Jan Biegański: pierwszą wypłatę wydałem na jedno wyjście do sklepu. Gdybym dziś miał taką sodówkę, przepadłbym

Jan Biegański był w Lechii rewelacją wiosny. Początek nowego sezonu ma jednak trudny. Po części z jego winy. Dlaczego? Opowiedział nam o tym. Sporo mówi też o sodówce, którą miał w wieku 15 lat, rodzinie, wierze w Boga, wkurzaniu swojej dziewczyny grą na komputerze i marzeniach gry w Premier League. Biegański był gościem Znajomych Ze Słyszenia. Zapraszamy.
Z czego wynika to, że początek nowego sezonu masz gorszy niż początek wiosny?

W ostatnich tygodniach byłem wprowadzany do obciążeń meczowych. Takie były decyzje trenera, ja czekam na swoją szansę i kiedy ją dostanę, będę chciał z niej skorzystać, tak jak wiosną.

Jak Ty odbierałeś te decyzje? Masz w sobie cierpliwość?

Każdy chce grać i to uczy mnie cierpliwości. Nie jestem na tyle cierpliwy, żebym nie denerwował się, kiedy nie gram w kilku meczach z rzędu od początku. Złość jest, ale nie tylko ja siedzę na ławce. Jedyne, co mogę zrobić, to pokazać trenerowi, że zasługuję na szansę.

Przychodzisz do trenera i pytasz dlaczego nie grasz?

Nie, nie jestem takim zawodnikiem, chociaż wiem, że wiele osób tak robi. Nie mówię, że w Lechii, ale ogólnie na świecie. Ja patrzę przede wszystkim na siebie, na to, co mogę zrobić. W końcówce poprzedniego sezonu leczyłem kontuzję, nie wyleczyłem jej przez wakacje, gdzieś to zaniedbałem. Przez to moja gra odkłada się w czasie, ale mam nadzieję, że wszystko się już zagoiło.

TEJ ROZMOWY MOŻESZ TAKŻE POSŁUCHAĆ W FORMIE PODCASTU:

 
 

Chcielibyśmy cofnąć się o kilka miesięcy. Kiedy wchodziłeś do Lechii Kuba Arak mówił nam, że zastanawia się, czy nie masz „przebitych blach”, bo głos poważny, gra dojrzała. Jak wyglądało Twoje wejście do szatni? Od początku czułeś się, jak u siebie, czy na początku trzymałeś trochę z boku?

Zmiana otoczenia, zmiana całego życia nie była łatwa. Ja jestem pewny siebie, nie boję się do nikogo zagadać, ale na początku stwierdziłem, że nie mogę narzucać się w szatni. Trzeba wiedzieć, kiedy można się odezwać. W pierwszych kilku tygodniach, do mojego debiutu z Jagiellonią Białystok, nie byłem w stu procentach sobą. Ja lubię w szatni robić głupoty, puścić piosenkę, pośpiewać czy zatańczyć. Dopiero potem przyszedł Joseph Ceesay i bardzo się zakumplowaliśmy. Od początku wiedziałem, że jest bardzo w porządku. Razem robiliśmy te jaja i łatwiej było mi potem wejść do szatni. Na początku trochę ojcem był dla mnie Dusan Kuciak. Na każdym treningu coś mi podpowiadał i cieszę się, że przyjęto mnie tu z otwartymi rękoma.

A starszyzna, czy w Lechii, czy w GKS-ie Tychy, nie miała problemu z zaakceptowaniem Ciebie? Nie chcieli Cię utemperować?

W Tychach wielokrotnie zdarzało się to ze strony naszego kapitana Łukasza Grzeszczyka. Nie było to w negatywnym znaczeniu. W Lechii jest odmienna szatnia, jest wielu obcokrajowców i najważniejszy jest kontakt. Czy mówisz dobrze, czy źle, chodzi o to, żebyśmy się rozumieli i doszli do konsensusu. W Tychach byli głównie Polacy i była to starsza szatnia, więc były takie rzeczy, jak czyszczenie butów starszym kolegom czy piłek. W Lechii wszystko jest ogarnięte, a tam musiałem przychodzić godzinę przed zbiórką, ogarniać sprzęt, jeździć po wodę, sprawdzić, czy piłki są napompowane, bo jeżeli nie były, to jeden czy drugi mógł wybić i pojawiał się jakiś tam mały problem. Tutaj mam czystą głowę, idę na trening i mogę robić to, co kocham.

To jak to się stało, że w takiej szatni zostałeś kapitanem?

Łukasz Grzeszczyk, który schodził z boiska, dał mi opaskę. Ja się tego nie spodziewałem, nie wiedziałem, co zrobić i pytałem, komu ją dać. On powiedział: „graj”. Wszedłem na boisko, w pierwszym kontakcie z piłką przypadkowo, ale podbiłem ją sobie nad chłopakiem z GKS-u Katowice. To poszło w świat, że zostałem najmłodszym kapitanem w historii GKS-u Tychy, a nie wiem, czy nie w ogóle w pierwszej lidze.

Czyli dla postronnego widza wyglądało to tak, że wszedł młody chłopak, wziął opaskę i jeszcze „zrobił” gościa na boisko, a to był jeden wielki przypadek?

Tak, przypadek, szczęście, ale też spełnienie marzeń. Zawsze chciałem być kapitanem w Tychach, bo tam zaczynałem swoją przygodę. Potem przyszła duża fala pochwał, ale to nie zadziałało na mnie dobrze. Myślałem, że już osiągnąłem wszystko, a to był dopiero początek drogi. Następne pół roku było ciężkie, bo nie zagrałem ani razu.

To bycie jajcarzem, ekstrawertykiem, pomaga w szatni czy przeszkadza?

Ja na treningu się skupiam, daję sto procent, ale potem mam swoje życie, poznaję miasto. Jestem pozytywną osobą i staram się pomagać. Teraz nie gram, wielu chłopaków mogłoby właśnie pójść do trenera, a ja myślę pozytywnie i w końcu szansę muszę dostać.

Wojciech Pawłowski opowiadał, że kiedy widział, że szatnia jest przybita, narysował sobie zegarek na ręce i pewną częścią ciała pokazywał chłopakom godzinę. Ty też próbujesz czasem podnieść, rozbujać szatnię?

Kiedy widzę, a zdarza się to często, że ktoś ma spuszczoną głowę, to staram się podejść, rozśmieszyć, zagadać, puścić muzykę. Powiedzieć: stary, mamy życie, nie możemy się tak przejmować, róbmy wszystko na treningu, żeby być najlepszy. A po treningu bądź uśmiechnięty i następnego dnia wróć z tą samą energią.

Ja też tak kiedyś robiłem, że po treningu bardzo dużo o nim myślałem. Na dłuższą metę człowiek może się tym zajechać mentalnie. Jest piłka, którą kocham, ale jest też normalne życie. Ja ostatnio miałem też maturę, gdybym na zmianę martwił się piłką albo nauką, to właśnie bym się zajechał.

Pracujesz z psychologiem indywidualnie? Potrzebujesz tego?

Od zawsze się tym interesowałem. Pracowałem z trenerem mentalnym Dawidem Piątkowskim, którego można różnie oceniać, ja też nie ze wszystkim się zgadzam, ale pomagał mi od początku przygody z piłką. W Lechii fajny kontakt złapałem z psychologiem Pawłem Habratem. Staram się pracować nad swoją głową, to pomaga mi być sobą, nie denerwować się. Teraz, nawet kiedy się zirytuję, to po chwili jest refleksja, wraca uśmiech, klata do przodu i trzeba iść po swoje.

SŁUCHAJ TAKŻE TUTAJ:



Media Tobie pewnie też nie pomogły, bo od 12. roku życia wszyscy mówili, jak wielkim talentem jesteś. Trochę lodu trzeba wylać na głowę, żeby nie zwariować. Tobie w pewnym momencie uderzyła woda sodowa do głowy.

Tak, w wieku 15 lat, dość szybko. To było po otrzymaniu tej opaski w Tychach. Pierwsza wypłata, pierwsze buty i tak dalej. Przez to przestałem być powoływany do reprezentacji młodzieżowych. Takiego gonga w życiu już dostałem.

A myślisz, że kolejny raz już go nie dostaniesz?

Nigdy nie można być niczego pewnym. Jutro mogę się dowiedzieć, że coś się stało. Mogą być w życiu ciosy, które będą bolały, ale trzeba walczyć dalej z podniesioną głową. Ja nie chciałbym kończyć kariery w ekstraklasie.

Wracając do sodówki, ile czasu zajęło Ci wydanie pierwszej pensji?

To było jedno wyjście do sklepu.

To było tak grube wyjście czy tak mała wypłata?

Mała wypłata, nie zarabiałem dużo. To było kilkaset złotych, a potem tysiąc, dwa, prawie nic.

Ale młody chłopak takich pieniędzy wcześniej nie widział.

Dokładnie, a w dodatku robisz to, co kochasz, nie pracujesz od 8 do 16, dostajesz za to pieniądze. Ja byłem po prostu w niebie, czułem się jak Pan Piłkarz, a miałem 15 lat.

Po tym jednym wariactwie wróciłeś do normalności czy przy kolejnej pensji była powtórka?

To był taki mały ciąg.

Jak wyglądała Twoja sytuacja w domu, bo często takie zachowania mają tam podłoże. Wy byliście rodziną majętną, przeciętną, uboższą?

Moi rodzice kiedyś mieli swój interes, ale nie poszedł po ich myśli. Kiedy byłem bardzo młody, wszystkiego mieliśmy pod dostatkiem. Im dalej, tym było ciężej, karty się odwróciły. Później już każdy musiał pracować na swój rachunek. Ja, kiedy miałem pieniążki, np. w ostatnim sezonie w Tychach, pomagałem rodzicom. Robię to do dzisiaj, czuję się zobowiązany.

Może z tego też wynikała ta sodówka? Dostałeś pieniądze i chciałeś poczuć, że w końcu „możesz”?

Na pewno tak było. Dużo osób myślało, że moi rodzice są bogaci, a w domu nie było kolorowo. Potem przyszedłem do szatni w nowych butach, spodniach z zegarkiem i wszyscy mówili: wow, ale Ci odwaliło, Janek, teraz to Ty jesteś piłkarz.

Kiedy dwadzieścia osób tak mówi, to ciężko nawet z kimkolwiek zagadać, żeby się z samego siebie pośmiać. To był jeden z cięższych, jeżeli nie najcięższy okres w moim życiu. Pozytywy są takie, że wyciągnąłem dużo wniosków. Jestem tak młody, że błędy jeszcze będę popełniał, ale czuję się na tyle świadomy, że wiem, że tak już nie powinienem robić.

To jak teraz wygląda Twoje zarządzanie finansami? Oszczędzasz?

Mam dwóch doradców – mamę i dziewczynę. (śmiech) Mama chce, żebym kupił nieruchomość w Gdańsku i jestem bardzo bliski finalizacji. Dziewczyna to odradza, mówi, żebym odkładał, wylicza mi co i jak. Dodatkowo mój brat, ta trójka wie, ile mam w kontrakcie. Oni bardziej tego pilnują niż ja. Kiedy idę na zakupy czy zjeść, nie oszczędzam, bo to jest inwestycja w siebie. Mama i dziewczyna stoją mi nad głową i mówią: tu za dużo, tu za mało, idź do lekarza, dentysty, podologa. Czasem jest to śmieszne, ale jak się tak człowiek zastanowi, to dochodzi do wniosku, że jeżeli im tak zależy, to mi też powinno. Pieniądze odkładam, mam do tego duży szacunek, bo moi rodzice szybko stracili pieniądze, a ja nie chcę tego.

Mam też nadzieję, że uda się sfinalizować zakup nieruchomości w Gdańsku, bo to chyba najpiękniejsze miasto, w jakim byłem. Nie wyobrażam sobie tego, żebym nie wrócił tutaj po karierze i nie zamieszkał na stałe.

Mama i dziewczyna wyciągnęły Cię też z sodówki?

Tak, ciężkie słowa padły, ale gdyby nie dziewczyna, nie grałbym w piłkę. W tamtym okresie spuszczono mnie do rezerw GKS-u. To był ogromny cios, nie chciałem przychodzić na treningi, czasami wymyślałem sobie jakieś bóle żołądka, inne wymówki. Dostałem ultimatum, że albo idę na trening, albo nie będziemy razem. Dołączyły się moja mama i siostra, które powiedziały, że też nie będą mnie wspierały. Poszedłem na trening, dwa miesiące grałem w IV lidze, zdobyłem kilka goli i asyst i wróciłem do pierwszej drużyny.

Myślisz, że one wiedziały, że jesteś tak utalentowany, że po prostu nie możesz odpuścić piłki?

Wiedziały, jaki mam talent, ja też to wiedziałem, ale po prostu brakowało mi motywacji, zaangażowania, zatraciłem to. Cieszę się bardzo, że stało się to wtedy, bo teraz bym przepadł. Wtedy miałem przy sobie rodzinę, mam też tę samą mądrą dziewczynę. Oni się ode mnie nie odwrócą. Gdybym wtedy nie poszedł na trening, prawdopodobnie nie byłoby mnie tutaj.

Zanim zaczęliśmy nagrywać powiedziałeś, że nie gryziesz się w język, podtrzymujesz?

No wszystko mówię. (śmiech)

To jaka jest geneza Twojego numeru na plecach?

Nie jest to związane z jakimiś zboczonymi myślami, to jest rocznik mojego ojca. Zastanawiałem się teraz nad zmianą numeru na 15 albo 19, ale dużo osób mi mówiło, że jak idzie, to żebym nie zmieniał. Ale i tak po rundzie chciałbym zmienić.

A nie miałeś takiej myśli, że jesteś nowym, młodym chłopakiem w klubie i ten numer może być przez ludzi słabo odebrany?

Ludzie nie znają historii, wy pytacie się jako pierwsi i teraz mogę odpowiedzieć. To ja wybrałem ten numer, on jest dla mnie i nie muszę się tłumaczyć np. na Instagramie. Z boku może to dziwnie wyglądać, przychodzą różne myśli, ale tak nie jest.

Chcieliśmy zapytać o Twojego brata, jak wygląda wasza relacja? Jest pełna sztama czy rywalizujecie?

On jest najbliższą mi osobą. Mama, kiedy byliśmy za przeproszeniem gówniarzami, zawsze powtarzała, że teraz się kłócimy, a kiedy będziemy dorośli to tylko brat, siostra i rodzice zostaną. Mam do niego pełne zaufanie, nigdy się ode mnie nie odwrócił.

Z jego karierą jest dosyć ciężko. Kończył mu się kontrakt, sam go namawiałem, żeby odszedł, ale przez pandemię kluby drugo- i trzecioligowe są w trudnej sytuacji. Miał bardzo fajną propozycję z drugiej ligi, ale został mu rok studiów i doszedł do wniosku, że chce jeszcze zostać w domu i je dokończyć. Ja też mu tłumaczyłem, że rok w piłce to mnóstwo czasu i może go ktoś potem nie chcieć, a uważam, że on ma większy potencjał ode mnie. Tylko, że potem może być za późno.

Skoro ma większy talent, to z czego wynika to, że Ty jesteś jednak w zupełnie innym miejscu? Czym się różnicie?

Charakterem, tylko tym. Ja walczę o swoje, nie gryzę się w język. On się nie przepycha, nie walczy łokciami. Jest inny, nie mam o to pretensji, ale powiedziałem mu, że jak za kilka lat nie zagra w ekstraklasie – a to był nasz cel minimum – to dla mnie będzie zmarnowanym talentem. Znam go, wiem, co potrafi, na moim Instagramie można zobaczyć przykładową akcję. Widać, jakie ma panowanie nad piłką. Wydaje mi się też, że on ucierpiał na tym, że ja nie podpisałem nowego kontraktu w Tychach i odszedłem do Lechii.

Odegrali się na nim?

Nie powiedziałbym, że się odegrali, ale były takie sytuacje, że sam się o niego pytałem, a otrzymywałem pytanie, kiedy ja podpiszę kontrakt. Teraz żyję jednak w dobrych relacjach z ludźmi z Tychów, nie mam o to żalu, a ostatnio poszli nam na rękę, bo zadzwoniłem, żeby Olkowi dali najniższy kontrakt, aby miał na paliwo i dojazdy.

Powiedziałeś, że macie siostrę. Jest od was starsza czy młodsza?

Młodsza, ostatnio była u mnie na tydzień. Pojechała na obóz siatkarski, trenuje. Rodzina jest sportowa.

Pytamy dlatego, że zastanawialiśmy się, czy to ona jako starsza pokazywała wam świat, czy wy jako starsi bracia ochranialiście ją.

Staram się ochraniać, ale ma już 15 lat, więc zaraz będą pierwsi chłopacy, nic z tym nie zrobię.

Nie będziesz próbował ich przestraszyć? Opowiadałeś, że kiedyś stanąłeś w obronie koleżanki w szkole. Biłeś się?

Dużo było takich sytuacji. Ja uważam, że kobiety trzeba szanować i gdybym na ulicy zobaczył, że ktoś tego nie robi, to bym zareagował, taki jestem. Jeżeli facet kłóciłby się z facetem, to nie, nie chciałbym jeszcze oberwać przypadkiem. A jeżeli chodzi o sytuację w szkole i nawiązanie do siostry, to ja jej nie ochronię, bo jest na tyle mądra, inteligentna, że wie, co i jak. Ja w wieku 15 lat byłem już z moją dziewczyną. Ona musi mieć chłopaka, który będzie o nią dbał.

W szkole była sytuacja, że ktoś nie szanował kobiety, a ja stanąłem w jej obronie. Uważam, że zrobiłem słusznie. Dostałem naganę od dyrektorki, która na koniec powiedziała mi, że musiała tak zrobić, ale i tak jest ze mnie dumna.

Czego Twoja dziewczyna w Tobie nie akceptuje?

Jak gram do późnia w Call of duty to są ciche dni albo noce. Nie odzywa się. Dlatego też ostatnio zdecydowaliśmy się na psa, którego chciałem od pół roku. Ja zawsze miałem psa, w lutym odszedł od nas owczarek niemiecki. Teraz nawet jak gram, to on podchodzi do niej, przeszkadza, wyciąga na spacer. Mamy takiego małego dzieciaka w domu.

A czego Ty w sobie nie lubisz?

Ciekawe pytanie. Kurczę, nie wiem.

To co byś zmienił, gdybyś mógł to zrobić od ręki?

Też ciężko powiedzieć, bo nad wszystkim staram się pracować. Wiem, jaki jestem, chciałbym być lepszy. Jak czegoś nie lubię, to tego nie robię.

To nad czym najbardziej musisz pracować? Piłkarsko pewnie przyspieszenie na pierwszych metrach. A życiowo?

Dokładnie, macie rację, pracuję nad tym przyspieszeniem. Życiowo ostatnio dużo się zmieniło, uczę się wielu rzeczy i samodzielnego życia. Wracając do tego, czego nie lubię – na boisku czasami się zdenerwuję, tego nie lubię, ale w domu się to nie zdarza. W domu jestem bałaganiarzem, może to? Coś zostawię, nie wezmę rzeczy, nie umyję talerza, przejdę przez taras w białych skarpetkach. Takie głupoty.

Zerknęliśmy na Twój Instagram i ostatnio masz tam głównie eleganckie zdjęcia z meczów Lechii, właściwie nic ciekawego. Wcześniej było więcej zdjęć prywatnych. Ktoś tak doradził, chcesz być bardziej profesjonalny?

Kiedyś lubiłem sobie robić zdjęcia, ze znajomymi chodziliśmy czasem na sesje. Od transferu do Lechii nie ciągnie mnie do tego. Korzystam z życia i robię to, co lubię – idę na plażę, na starówkę, ale nie robię zdjęć. Uwielbia to moja dziewczyna, muszę ciągle jej robić zdjęcia, więc może dlatego nie robię sobie.

A nie wkurza Cię taka presja, żebyście wy – piłkarze – pokazywali, jacy jesteście profesjonalni, wrzucali wzorowe zdjęcia. Gdybyś Ty po przegranym meczu poszedł do restauracji, byłoby to źle odebrane. Były już takie afery.

To jest opinia publiczna, na którą teraz nie zwracam uwagi. W Tychach czytałem komentarze, sprawdzałem, co ludzie pisali po meczach, jarałem się, że ktoś o mnie pisze. Teraz jest inaczej. Ostatnio z Josephem śmialiśmy się w restauracji, że co byłoby, gdyby ktoś nas zobaczył po zremisowanym meczu. „Zwolak” też opowiadał w „Foottrucku”, że trener Skorża kazał mu kiedyś usunąć konto na Instagramie. Ja się z tym nie zgadzam, no jak? My mamy życie, tak samo jak wy. Jeżeli chcemy iść do restauracji, to idziemy. Dzień przed meczem nie, siedź w domu, nie pokazuj się, bo potem możesz na boisku źle wyglądać. Ale po meczu czy w środku tygodnia? Mamy życie i trzeba z niego korzystać.

Ale Ty miałeś chyba takie dni, że przed meczem zdarzało się za długo posiedzieć.

Tak, w Tychach i to niejednokrotnie. To nie były takie wyjścia, że do baru czy gdzieś na imprezę. Raczej mała grupka, pogadać i pośmiać się w restauracji. Raz trener Wolak, którego serdecznie pozdrawiam, zobaczył mnie o 22:45, kiedy dopiero dostałem jedzenie. Następnego dnia o godz. 9 mieliśmy zbiórkę. Z rana były powołania, ja go nie otrzymałem. Potem zapłakany wsiadałem do busa. Od tego momentu przed meczem siedzę w domu. To przeszkadza mojej dziewczynie, bo kiszę się w domu, ale tak wolę.

Chcieliśmy zapytać o Twój tatuaż, co symbolizuje?

Przymierzałem się do niego przez pół roku, chociaż jest bardzo mały i skromny. Znaczenie jest proste. Jest krzyżyk, symbolizujący moją wiarę w Boga, piłka, czyli to co robię na co dzień i kocham, oraz łuk, czyli znak zodiaku Strzelec. A Strzelec jest zawsze optymistą i szczęściarzem. Mama mi zawsze powtarzała, że mam szczęście, optymistą też jestem, więc wszystko się zgadza. Planuję kolejne tatuaże, ale muszą mieć znaczenie. Nie lubię jakichś spidermanów, to nie dla mnie. Tatuaż ma się do końca życia, musi mieć znaczenie.

Ta wiara w Boga jest mocna? Na stadionie jest kaplica, niektórzy piłkarze chodzili tam przed meczami.

Codziennie się modlę i proszę o zdrowie dla moich bliskich i dla mnie. To jest najważniejsze. Dziękuję też za to, co mam, bo czasami mam szczęście z góry. Nie chodzę tutaj przed meczem, robię to raczej w swoim marginesie. Nie potrzebuję tego, żeby ktoś na mnie patrzył, robię to dla mnie. W szatni też jest dużo religii. Czasami próbuję też rozwoju duchowego, buddyzmu. Na świecie dużo jest mnichów, którzy medytują. Ja się tym zainteresowałem, próbowałem medytować i raz się udało. Na 10 minut byłem w innym świecie. Jest to sprzeczne z religią, ale jeśli się to zgłębi, to można na tym skorzystać.

A nie uważasz, że to nie jest sprzeczne tylko właśnie zbieżne z głęboką modlitwą?

Wszystko jest w jakiś sposób powiązane. Każdy ma swoje wyznanie. Trzeba mieć swoją wiedzę, a nie czerpać bezmyślnie od innych. To jest błędne. A propos buddyzmu, bo to fajny temat. Kiedyś po kłótni z mamą czy bratem potrzebowałem godziny, żeby przyjść i przeprosić. Teraz w wakacje zdenerwował mnie brat, krzyknąłem, ale za minutę przeprosiłem i powiedziałem: sorry stary, to nie byłem ja tylko moje ego.

To wymaga dużej samoświadomości, żeby tak się zreflektować.

Ale to wymagało bardzo dużo pracy. Prawie trzy lata, czytałem książki, współpracowałem z Dawidem Piątkowskim. To kumuluje się tak, że wychodzę na trening i myślę tylko o piłce. Nie ma niczego innego. Gram, a jak wrócę to robię inne rzeczy, które muszę.

Chcieliśmy zapytać też o ten sezon. Powiedziałeś, że to będzie sezon prawdy dla Lechii. Jakie masz pierwsze wnioski?

Dalej mamy demony z tamtego sezonu dotyczące skuteczności. Całościowo gramy jednak dużo lepiej. Tamten sezon był dziwny, nie było nawet obozu, teraz obóz był, zżyliśmy się, poznaliśmy. Jest większe zaufanie na boisku, widać to. Mamy lepszą kadrę, bo nie grają chociażby Rafał Pietrzak, Dusan Kuciak, czy ja, a w poprzednim sezonie byliśmy ważnymi postaciami.

Marco Terrazzino już się zaprezentował? Masz jakieś pierwsze wnioski?

Tak, będzie mocny. To jest profesjonalista, na pierwszym treningu było widać, że kozak. Mam takie dwa typy na liderów – Marco i Ceesay. Josephowi mówię od pół roku, że nie wyobrażam sobie, żeby za kilka lat nie grał w mocnej lidze. On cały czas kręci tutaj obrońców.

Ilkay Durmus też jest chyba mocny?

Dokładnie, przyszli nowy zawodnicy, jest rywalizacja na każdej pozycji. Wszędzie jest dwóch zawodników do grania.

A kto Ciebie najbardziej na treningach kręcił? Sporo potrafił też Kenny Saief, ale pewnie będziesz „pompował” Ceesay’a, bo to Twój kumpel.

(śmiech) Ja mam coś takiego, że ktoś mnie może pokręcić, piłka przejdzie, ale zawodnik nie. Kończy się tak, że albo na glebie ląduję ja, albo on. Kenny miał w sobie coś magicznego, ale to było za mało, nawet na to, żeby tu zostać. Marco ma coś w sobie, bo używa obu nóg. No i Ceesay, ja tak o nim mówię, bo naprawdę na treningu widać ogromną łatwość. Pamiętacie bramkę z Wisłą Płock? Moim zdaniem biegł na 60 procent.

To co jest jego problemem? Z jakiegoś powodu gra w Polsce.

Oglądaliśmy przed meczem ze Śląskiem ligę szwedzką i mówił, że tutaj jest wyższy poziom. Powiedział, że tam jest dwóch, trzech zawodników wyróżniających się i reszta złych. A tutaj większość na tym samym poziomie i np. dwóch lepszych. No to się zaśmiałem, że on w tej dwójce. (śmiech)

A Ty w ogóle lubisz oglądać piłkę i się nią interesujesz?

Tak, dużo oglądam, podpatruję, uczę się. Mam zawodników, od których czerpię.

Których?

Sergio Busquets, Thiago Alcantara, takim łącznikiem jest Paul Pogba, podoba mi się Nemanja Matić, mimo że mało gra. Z bardziej ofensywnych to Bruno Fernandes, Zieliński, którego oglądam właściwie przed każdym meczem. Sporo piłki oglądam, np. Legię w eliminacjach.

Nieźle Luquinhas wyglądał.

Jak graliśmy z Legią to ograł mnie jak dziecko. Przytuliłem go i do parteru.

To jeszcze jedno nazwisko – Callum Hudson-Odoi. Wspominałeś, że miałeś okazję z nim grać w Anglii. Poznałby Cię dzisiaj?

On raczej nie, ale to fajny temat, bo ja obserwuję wielu tych chłopaków. Aż miło mi, że grałem z nimi i chciano mnie do tamtych zespołów, a oni teraz debiutują w Premier League czy Championship. Zastanawiam się, czy gdybym tam poszedł, to teraz grałbym np. w Derby County.

Ty powiedziałeś, że jeżeli wyjeżdżać, to albo w wieku 15 lat, albo 21, już jako ukształtowany piłkarz. Nie żałujesz, że wtedy nie wyjechałeś?

Z jednej strony tak, ale dużo jest historii piłkarzy, którzy przepadają. Albo bym tam grał, albo wrócił do Polski i znowu się przebijał. Nie byłoby to pośrednie, że poszedłbym na zaplecze grać i tak dalej. Od nich zaczerpnąłem pasję i miłość do piłki, tam jest wszystko zrobione od A do Z. Czasami głowa chodzi jak w tenisie – lewa, prawa.

Cieszy też, że w tej lidze jest coraz więcej Polaków i zaczynają coś znaczyć. To jest dobry prognostyk.

To jest bardzo dobry prognostyk. Pamiętam, jak Kuba Moder grał w Odrze Opole, zobaczyłem jego strzał i powiedziałem, że tak strzela się właśnie w Premier League. Potem w Lechu wszystko ładował i po cichu liczyłem, że pójdzie do Anglii. Nie gra tam na swojej pozycji, ale uważam, że i on, i Mateusz Klich to zawodnicy typowo pod tę ligę. Ja też uważam, że mógłbym tam kiedyś zagrać, ale na pewno nie byłby to mój następny krok z ekstraklasy.

Temat Lazio został już przewałkowany. Czy w kontekście gry w Premier League chciałbyś teraz trafić do Championship?

Były zapytania, ale nie zaprzątałem sobie tym głowy, bo nie jestem jeszcze gotowy, żeby jechać.

Ale nie pytamy o fakty i zainteresowanie klubów tylko o to, co Ty byś wybrał.

Byłoby to albo właśnie Championship, albo 2. Bundesliga, liga holenderska, rosyjska belgijska – coś w tym stylu. Taka, z której można iść jeszcze dalej, do TOP5 w Europie, budować karierę i spełniać marzenia.

Rozmawiali Tymoteusz Kobiela i Paweł Kątnik
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj