W tym meczu Śląsk Wrocław wyeksponował pełnię swoich licznych atutów i jednocześnie wyeliminował wszystkie mocne strony Czarnych Słupsk. Skutek, przykra i bolesna, ale zasłużona, wysoka porażka słupszczan w pierwszym meczu półfinałowym Energa Basket Ligi 57:77.
Pierwsza kwarta nie zapowiadała katastrofy. Czarni grali tak jak powinni. Szybko, ambitnie z werwą oraz przede wszystkim trafiali z dystansu – Beau Beech i Billy Garret. Celebrowanie przez zespól nie tyle zdobytych punktów, co akcji obronnej Marcusa Lewisa przeciwko Travisowi Trice’owi, gracza – klucza do całego wrocławskiego zespołu, dowodziło, że mentalnie drużyna wydaje się skonsolidowana.
Śląsk miał jasny cel. Wysokim, mocnym fizycznym składem chciał pod koszem zdominować walkę o zbiórki po obu stronach boiska. Dlatego praktycznie zawsze dwóch graczy o parametrach centrów przebywało na boisku w piątce Śląska. Zespół znakomicie zacieśniał pole gry pod własną, ryzykując pozostawienie nieco miejsca na obwodzie. Z kolei atak był już tylko zmartwieniem Tricea i jego rywali. Nieczęsto w polskiej lidze spotyka się graczy tak kreatywnych i niekonwencjonalnych jak filigranowy Amerykanin. Przy niespotykanej szybkości, której próbki dał i we wtorkowym meczu, jest zupełnie nieprzewidywalnych w swoich poczynaniach. Hasło „jak zatrzymać Travisa Trice” nadal jest całkowicie aktualne. Jednak kto wie, czy indywidualne umiejętności i ofensywny talent (18 pkt., we wtorek, najwięcej na boisku) nie są mniej istotne od wpływu, jak ma na swój zespół ten koszykarz. Znakomicie potrafi wyciągać atuty partnerów, powodując, że każdy z osobna jest lepszy, co w konsekwencji przekłada się na efektywność całego zespołu. Słupszczanom ciężko będzie znaleźć odpowiedź na tego gracza, nawet jeśli każdy z delegowanych do tego zadania słupszczan da z siebie wszystko, a nawet więcej.
POD KONTROLĄ URLEPA
Trener Andrej Urlep pokazał swój wciąż istniejący kunszt, ale przede wszystkim doświadczenie i konsekwencję. W kolejnych minutach meczu nic nie zmienił w taktyce, mimo trafionych trójek Czarnych w pierwszej kwarcie. Z minuty na minute przewaga gości była coraz bardziej znacząca. I to także podczas nieobecności swojego lidera. Czarni zdecydowanie przegrali walkę o zbiórki, i wcale nie chodzi o zatrważające różnicę liczbową – 53:36, bo wynikała one z tragicznej skuteczności gospodarzy. Dominacja pod obu koszami oraz zupełne „zamknięcie” bronionej strefy podkoszowej, całkowicie spowolniło grę Czarnych. Ważny atut zespołu jakim jest gra z kontry, został zupełnie wyłączony. Przedostanie się przez linię obrony słupskich rozgrywających bywało boleśnie stopowane. W konsekwencji przekładało się to na sytuację, że nie można było wykorzystać atutów choćby Kalifa Younga.
W trzeciej kwarcie Czarni klarowne pozycje mieli już tylko na obwodzie, ale pudłowali niemiłosiernie. Zupełnie zaciął się Marek Klassen (już od meczu nr 4 z Kingiem). Nie punktowali zmiennicy i liderzy. Pomysłów na zdobywanie koszy było coraz mniej. Po świetnej pierwszej odsłonie, przez trzy kolejne kwarty Czarni zdobyli we własnej hali tylko 34 punkty. Zatrważające.
Cieniem siebie jest w całym play off Lewis. Zupełnie nie odnajduje się na boisku. W efekcie najczęściej zostają mu wolne pozycje na obwodzie. Zwykle też oddaje rzuty, i z zasady są one niecelne. Ale i zespół ma kłopoty ze współpracą z Lewisem, przez co gracz jest wyjątkowo bezproduktywny.
Końcowe minuty zupełnie podłamały słupski zespół. Niemal każdy gracz podejmował złe decyzje i jeszcze gorzej je wykonywał. Mnożyły się rzuty nie trafiające nawet w obręcz, straty, podania donikąd. Rywal, niczym wytrawny bokser spokojnie punktował rywala, świadomy przewagi. Niektórzy budowali na tym fenomenalne statystki, jak zaangażowany do końca Karem Kanter zdobywca 17 punktów i 14 zbiórek. Podobnie jak w ostatnim meczu z Zastalem, Śląsk w ogóle nie potrzebował do wygranej rzutów trzypunktowych. Trafił ich tylko siedem. Mniej niż Czarni (8). We wtorek z całego słupskiego nie zawiódł chyba tylko Beau Beech i dobre momenty miał Mikołaj Witliński.
ŚLĄSK NIE ODPUŚCI
Play off ma to do siebie, że zdarzają się mecze – wpadki orz mecze – rewelacyjne, po których może przyjść słabszy występ. Wynik, bez względu na przebieg spotkania, to tylko zwycięski punkt. W tej serii potrzeba do awansu takich trzech.
Śląsk jest wyraźnie rozpędzony serią z Zastalem Zielona Góra. Ma niezawodny jak dotąd plan gry, a odbudowanie się fizyczne nie okazało się dla drużyny problemem. Z całą pewnością trener Urlep i Śląsk nie zadowolą się odzyskaniem przewagi parkietu w tej serii. Zrobią wszystko by wygrać drugie spotkanie, co w znacznej mierze przesądzi kwestię awansu do wielkiego finału. Kolejne spotkanie już w czwartek, 5 maja o godz. 17.30. Jeśli chodzi o grę, w tym momencie Śląsk nie musi zmieniać niczego. Czarni, prawie wszystko.
Grupa Sierleccy Czarni Słupsk – WKS Śląsk Wrocław 57:77 kwarty: 23-20, 12-21. 10-20, 12 -16
Czarni: Beech 14(3×3), Witliński 14, Garrett 8(2), Klassen 5(1), Lewis 4 (1) oraz Musiał 5(1) Słupiński 4, Young 3, Jankowski, Kulikowski
Śląsk: Trice 18(2), Kanter 17(1), Kolenda 12(2), Ramljak 10(1), Meiers 7 oraz Dziewa 7(1), Justice 4, Wójcik 2, Tomczak 0, Gordon 0
Krzysztof Nałęcz