Zbigniewa Smółki przed wiosną sezonu 2019/20, stwierdził „nigdy nie trenowałem tak lekko, zupełnie jakbym był na wakacjach”. W przypadku Chojniczanki słyszeliśmy zgoła inne deklaracje, o motorycznej gotowości, fizycznych walorach i tym podobne. Jak było naprawdę, pewnie wyjdzie po czasie.
WALCZYLI KIEDYŚ O AWANS
W 2018 roku pojechaliśmy na mecz Chojniczanki z Zagłębiem Sosnowiec. Tym samym, które teraz umocniło się w wyścigu o utrzymanie i jednocześnie pozbawiło szans gospodarzy. Wówczas MKS miał szansę na awans, reklamowaliśmy to w Radiu Gdańsk jako wydarzenie absolutnie precedensowe. 40 tysięczne miasto, wspierane przez wielu lokalnych sponsorów, posiadających mniejsze firmy, z dumą mówiło o przywiązaniu do klubu i wieloletnich tradycjach. Tamten mecz Chojniczanka przegrała sromotnie, już nie pamiętam 0:3, albo co najwyżej 1:3, a zespół z Sosnowca awansował do Ekstraklasy. Mieliśmy nosa, by tam się zjawić, aby jeszcze przed końcowym gwizdkiem zobaczyć atmosferę święta, wiary w wielkie sukcesy i napięcia towarzyszącemu walce o awans. Potem było już tylko gorzej. 2019 rok i 10.miejsce w lidze. No i sezon, który właśnie się kończy – zwieńczony koszmarną jesienią i niemal równie złą wiosną.
KTO JEST WINNY?
Dla nas oczywiste jest, że pośrednio jest to wina trenera. W kolejnym klubie zalicza on koszmarną serię, w kolejnym osiąga rezultaty częściej dające zero, niż trzy punkty. Dodatkowo w przypadku Chojniczanki, jak twierdzili nawet działacze klubu, Smółka dostał wykonawców gotowych walczyć o utrzymanie. Ale się nie utrzymał. Pytanie, co z tym faktem zrobi prezes Jarosław Klauzo zostaje otwarte. Sam Smółka za pośrednictwem mediów klubowych o przedłużeniu kontraktu jeszcze pod koniec maja mówił tak: – Przychodząc tutaj rozmawiałem z prezesem o pracy długoterminowej… Najbliższe dni, jest to już tak blisko porozumienia, że to maleńka formalność.
Przed zarządem więc trudne dni i czas na odpowiedzi na pytania, co poszło nie tak, gdzie jest miejsce Chojniczanki i czy długofalowy projekt faktycznie należy układać w oparciu o trenera Zbigniewa Smółkę. Na razie będzie musiał wytłumaczyć się z faktów: rozegrał 13 meczów. Wygrał trzy, zremisował dwa, a przegrał osiem.
Paweł Kątnik