Tak daleko Aeroklubu Gdańskiego jeszcze nie było. Po raz pierwszy miłośnicy latania, na co dzień stacjonujący w Pruszczu Gdańskim, postanowili grupą ośmiu samolotowych załóg dotrzeć wzdłuż wybrzeża Bałtyku aż do Szwecji przez Danię. Rajd nad Bałtykiem, bo pod takim hasłem odbyła się wyprawa, poprzedziły wielomiesięczne przygotowania. Trasę Pruszcz – Słupsk – Świnoujście – Rugia – Roskilde – Ystad – Bornholm – Pruszcz pokonało łącznie 19 osób. Wśród nich był nasz reporter Maciej Bąk, który co prawda samodzielnie nie pilotował, ale za to ten wyjątkowy czas poświęcił na zrobienie zdjęć, które pokazują jak piękne jest wybrzeże Bałtyku.
Lotnisko w Roskilde to miejsce, gdzie nasze samoloty przenocują. W tym bardzo dużym i popularnym wśród pilotów miejscu dostajemy swój własny pas, oczywiście tankujemy i ruszamy na podbój oddalonej o 30 kilometrów Kopenhagi. Wyczerpująca podróż sprawia, że po krótkim zwiedzaniu nie pozostaje nic innego, jak wyspać się przed podróżą powrotną, która ma się odbyć zupełnie inną trasą.
W Roskilde długa, prawie trzygodzinna dyskusja między pilotami z Aeroklubu Gdańskiego, moimi towarzyszami podróży. Pogoda zaczęła się psuć, kłębią się chmury. W Szwecji może być jeszcze gorzej, a to tam zaplanowaliśmy krótki przystanek i tankowanie na zaprzyjaźnionym lotnisku w Eslov. Wreszcie, po głośnej wymianie argumentów, zapada decyzja: Szwecję oglądamy tylko z góry, ruszamy na Bornholm. Tam lądujemy i tankujemy. Paliwa podobno „ma wystarczyć”, co trochę mnie niepokoi, ale staram się zaufać doświadczonym kolegom. Ruszamy.
Mijamy punkt orientacyjny, jakim jest miejscowość Koge, przelatujemy nad Cieśninami Duńskimi, gdzie z konieczności rezygnujemy z oglądania efektownego mostu łączącego Kopenhagę z Malmo.
Przelatujemy za to nad Trelleborgiem, dużym portem do którego swego czasu regularnie pływały promy z Gdańska. Dalej zielone brzegi morza, urocze wioski, kamienne kręgi, port w Ystad i… Szwecja się kończy. Przed nami godzina dość monotonnego lotu nad Bałtykiem. To wtedy Mikołaj, z którym lecę Cessną SP-FVW „Victor-Whisky” daje mi samodzielnie poprowadzić maszynę.
Jak się domyślałem, to tylko pozornie proste. Każdy ruch drążkiem powoduje gwałtowny ruch samolotu, kierowanie wymaga kompletnego skupienia i znajomości setek zasad. Po chwili oddaję ster Mikołajowi. Uff…
Lądujemy na lotnisku w Bornholmie. Wyspie położonej bardzo blisko Polski, wciąż niezasłużenie niedocenianej przez turystów. Na początku spotyka nas niemiła niespodzianka – na całej wyspie nie ma paliwa do samolotów!
Informacje, które podał nam dyżurny kilka godzin wcześniej okazały się nieaktualne. Dwa samoloty, między innymi mój, nie mają paliwa na powrót do Polski! Na szczęście istnieje solidarność wśród pilotów – ci, którzy mają potężniejsze maszyny, w których paliwa jest więcej, dzielą się nim z „maluchami”. Kilkanaście minut akrobacji z kanistrami i sprawa załatwiona. Można iść na obiad do Ronne, uroczej stolicy Bornholmu.
Ostatni etap to już spokój i widoki, do których zdążyłem się przyzwyczaić. Opuszczamy Bornholm, przez kilkanaście minut pędzimy nad lustrem wody i na wysokości Darłowa wlatujemy nad polskie wybrzeże.
Po drodze ostatnia okazja, żeby zrobić zdjęcia Kaszub, ale też kolegów w swoich Cessnach, którzy pod koniec latają bardzo blisko nas. Równo z zachodem słońca na horyzoncie pojawia się Pruszcz Gdański i „nasze” lotnisko. Schodzimy w dół, lądujemy, udało się!