Czas bez Jacka Kamińskiego. 11 lat temu zmarł nasz redakcyjny kolega

Jacek Kamiński od dokładnie 11 lat nie zrobił ani jednej radiowej relacji na żywo. Nie skomentował gorących wydarzeń w gdańskim hokeju. Nie odnotował inauguracji rozgrywek rugbystów. Jak zwykle od 11 lat nie było Go nawet na meczu derbowym Ogniwa z Arką. Na Grunwaldzkiej 244, gdzie do rugbystów Lechii dołączyły ekstraklasowe futbolistki Akademii Piłkarskiej LG, też nie jest widywany. Nieobecności są nieusprawiedliwione. Jacek wprawdzie nie żyje od 11 lat, ale On – młody i wysportowany – nie powinien był odchodzić w wieku 36 lat.

Jacek do Radia trafił w połowie lat 90. i w swym krótkim życiu zdołał przepracować z nami niewiele ponad 10. Żył na krótkim dystansie, ale treści wystarczyłoby na maraton.

MĄDRY I TOLERANCYJNY

Zdobył wykształcenie socjologiczne z tytułem doktora wywalczonym w gdańskiej AWF. Założył szczęśliwą rodzinę. Dawid właśnie zaczyna studia. Jest muzykiem, nie hokeistą, bo trochę mu się w życiu pozmieniało. Tata by to zrozumiał i zaakceptował. Był wszak człowiekiem mądrym i tolerancyjnym. No, może nie zawsze… Na bałagan w gdańskim hokeju reagował interwencjami na radiowej antenie, a gdy uznał ów plan naprawczy za niewystarczający, osobiście udał się na zjazd delegatów Pomorskiego Związku Hokeja na Lodzie, gdzie wybrano go na stanowisko wiceprezesa.

POMYSŁODAWCA Z FANTAZJĄ

Jacek był obdarzony nadzwyczajną fantazją. Kiedyś na Wielkanoc zorganizował rugbystom Mistrzostwa w Jedzeniu Jajek. Sam opracował regulamin i załatwił sponsora.

Pomysłodawcą supertunieju hokejowego w Olivii z udziałem księży, dziennikarzy, policjantów i okazjonalnie żużlowców był także On. Zorganizował szkółki hokejowe w Elblągu i Malborku. Dzieci z niezamożnych rodzin wyposażył w sprzęt.

Na Jego pogrzebie, zgodnie z intencją rodziny, zamiast wieńców poprosiliśmy o datki na kaski dla Orlika Elbląg. Zebraliśmy prawie 8 tysięcy złotych. Wystarczyło dla wszystkich na… kompletne stroje.

Jacek był dobrym człowiekiem i tym dobrem umiał się dzielić. Sprawiało mu to olbrzymią frajdę. Chciałoby się powiedzieć, że miał dobre serce, ale to akurat nieprawda. Serce miało defekt i popsuło się do końca w upalny dzień sierpniowy 2009 roku podczas rekreacyjnego biegania na drugim łuku bieżni ulubionego stadionu przy Grunwaldzkiej 244.

Jacku, zawaliłeś sprawę, ale wybaczamy i pamiętamy…

Włodzimierz Machnikowski
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj