Adam Korol, czterokrotny mistrz świata, mistrz olimpijski

– Pieniędzy w sporcie jest coraz mniej. Budżet Ministerstwa Sportu jest coraz mniejszy i to jest bardzo niepokojąca sytuacja. Pieniądze, które dostajemy od ministerstwa rozkładają się na wiele osób i wyliczanie ile kosztuje zdobycie  medalu nie jest w porządku. – Osoby, które nie zdobyły go teraz mogą go zdobyć za cztery czy osiem lat, powiedział w Rozmowie Kontrolowanej Radia Gdańsk, Adam Korol, czterokrotny mistrz świata, mistrz olimpiski Igrzysk w Pekinie.

Włodzimierz Machnikowski: Witam. Adam Korol wpada prosto z treningu, ubłocony. Człowiek sportu przez całe życie. Od zawsze do zawsze?
Adam Korol: Tak jest. Dosłownie piętnaście minut temu skończyłem biegać po lesie. Tak jak powiedziałeś, cały ubłocony. Przed wyjściem do studia zdążyłem się wytrzeć ręcznikiem na siedzeniu i możemy rozmawiać.

WM: 35 minut na dziesięć kilometrów to dla Ciebie niewystarczający wynik na miarę ambicji? Przypomnę, to jest Twoje osiągnięcie z ostatniego Biegu Westerplatte w sobotę.
AK: Z tych 35 minut jestem bardzo zadowolony. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się, że tak szybko pobiegnę. Ale to jest jeden z elementów przygotowań do tego co sobie założyłem na ten sezon, czyli start w maratonie. Został mi jeszcze tylko miesiąc przygotowań.

WM: Odnoszę wrażenie, że jesteś sławniejszy po zakończeniu kariery, a nie jeżeli byłeś w jej trakcie. Też doświadczasz czegoś takiego?
AK: Powiem szczerze, że tak. Teraz więcej osób rozpoznaje mnie jak jestem na miejscu, w Gdańsku, bo nie wyjeżdżam na zgrupowania, częściej można mnie zobaczyć na mieście. Często ludzie pochodzą, rozmawiają, mówią, że mnie znają, że gdzieś mnie widzieli, potem sobie przypominają, proszą o autografy. Jest to bardzo miłe.

WM: Korol – celebryta. Dobrze się czujesz w nowym wcieleniu? Pamiętam, że spotkaliśmy się w tym studiu. Siedziałeś dokładnie w tym samym miejscu. To było po igrzyskach olimpijskich w Atenach. Wtedy byliście pierwszy raz słynni. Po tych siedmiu setnych, których zabrakło do podium igrzysk olimpijskich. A potem przez sześć lat byliście absolutnymi dominatorami imprez, zwieńczenie w Pekinie. Byłeś innym człowiekiem. Rozwijasz się nam także medialnie.
AK: Tak, po tych igrzyskach w Atenach mówili o nas agenci 007. Po pierwszych czy drugich mistrzostwach świata zaczęli mówić na nas „dominatorzy”. Przylgnęły do nas takie fajne ksywki. Ale nie czuję się celebrytą i myślę, że nim nie będę.

WM: Niby to oficjalne zwieńczenie, nie niby, bo to było bardzo uroczyste spotkanie z kibicami w minioną niedzielę. Gdański Weekend Mistrzów, wspólnie z innym pięciokrotnym olimpijczykiem Mateuszem Kusznierewiczem spotkaliście się ze swoimi fanami. Nie wierzę, że w takiej sytuacji o tzw. człowieka miłej powierzchowności, w obejściu to wszystko wygląda całkiem dobrze nie upomniała się polityka? Leszek Blanik już jest posłem, Iwona Guzowska także poszła w politykę.
AK: Polityka gdzieś się tam cały czas przewija. Nie ukrywam, że również miałem propozycję, ale było to rok przed igrzyskami w Londynie. Więc grzecznie musiałem odmówić, bo igrzyska były priorytetem.

WM: Tylko dlatego odmówiłeś? Ludzie mają różny stosunek do polityki i polityków.
AK: Póki co, wtedy miałem na głowie tylko przygotowania do igrzysk olimpijskich, więc odmówiłem.

WM: W takim razie może troszeczkę o tej polityce. Najwyższa Izba Kontroli sprawdzi ile kosztował medal. Znaczy wiadomo ile kosztował, bo 130 milionów na przygotowania, olimpijczycy przywieźli z Londynu dziesięć medali. Tu tutaj na deficyt nie pracowałeś, bo wy akurat medalu z kolegami nie przywieźliście. Mówi się, że to po to, żeby realnie oszacować koszty przygotowań do Soczi, do tych zimowych igrzysk olimpijskich. Ale tak naprawdę to to jest troszeczkę pranie brudów. To bardziej polityka niż sport, niż nawet biznes.
AK: Tak, dokładnie. Myślę, że takie wyliczanie medalu to jest bardziej złożona sprawa. Trzynaście milionów? Przecież w tym szkoleniu jest o wiele więcej osób, niż tych medali. Te wszystkie pieniądze, które dostaliśmy z Ministerstwa Sportu rozkładają się na wiele osób, które może teraz nie zdobyły medalu, ale zdobędą ten medal za cztery lata, może za osiem. To jest takie dziwne. Wiem, że takie same wyliczenia pojawiały się po igrzyskach w Pekinie i ten medal też kosztował.

WM: Trochę taniej?
AK: Nie, chyba bardzo podobnie. Ale powiem, że tych pieniędzy w sporcie jest coraz mniej. Z roku na rok budżet Ministerstwa Sportu jest coraz mniejszy. I to jest taka bardzo niepokojąca sytuacja.

WM: Z tym, że akurat w Londynie to zostało zorganizowane w taki biznesowy sposób, bo powstał specjalny klub Londyn, gdzie konkretnie mówiono: Jest tyle pieniędzy i stawiamy przed wami taki cel. Z drugiej strony było to dosyć czytelne, klarowne. Może o to właśnie chodziło?
AK: To z jednej strony było dobre, bo ci zawodnicy z czuba mieli na wszystko, a ci którzy się dobijali w zasadzie nie mieli nic. To nie było do końca sprawiedliwe, bo tak naprawdę nigdy nie będziemy pewni, że ci, którzy dostają te największe pieniądze czy są w klubie Londyn przywiozą medale. To jest sport, zawody, wszystko się może zdarzyć. A z drugiej strony, odbiera się szansę tym, którzy mogą nas zaskoczyć. Na przykład Sylwia Bogacka nie była w klubie Londyn, a zdobyła srebrny medal olimpijski. Więc myślę, że to nie był taki super trafiony pomysł.

WM: To Wam wystarczyło tylko na finał? Czegoś tam zabrakło.
AK: My tak naprawdę nie odczuwaliśmy, że byliśmy w tym klubie Londyn i dla nas nie za wiele się zmieniło. Jak zaczęliśmy zdobywać złote medale, w zasadzie mieliśmy na wszystko. Dla wioślarza mieć na wszystko to znaczy mieć na zgrupowania, co roku dostać dobrą łódkę, mieć zagwarantowane stypendium państwowe. W zasadzie to tyle. My tam nie mieliśmy żadnych ekstraluksusów.

WM: Zamykając temat polityczny, pojawiła się inicjatywa likwidacji Ministerstwa Sportu. Co o tym sądzisz jako były sportowiec? I potencjalnie gdybyś jednak wszedł do tej polityki, w przyszłości Minister Sportu.
AK: (śmiech) Nie mam aż takich dalekosiężnych planów.

WM: Po kroczku. Już jesteś wicedyrektorem szkoły. Już coś tam zacząłeś.
AK: Tak, ale myślę, że to nie jest najlepszy pomysł. Ministerstwo Sportu powinno być. Ktoś musi sprawować pieczę nad naszym całym sportem. Uważam nawet, że powinno być samo Ministerstwo Sportu, bez turystyki.

WM: Zatem ta koncentracja tylko i wyłącznie w takim momencie, działalności celowe i najważniejsze, igrzyska olimpijskie i największe imprezy światowe to miałoby zagospodarować ten odcinek. A co z dziećmi, młodzieżą, sportem szkolnym? Na tym koncentruje się minister Mucha. Ona podkreśla, że to jest ta praca u podstaw, główne zagadnienie w działalności ministerstwa.
AK: Nie. Mi generalnie chodzi o to, żeby podzielić ten cały sport szeroko pojęty i stricte wyczynowy. W Ministerstwie Sportu jest Departament Sportu Wyczynowego, więc oni powinni się zajmować tą działką tych najlepszych sportowców, którzy przygotowują się do igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata. Jest też taka część Ministerstwa Sportu zajmująca się młodzieżą. Myślę, że to powinno zostać w niezmienionej formule.

WM: Ale Tobie bliżej do Ministerstwa Oświaty i Szkolnictwa Wyższego, bo pracujesz i tu, i tu. Wspomniałem, że jesteś wicedyrektorem szkoły. Kim tak naprawdę jest Adam Korol po zakończeniu kariery? Poza tym, że jest wciąż symbolem zdrowego trybu życia, człowieka, który robi właściwy użytek z życia po zakończeniu kariery. Pod czterdziestkę, a ty jeszcze sobie tu dietę zaaplikowałeś i udało się z tą dietą. Pod szyldem zdrowego trybu życia.
AK: Ja się tym wicedyrektorem tak bardzo nie czuję. Czuję się bardziej nauczycielem wychowania fizycznego i trenerem.

WM: To w szkole na Przeróbce.
AK: Tak. Zespół Szkół nr 6. Tam są klasy wioślarskie, bardzo wiele fajnych dzieciaków. To bardzo wdzięczna praca.

WM: I bardzo dobre miejsce, bo schodzi się tylko z górki i jesteście w Twoim klubie nad wodą.
AK: Cały ten program klas wioślarskich powstał przy współpracy z AZS AWFiS Gdańsk, bo korzystamy z ich przystani, łodzi. Współpracujemy z Akademią Wychowania Fizycznego i Sportu. To jest taki zespół powiązanych naczyń. W zasadzie te klasy nie mogłyby powstać nigdzie indziej, bo nie wyrobilibyśmy logistycznie. Oprócz tego, zaczęliśmy współpracować z podstawówkami. Więc już w tych dzieciach z szóstych klas zaczynamy zaszczepiać wioślarstwo.

WM: W AWF też jeszcze jesteś?
AK: Też jeszcze jestem. Za dwa tygodnie rozpoczęcie roku akademickiego i zaczynam pracę na uczelni.

WM: A doktorat kiedy? Taki stereotyp sportowca to jest dziesięcioletni student. Żeglarze SKŻ się właśnie tak licytują kto dłużej studiował.
AK: Mi studia jakoś poszły nie najgorzej, bo w ciągu sześciu lat zdążyłem się obronić. Z tym doktoratem idzie trochę bardziej opornie, ale myślę, że zacznę w tym roku.

WM: Pożegnałeś się z fanami, oficjalnie zakończyłeś karierę sportową. Teraz będziesz już tylko biegał np. maratony, uczestniczył w zawodach triathlonowych. Taki bilans co najcenniejszego dał Ci sport już za Tobą? Pomijając oczywiście dom, apartamenty, samochody itd.
AK: Ja ciągle nie pamiętam ile mam tych kont w Szwajcarii. Sport to przede wszystkim przygoda mojego życia. Wiele zobaczyłem, przeżyłem, poznałem mnóstwo ciekawych ludzi. Ze sportu wywodzi się moja żona i mnóstwo moich przyjaciół. Ze sportu wywodzą się też moje niezapomniane chwile, te Mazurki Dąbrowskiego.

WM: Pekin, podium jest przynajmniej dla nas najważniejsze. Chcemy Ciebie tak pamiętać.
AK: Pewnie, ale jeszcze przypomnę mistrzostwa świata w Gifu. Też staliśmy na najwyższym stopniu podium. Monachium, Eaton, Poznań. Ten Poznań chyba mi najbardziej pozostanie w pamięci. Bo to wśród swoich najwierniejszych kibiców pokazaliśmy, że mimo że na igrzyskach olimpijskich zdobyliśmy złoty medal i w zasadzie już wtedy byliśmy spełnionymi sportowcami i te mistrzostwa świata w Poznaniu mogliśmy sobie odpuścić, to jeszcze postanowiliśmy zrobić prezent naszym kibicom i powalczyć o złoty medal. Myślę, że to były te jedne z najpiękniejszych chwil, które będę wspominał.

WM: Coś pięknego. Wybierać sobie imprezy, które wygrywamy wówczas ze stuprocentową pewnością, bo tak właśnie było. Wkrótce usłyszymy o kolejnym pokoleniu Korolów, prawda?
AK: Mam taką nadzieję.

WM: Córa to powód do dumy taty?
AK: Córa i syn, który na razie kopie piłkę w Gedanii Gdańsk. Córka trochę spuściła z tego sportowego tonu. Poszła bardziej w naukę, ale znowu złapała bakcyla lekkiej atletyki, więc powoli się wkręca.

WM: To w takim razie czekamy na kolejne rozdziały w historii polskiego sportu, które będą zaczynały się na K jak Korol. Adam Korol był naszym gościem. Dziękuję Ci bardzo.
AK: Dziękuję również. 

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj