W nocy z 25 na 26 kwietnia polskiego czasu po raz 93. rozdane zostaną nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej, czyli Oscary. Pod wieloma względami będzie to gala bez precedensu – i to nie tylko, jeśli chodzi o sam przebieg ceremonii. Jaki obraz kina wyłania się z tegorocznej stawki i jakie prognozy dla Hollywood płyną z niego na przyszłość?
Tegoroczna rywalizacja oscarowa dla wielu polskich widzów będzie niestety pozbawiona zwyczajowego dreszczu emocji i możliwości kibicowania swoim faworytom. Powód jest prozaiczny: choć od wielu lat dystrybutorzy wykazywali się dobrym refleksem i większość liczących się w stawce tytułów wprowadzali do naszych kin tuż przed galą rozdania Oscarów (zwykle w styczniu i lutym), tym razem wielu pretendentów do nagród polscy widzowie nie mieli szansy zobaczyć. Dotyczy to zwłaszcza wyrastającego na faworyta „Nomadland”, ale też „Ojca” z rolą Anthony’ego Hopkinsa czy ważnego w kontekście amerykańskim „Judasza i Czarnego Mesjasza”. Główną przyczyną jest oczywiście pandemia koronawirusa, przez którą kina pozostają zamknięte. Niestety polscy dystrybutorzy kinowi nie zdecydowali się też na choćby czasową prezentację nominowanych filmów w internecie.
POKIERESZOWANE PRZEZ PANDEMIĘ
Nie tylko zresztą na polskim podwórku pandemia zatrzęsła Oscarami w posadach. Już sam termin tegorocznej gali, opóźniony o dwa miesiące, jest sytuacją bez precedensu. W prawie stuletniej historii Oscarów ceremonię przełożono tylko trzy razy: z powodu powodzi w Los Angeles (w 1938 roku), po zamordowaniu Martina Luthera Kinga (w 1968) i tuż po próbie zamachu na prezydenta Ronalda Reagana (w 1981). Galę opóźniano jednak wtedy o dzień lub tydzień. Tegoroczne, rekordowe przesunięcie terminu rozdania nagród dobrze obrazuje, z jak nadzwyczajną sytuacją mamy do czynienia.
Odbija się to także w nominacjach i z pewnością przełoży się również na sam przebieg gali. W tym roku Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej musiała dopuścić do oscarowego wyścigu filmy, które nie miały dystrybucji kinowej i których premiera odbyła się od razu na platformach streamingowych. Otwiera to nowy rozdział w ciągle toczącej się batalii między dawnym Hollywood a serwisami VOD. Jak nietrudno się domyślić, największym beneficjentem zmiany regulaminu okazał się Netflix. Wyprodukowane przez dominującą na rynku platformę streamingową filmy zdobyły aż 35 nominacji.
Tegoroczne Oscary upłyną też pod znakiem filmów skromniejszych i artystycznych. Pandemia wstrzymała bowiem produkcję wysokobudżetowych widowisk, a część już gotowych superprodukcji (tzw. blockbusterów) nie została wprowadzona do kin z powodu obawy przed klapą finansową. Z pewnością inaczej wyglądałaby stawka oscarowa, gdybyśmy znali już takie tytuły jak „Diuna” Denisa Villeneuve’a (widowisko science fiction z Timothée Chalametem), „West Side Story” Stevena Spielberga, „Top Gun: Maverick” z Tomem Cruisem (kontynuacja hitu o pilotach wyczynowych), a nawet „Nie czas umierać” (nowa część przygód Jamesa Bonda). W tegorocznych nominacjach prym wiedzie jednak ambitne kino autorskie.
(fot. A.M.P.A.S./Todd Wawrychuk)
GALA NA DWORCU KOLEJOWYM
Organizatorzy Oscarów długo walczyli o normalność, ale rzeczywistość jest nieubłagana: pandemia wywróciła do góry nogami także scenariusz oscarowej gali. W tym roku nie będzie czerwonego dywanu, pochodu wieczorowych kreacji, kuluarowych wywiadów. Część artystyczna odbędzie się co prawda tradycyjnie w Dolby Theatre w Los Angeles, ale bez udziału publiczności. Na 90-minutowy program złożą się portrety nominowanych i opowieści o ich drodze artystycznej, smaczki zza kulis ceremonii, a także nominowane do Oscarów piosenki.
Samo rozdanie nagród odbędzie się na przerobionej na plan filmowy Union Station, największej stacji kolejowej Los Angeles, uchodzącej za jeden z najpiękniejszych dworców świata. Na miejscu będą mogli być wyłącznie nominowani, garstka zaproszonych gości i wręczający nagrody. Organizatorzy poprosili ich o izolowanie się przez tydzień poprzedzający galę, nieuczestniczenie w przyjęciach, a nawet niegranie scen intymnych. Goście z zagranicy i innych stanów muszą przejść kwarantannę. Wszyscy zostaną poddani ekspresowym testom na Covid-19. Pomimo tych środków bezpieczeństwa goście mają mieć przy sobie maseczki. Gwiazdy, które nie będą mogły dotrzeć na uroczystość, mają się łączyć satelitarnie z Londynu i Paryża. Po gali zostanie nadany program „Oscars: After Dark”, w którym ze zdobywcami Oscarów porozmawia krytyk filmowy Elvis Mitchell.
OSCARY JUŻ NIE TAK BIAŁE
Nie tylko z tych powodów już dziś można bez ryzyka powiedzieć, że 93. gala rozdania Oscarów przejdzie do historii. Wielu amerykańskich krytyków pisze wręcz o przełomie, bo tegoroczne nominacje w rekordowy sposób zauważyły przedstawicieli mniejszości i kobiety. Dziewięciu z 20 nominowanych aktorów nie reprezentuje białej większości, a kobiety otrzymały w tym roku aż 76 nominacji, w tym – to precedens – aż dwie w kategorii „Najlepszy reżyser”. Amerykańska Akademia Filmowa, wciąż poszerzana o reprezentantów marginalizowanych wcześniej grup, postanowiła wybić argumenty z ręki tym, którzy w ostatnich latach chętnie posługiwali się hasztagami #OscarsSoWhite, #BlackLivesMatter czy #MeToo, krytykując Hollywood za zacofanie, a także utrwalanie stereotypów i dyskryminacji.
Po raz kolejny pokazuje to, że duch czasu – nastroje społeczno-polityczne czy wręcz aktualnie obowiązująca poprawność polityczna – ma na wybory oscarowe równie, o ile nie większy, wpływ co wartość artystyczna. Trudno więc do końca rozstrzygnąć, czy głosując na poszczególne filmy, członkowie Akademii będą na pewno przekonani o ich walorach, czy raczej będą chcieli opowiedzieć się „w sprawie”: za przyjmowaniem imigrantów („Minari”) czy przeciwko kulturze gwałtu i molestowaniu seksualnemu („Obiecująca. Młoda. Kobieta”) oraz prześladowaniom czarnoskórych Amerykanów (to najmocniej reprezentowany wątek tegorocznej stawki – pojawia się w filmach „Judasz i Czarny Mesjasz”, „Ma Rainey: Matka bluesa” czy „Proces Siódemki z Chicago”).
Paradoksalnie, ucierpieć może na tym film mający teoretycznie najwięcej szans na Oscary, czyli „Mank” Davida Finchera (rekordowa liczba 10 nominacji) z Garym Oldmanem w roli scenarzysty „Obywatela Kane’a” Hermana Mankiewicza. List miłosny do Fabryki Snów, stylizowany na czarno-białe arcydzieła złotej ery Hollywood lat 30., pod pozorami sentymentu tak naprawdę obnaża ciemne strony świata filmowego: cynizm, hipokryzję i manipulację. Pełna kinofilskich smaczków opowieść z jednej strony dopieszcza pasjonatów historii kinematografii, z drugiej – pozwala branży filmowej spojrzeć na siebie krytycznie. W epoce „gorących głów” i jeszcze gorętszych, modnych tematów taka perspektywa może jednak przepaść z kretesem.
Marcin Mindykowski/am