Liczy się tylko wynik, czyli dlaczego można być dumnym z reprezentacji Polski [FELIETON]

(Fot. PAP/EPA/Friedemann Vogel)

Biedacy. Ludzie z innego piłkarskiego świata. Ubodzy technicznie, grający najprostszą piłkę. „Laga bonito” i liczymy na farta. To w oczach wielu reprezentacja Polski. Czy takiej drużyny chcą kibice? Nie. Ale po fazie grupowej trzeba zadać inne pytanie: co z tego? Zespół Czesława Michniewicza nie jest piękny, ale osiągnął to, czego nie udało się osiągnąć od 36 lat. Napisał historię. Bo na turnieju liczy się tylko wynik.

Ktoś kiedyś powiedział, że Pep Guardiola zniszczył całe futbolowe pokolenia. Rozkochał w sobie trenerów, piłkarzy, kibiców. Stał się wzorem, idolem. Każdy nagle chciał grać piękną piłkę. No, może niemal każdy, bo coś mi mówi, że w tym gronie nigdy nie było i pewnie nigdy nie będzie Czesława Michniewicza.

Jego misja od początku była niemal niemożliwa. W kilka miesięcy musiał ogarnąć bałagan, który pozostawił Paulo Sousa. Za jego kadencji Polacy może i grali ładniej, ale kompletnie nie potrafili bronić, a z poważniejszych rywali wygrali tylko z Albanią. Trzeba było pracować w tempie błyskawicznym i z nożem na gardle, bo nie przeżywalibyśmy mundialowych emocji, gdyby biało-czerwoni nie pokonali Szwecji w barażach. Zrobili to sposobem, grając przede wszystkim bezpiecznie. Czyli dokładnie odwrotnie niż kilka miesięcy wcześniej z tym samym rywalem na mistrzostwach Europy.

JESTEŚMY SZCZĘŚCIARZAMI

Polacy rozegrali na mundialu około 300 minut. Ile takich, w których z ich postawy można było być dumnym? Pewnie możemy je policzyć na palcach jednej ręki. To głównie fragmenty meczu z Arabią Saudyjską, ułamki sekund, kiedy rzut karny z Argentyną bronił Wojciech Szczęsny. Ale znów – jak na wstępie – co z tego?

Przez lata byliśmy pechowcami. Jeżeli coś mogło się zepsuć, psuło się. By nie cofać się zbyt daleko, spójrzmy tylko na ostatnie lata. Rzut karny Jakuba Błaszczykowskiego w 2016 roku, kolosalne błędy z Senegalem dwa lata później, Robert Mak ośmieszający Kamila Jóźwiaka i Bartosza Bereszyńskiego, a chwilę później Wojciech Szczęsny strzelający samobója na ostatnim EURO. Czasem były to błędy, czasem pech. Tak czy inaczej – nie wychodziło.

ODCZAROWANI

Teraz jest inaczej. Sam Szczęsny po raz pierwszy w karierze może być z siebie dumny na wielkim turnieju. Wcześniej zawodził, teraz – nawet jeśli się pomyli – zostaje bohaterem. Robert Lewandowski przełamał się na mistrzostwach świata. Grzegorz Krychowiak gra odpowiedzialnie, bezpiecznie, z pokorą – zupełnie inaczej niż przed rokiem.

Polacy nie grają idealnie, nie grają nawet dobrze, ale w Katarze liczy się tylko wynik. Ten wynik już osiągnęli, bo celem było wyjście z grupy. Sukces, którego pokolenie autora nie doświadczyło, a mundiale kojarzyło z mniejszymi i większymi kompromitacjami w 2002, 2006 i 2018 roku. Czy można być dumnym z gry reprezentacji? Nie. Ale z jej sukcesu absolutnie tak. Broniliśmy, zabijaliśmy futbol i awansowaliśmy. A odważna, grająca momentami efektownie Arabia Saudyjska skończyła na ostatnim miejscu w grupie.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj