Wrzesień przyniósł kolejny wzrost inflacji w Polsce. Wstępne dane GUS pokazują, że ceny dóbr i usług konsumpcyjnych w porównaniu z analogicznym miesiącem ubiegłego roku wzrosły o 5,8 proc. Niestety, prognozy na kolejne miesiące nie są optymistyczne. Przewiduje się że poziom inflacji przekroczy sześć procent, a niektórzy eksperci mówią nawet o siedmiu. Co jest tego powodem? Zastanawiali się nad tym eksperci w audycji gospodarczej „Ludzie i Pieniądze”.
Jakie są przyczyny inflacji, którą można zaobserwować nie tylko w Polsce, ale też w całej Europie i na świecie? Czy wzrost cen paliw i mieszkań to największe motory inflacji? Próbowali odpowiedzieć Maciej Wośko, redaktor naczelny „Gazety Bankowej”, oraz Tomasz Rakowski, prezes FNX Group, goście Olgi Zielińskiej.
– Przyzwyczajajmy się do tych 5-6 proc. inflacji. Taki poziom zostanie z nami na dłużej i oby pozostał na tym poziomie. Na ten pułap wpływają procesy globalne, które dzieją się poza nami, na które polska gospodarka, Narodowy Bank Polski czy Rada Polityki Pieniężnej nie mają bezpośredniego wpływu. To nie jest taki prosty mechanizm, że po podniesieniu stóp procentowych inflacja zacznie spadać, co także wyraźnie sygnalizował prezes NBP. Na wzrost cen nakładają się dwa potężne procesy. Jeden z nich to potężny kryzys paliwowy i surowcowy. Obserwujemy wzrastające lawinowo ceny gazu, co przekłada się na kryzys energetyczny i wzrost cen energii, wynikający zarówno z kosztów uprawnień do CO2 oraz ze względu na popyt na surowce. Równocześnie rosnący popyt i konsumpcja są bardzo rozpędzone po pandemii, co widzimy w skali globalnej. Zaczyna pojawiać się też problem z podażą. Inflacja jest pierwszym sygnałem tego, że rzeczywiście jesteśmy na wejściu w kolejny duży kryzys, związany tym razem z załamaniem energetycznym i paliwowym. Dawno świat nie zderzał się z takim problemem, czyli rozpędzoną konsumpcją i równocześnie problemami związanymi z podażą i dostępem do surowców. A to zawsze przekłada się na produkcję. Możemy zatem się spodziewać kolejnych problemów, które prędzej czy później będą wpływały na poziom inflacji – uważa Maciej Wośko.
– Jest jeszcze jeden powód rosnącej inflacji: różnego rodzaju zakłócenia w łańcuchach dostaw, czyli problemy z tym, aby dostarczyć komponenty czy gotowe produkty na różne rynki zbytu. Mamy mniejszą dostępność towarów, jest to widoczne choćby w przypadku takich produktów, jak artykuły gospodarstwa domowego, elektronika czy samochody osobowe. O wyborze niektórych produktów decyduje obecnie jego dostępność. Jeśli przykładowo firma chce kupić laptopa i na wybrany model musi czekać sześć miesięcy, to kupi droższy, ale taki, który jest „od ręki”. Podobnie jest w branży samochodowej. Z powodu braku mikrochipów wiele europejskich koncernów samochodowych musi trzymać w 99 proc. gotowe samochody na placach. Dotyczy to różnych marek: mercedesa, bmw, volkswagena, skody i innych. Na auto trzeba czekać do czerwca 2022 roku, czyli aż dziewięć miesięcy. To pokazuje zależność wielkich korporacji od producentów mniejszych części. Warto też wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Że my, jako element gospodarki globalnej, jesteśmy zależni od tego, co się dzieje na świecie. A popyt w Stanach Zjednoczonych i w Chinach zaczął bardzo mocno rosnąć po pandemii, szybciej niż w Europie. A są to ogromne rynki. W efekcie ma to odzwierciedlenie na to, jak wygląda dostępność chociażby u nas. I ostatnia kwestia. Ceny towarów, które opuszczają fabryki w Chinach, wzrosły w ostatnim miesiącu najmocniej od prawie 26 lat. Czyli mamy inflację producencką w Chinach, wynosi ona ok. 10-11 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim. Czyli to, co wychodzi od tego najtańszego producenta, już jest droższe. Jest to bardzo złożone zjawisko, które dotyka wszystkich globalnie – analizował Tomasz Rakowski.