1 stycznia Chorwacja weszła do strefy euro. Po kilku dniach rząd nie wyklucza czarnego scenariusza, czyli zamrożenia cen. Co się stało i jak przyjmować wspólną walutę, aby wszyscy byli z tego zadowoleni? Na ten temat Iwona Wysocka rozmawiała z Arturem Kiełbasińskim, redaktorem naczelnym „Dziennika Bałtyckiego” oraz Piotrem Urbańczykiem, wiceprezesem Impel S.A.
– W Chorwacji nie wydarzyło się nic niezwykłego. Za każdym razem wszędzie, gdzie wprowadzano euro, handel wykorzystywał to jako pretekst, by podnosić ceny. Czasami coś zaokrąglano, coś dodawano. 20 proc. robi wrażenie, ale wrażenie robi też to, że turyści, którzy odwiedzali Chorwację w minionym sezonie, mówili, że już było tam drożej. Inflacja w Chorwacji bardzo mocno napędzała ceny, była wyraźna. Teraz jest kolejny impuls inflacyjny. Tu nie ma prostego rozwiązania. Zamrażanie cen się nie sprawdza. To jest fikcja i urzędnicze myślenie. Premier Orban na Węgrzech zamroził ceny paliwa, system wytrzymał dwa i pół miesiąca. To bardziej kwestia dyskusji o zasadach wprowadzania euro i o tym, jak ma funkcjonować gospodarka pod wspólną walutą. To jest bardzo ważna lekcja do odrobienia – podkreślał Kiełbasiński.
– Zjawisko, które ma miejsce w Chorwacji, nazwano efektem cappuccino. Było ono też we Włoszech, kiedy przeniesiono się z lir na euro. Niektóre ceny, szczególnie te z którymi spotykamy się na co dzień, zostały zaokrąglone w górę. W ujęciu procentowym to wygląda na dużo, 15-20 proc. Jeśli jednak wczytamy się w materiały, to dotyczy tylko fragmentu rynku, czyli dóbr konsumpcyjnych. To oczywiście nas, jako konsumentów, boli najbardziej. Wpływ na inflację jest jednak śladowy. Zjawisko podwyższenia cen na niektórych produktach ma miejsce, potem następuje wyrównanie w dół. To próba zarobienia pieniędzy na zmianie. Finalnie rzecz biorąc nie ma dramatycznego efektu. Można rozwinąć dyskusję czy warto być w strefie euro, czy nie – ocenił Urbańczyk.
ua