Nieomal z dnia na dzień odchodzą w zapomnienie wydarzenia, które na Pomorzu wspierał jeden z najbogatszych biznesmenów. Miną kolejne miesiące i nikt już nie będzie pamiętał gestów, których nie szczędził na różne cele. Łatwo się je zapomina, a z czasem nawet lekceważy, czego dowodzi inny – znacznie dawniejszy przykład – ale też z Wybrzeża. Bohaterowi tej historii za uciułane pieniądze udało się uruchomić w Gdańsku prestiżowe gimnazjum. Zdobywał też środki na kształcenie studentów Politechniki Gdańskiej, na dodatek wyposażając im akademik, żeby nie spali na podłodze. Dzięki jego uporowi otwarto też pierwszy w mieście polski dom kultury. Dziś w Trójmieście niewielu pamięta o Stanisławie Przybyszewskim, bo o nim mowa.
Nie był majętnym przedsiębiorcą, czy bankierem, lecz niezwykłym pisarzem, mieszkającym przez cztery lata w Sopocie (1920-24) -zanim dostał posadę i mieszkanie z Kancelarii Prezydenta RP. Całkiem zasłużenie. Drugiego takiego nie mieliśmy, ani wcześniej, ani później, a europejscy intelektualiści nie bez powodu nazywali go „genialnym Polakiem”.
Minęło niespełna sto lat i to, co zrobił, jest dziś – przynajmniej u nas – bez znaczenia. Mam to nawet na piśmie. Ale za to w Krakowie, gdzie mieszkał zdecydowanie krócej i – jeśli chodzi o pieniądze – raczej je trwonił, niż wydawał na cele społeczne, nie tylko ceni się go „za całokształt”, ale szuka m.in. sposobu na utworzenie Europejskiego Centrum im. Stanisława Przybyszewskiego. W ubiegłym tygodniu zastanawiali się nad tym uczeni z Polski i z Niemiec, reprezentujący różne dziedziny wiedzy humanistycznej i przedstawiający wielorakie poglądy na życie i twórczość „Meteora Młodej Polski”. Zgodzili się, że powszechną wiedzę o „Stachu” można wzbogacić stosując sprawdzone techniki PR, a obiegowe opinie należy poddać re-wizji. I taki termin znalazł się w tytule konferencji, zorganizowanej w Collegium Maius przez Wydział Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Potwierdziła ona, że słowo i myśl „Przybysza” są nadal aktualne w XXI wieku, a obiegowym sądom wciąż potrzeba sprawiedliwości.
W podwawelskim grodzie, obok warszawiaków najliczniej reprezentowana była delegacja gdańska z profesorem Janem Ciechowiczem, kierującym Zakładem Dramatu, Teatru i Filmu UG. Nieprzypadkowo. Zapowiedział, że nasz uniwersytet zajmie się organizacją następnej konferencji międzynarodowej. Tym razem o twórczości dramaturgicznej pisarza. Trochę to pewnie potrwa, ale pierwszy krok mamy za sobą. Paweł Huelle, kierownik literacki Teatru Miejskiego w Gdyni dysponuje już archiwalną kopią sztuki pt. „Mściciel”. Ofiarowałem mu ją latem zeszłego roku; nieomal w tym samym czasie, gdy ten dramat opatrzony komentarzami, wydano w Aachen po polsku i po niemiecku. Stało się tak za sprawą prof. Hanny Ratusznej z toruńskiego uniwersytetu i dr Adama Jarosza z uniwersytetu w Giessen, o czym też była mowa na konferencji w Krakowie, z której wróciłem obdarowany egzemplarzem autorskim.
Wątek gdyński jest o tyle nieprzypadkowy, że swą ostatnią sztukę pisał Przybyszewski, zainspirowały właśnie widokami morza i klifu w Orłowie. Pełno więc w niej elementów marynistycznych. Może to szansa, by przy pierwszej sposobności miasto upamiętniło też i tę postać. Zwłaszcza, gdy na festiwalu filmów fabularnych wyświetlą historię 30-letniej odysei krawca tropiącego Przybyszewskiego, opisanej i wyreżyserowanej przez jego prapraprawnuka – Kordiana Piwowarskiego.
Póki co, hasło „Stanisław Przybyszewski” trafić ma do suplementu Encyklopedii Gdańskiej. Stara się już o to prof. Tadeusz Linkner z UG, który lada tydzień wyda swoją najnowszą książkę, poświęconą gdańskiej publicystyce pisarza. Wartej najwyższej uwagi.
Także i z tego względu, że – jak przypomniała podczas jednej z sesji prof. Gabriela Matuszek, wspaniała organizatorka znakomitej Konferencji: – Był to ktoś, kogo – w najlepszych jego latach – współcześni traktowali z równym entuzjazmem, jak nasze pokolenie Beatlesów.