We wtorek Rada Ministrów przyjęła propozycję minimalnego wynagrodzenia za pracę. Taka płaca w 2022 roku ma wynosić 3000 złotych brutto. Czy to dużo, czy mało? Jak w tym aspekcie wygląda Polska na tle innych krajów europejskich? O tym w programie „Ludzie i Pieniądze” Iwona Wysocka dyskutowała z Arturem Kiełbasińskim z Radia Gdańsk i Przemysławem Kitowskim z firmy Mudita.
– To jest bardzo wyraźny skok płacy minimalnej. Pracownicy, którzy tyle zarabiają, powinni być generalnie zadowoleni.
To trochę ponad inflację, a więc ochrona wartości pensji zostaje. Co najważniejsze, przypomnę, że dekadę temu „Solidarność” złożyła taki projekt, że będziemy dochodzili z płacą minimalną do 50 proc. średniego wynagrodzenia w gospodarce. I myśmy już lekko ten wskaźnik przekroczyli. Tak naprawdę teraz chodzi o to, by trzymać się mniej więcej tego parytetu. Jak się wydaje, w tej chwili te 3000 złotych jest uzasadnione. Natomiast to, co się będzie działo w latach kolejnych, to jest zupełnie osobna historia. Trzeba będzie jakiś mechanizm stworzyć. Bo na czym polega problem z płacą minimalną? W Trójmieście, Warszawie czy Wrocławiu niewiele osób zarabia płacę minimalną, ale taka sama płaca minimalna obowiązuje w powiatach, gdzie jest jeszcze względnie wysokie bezrobocie i gdzie o pracę trudniej. Tam windowanie tej kwoty może być barierą rozwoju czy barierą powstawania miejsc pracy – ocenił Artur Kiełbasiński.
– Był bardzo ciekawy węgierski eksperyment podnoszenia płacy minimalnej. Spośród 290 tysięcy Węgrów, którzy zarabiali płacę minimalną, po podnoszeniu płacy 260 tysięcy oczywiście miało wyższe zarobki, ale 30 tysięcy straciło pracę. Musimy tutaj spojrzeć globalnie na nasze przedsiębiorstwa i firmy. Czy one będą w stanie przeżyć? Być może większość tak, ale pamiętajmy, że koniec końców za ich produkty i usługi zapłaci klient. Jestem zwolennikiem tego, by rynek wyznaczał płacę minimalną, a nie rząd – stwierdził Przemysław Kitowski.