10 kwietnia 2010 roku w katastrofie smoleńskiej zginęło 96 osób, znajdujących się na pokładzie samolotu Tu-154. Wśród nich była Anna Walentynowicz, jedna z twórczyń wielkiej „Solidarności”, współzałożycielka Wolnych Związków Zawodowych. Tę wyjątkową postać wspomina jej syn, Janusz. – Mamę wspominam tylko ciepło. Brakuje mi jej, często chciałbym zapytać ją o radę. Staram się w życiu postępować tak jak ona, czyli uczciwie. Postać mojej mamy jest godna naśladowania – mówił w Radiu Gdańsk Janusz Walentynowicz.
– Najgorsze było dla mnie oczekiwanie w Moskwie na moment okazania ciała mamy. Nie wiedziałem, w jakim będzie stanie. Gdy zobaczyłem, że nie miała widocznych zewnętrznych obrażeń, to spłynął na mnie pewien spokój, że nie cierpiała, uznałem, że Bóg tak chciał – powiedział Janusz Walentynowicz, syn Anny Walentynowicz. – Do dziś nie mam pewności, kto jest pochowany w naszym rodzinnym grobie. Każda rocznica to uwypukla, trudno o tym zapomnieć. Ciało mamy było w całości, nie było uszkodzone, rozpoznałem ją po rysach twarzy. W 2012 roku, w trakcie sekcji, okazało się, że ciało przypisane Annie Walentynowicz nie posiadało głowy. Nikt nie potrafi wyjaśnić, co się stało, nie mogę uzyskać odpowiedzi na zadawane pytania – zaznaczył Janusz Walentynowicz.
Jak przyznał, rana związana ze śmiercią matki do dziś się nie zabliźniła, wszystko jest otwarte i krwawi. Zwrócił też uwagę, że sekcja zwłok ofiar katastrofy powinna nastąpić po przylocie trumien do Polski.
– Tak nakazuje polskie prawo. Ktoś jej złamał i powinien za to odpowiedzieć. Okazuje się też, że wszystko, co nam mówiono w Moskwie, to był jeden wielki stek bzdur. Zostaliśmy okłamani przez tych, dla których ważniejszy jest interes polityczny, a nie dobro państwa – stwierdził.