– Sopot kojarzy mi się z księstwem Monako, w którym mieszkam, mówi w wywiadzie dla Radia Gdańsk Wilson Kipketer. Legendarny biegacz, wielokrotny mistrz i rekordzista świata na 800 metrów odwiedził Pomorze i Sopot przy okazji zbliżających się Halowych Mistrzostw Świata w Lekkoatletyce. W wywiadzie dla Radia Gdańsk Kenijczyk z duńskim paszportem wspomina swój dom w Monako i widzi podobieństwo do Sopotu.
Maciej Bąk, Radio Gdańsk: To nie jest ani Twój pierwszy raz w Sopocie, ani piąty, ani chyba nawet dziesiąty, prawda?
Wilson Kipketer: Może, kto wie. Nie byłem tu od paru lat, ale wcześniej bywałem często. Trenowałem tutaj, a poza tym to stąd pochodzi mój wieloletni trener Sławomir Nowak. Pamiętam też zawody w Sopocie, w których brałem kiedyś udział. Byłem tu więc parę razy.
M.B.: Widzisz więc zmiany, jakie przechodzi to miasto…
W.K.: Dużo się zmienia. Pierwszy raz byłem tu, jak jeszcze nie działało lotnisko w Gdańsku. Teraz, kiedy przyjeżdżam tu ponownie, widzę postęp. Widzę miasto, które kompletnie się zmieniło.
M.B.: Choćby teraz rozmawiamy na terenie hotelu Sheraton, którego jeszcze parę lat temu nie było. Na co dzień mieszkasz w Europie Zachodniej, czy widzisz, że Sopot jest coraz bliżej zachodu?
W.K.: Myślę, że nie do końca jest sens porównywać się z innymi krajami. To, co musicie zrobić, to znaleźć swój unikalny sposób przyciągania do siebie ludzi, połączony z trzymaniem się tradycji. Poza tym zbliżają się Halowe Mistrzostwa Świata w Lekkoatletyce, więc będzie to potężna szansa marketingowa. W całym świecie będzie wymawiane słowo: Sopot i ludzie zaczną tutaj przyjeżdżać.
M.B.: Przeszliśmy do tematu mistrzostw, z powodu których też do nas przyjechałeś. Jakie masz oczekiwania wobec tej imprezy, do której zostały tylko trzy miesiące?
W.K.: Myślę, że będzie dobrze. Widzę Polskę jako kraj sportu, jako kraj ludzi, którzy kochają sport. Sam Sopot to miasto szczególne, gdzie nieustannie powstają nowe sportowe obiekty, podobnie w Gdańsku. Wszystko działa tak, że hotele powinny powstawać równocześnie z nowymi halami sportowymi, czy salami treningowymi. Jeśli tak jest, to marketing miejski zaczyna dobrze działać.
M.B. Porozmawiajmy o sportowym obliczu mistrzostw. Myślisz, że sopocka impreza będzie miała wysoki poziom?
W.K.: Będzie miała, chociażby z jednego prostego powodu. W nadchodzącym roku nie ma większej imprezy od mistrzostw w Sopocie, może z małymi lokalnymi wyjątkami. Dla wielu sportowców będzie to po prostu najważniejszy moment roku. Zobaczymy więc dobre rezultaty.
M.B.: A jak u Ciebie z bieganiem? Zakończyłeś karierę, ale domyślam się, że wciąż biegasz?
W.K.: Oczywiście. Wciąż rozkoszuję się bieganiem po lesie, po plaży, z samego rana. Ale robię to rzecz jasna tylko sam dla siebie.
M.B.: To jak często? Codziennie? A jeśli tak, to ile czasu dziennie na to poświęcasz?
W.K.: Biegam, albo – zależnie jak to nazwiesz – uprawiam jogging codziennie, średnio 45 minut do godziny. Bieganie nie jest tylko po to, żeby wygrywać z innymi zawodnikami. Bieganie to też wygrywanie z samym sobą, czynienie postępów i dokonywanie samodzielnych osiągnięć. To pomaga mieć dobry apetyt przed jedzeniem, wypocić niepożądane substancje, po prostu być zdrowym.
Moment, w którym biegasz, poruszasz się powinien zostać wprowadzony jako jedna z podstawowych czynności życia codziennego. Masz program każdego dnia, wiesz co masz zrobić rano, co potem, dlaczego nie dodać do tego codziennego biegania? Dużo ludzi myśli, że w bieganiu chodzi o to, żeby być mistrzem. Wcale nie. Chodzi o to, żeby czuć się dobrze, chwytać świeże powietrze i poznawać swoje limity.
M.B.: W końcu tyle się mówi o pozytywnych hormonach, jakie produkuje mózg w trakcie wysiłku…
W.K.: Właśnie. Kiedy wybiegasz na dwór i chwytasz powietrze, prędzej czy później do głowy wejdą Ci dobre pomysły. Możesz lepiej myśleć. Możesz być bardziej zrelaksowany i spokojny. A nie robiąc tego, hormony, jakie dostajesz wpływają tylko na agresję, irytację i stres.
Przykład: siedzisz w biurze, kompletnie zestresowany, nie potrafisz znaleźć wyjścia z sytuacji. Wychodzisz na trochę, idziesz nawet nie pobiegać, ale chociażby na narty, na rower czy popływać – daje ci to czas, żeby zrozumieć, co tak naprawdę było problemem i jak go rozwiązać.
M.B.: Brzmi jak prawdziwa filozofia…
W.K.: To jest filozofia. Zdrowia. I filozofia znajdowania rozwiązań.
M.B.: Na co dzień mieszkasz w Monako. To ciepły kraj w porównaniu do naszego…
W.K.: Ciepły nie jest, ale na pewno cieplejszy od Polski. W tej chwili jest tam jakieś 10 stopni, więc lekka kurtka wystarczy. Nie tak, jak tutaj.
M.B.: No właśnie, zaczyna się u nas zima. Uważasz, że normalne i zdrowe jest bieganie w bardzo niskich temperaturach?
W.K.: Myślę, że jest to zajęcie, które musi sprawiać przyjemność. Są ludzie zdesperowani, którzy biegają w każdej pogodzie, ale moim zdaniem to musi być czynność tak normalna, jak tylko może być. Kiedy jest potwornie zimno i sypie śnieg, lepiej nie iść biegać. W zamian można przecież pójść na spacer. Aktywność to nie tylko bieganie. W środku zimy można pójść na godzinę na spacer do lasu i to też będzie dobre. To to samo, co bieganie, bo wychodzisz na świeże powietrze. Ale jeśli zostaniesz w domu, oglądając telewizję i grając na komputerze, utkniesz w miejscu. Najważniejsze dla mózgu i płuc jest świeże powietrze. Oczy też muszą coś przecież widzieć. Siedząc w domu wpadasz w irytację i zaczynasz na przykład bez sensu coś jeść. Po co? Można wyjść na zewnątrz, chociażby jak tutaj, na plażę.
M.B.: To brzmi bardzo prosto, ale przekonująco.
W.K.: Bo takie jest. Dopóki coś robisz. Ale nie jako desperat, po prostu na miarę swoich możliwości.
M.B.: W Polsce od roku, dwóch, panuje wielki boom na masowe biegi. Co weekend w Trójmieście biega po kilka tysięcy ludzi na raz na różnych imprezach po plaży bądź lasach. Jak to wygląda w porównaniu do Europy Zachodniej?
W.K.: Taka moda jest teraz wszędzie. Przecież każde duże miasto ma swój maraton czy półmaraton. Także nie jesteście wyjątkiem, to obiegło już cały świat. Poza tym trzeba pamiętać, że każde takie wydarzenie to duża rzecz marketingowa i promocyjna, za którą stoją pieniądze.
M.B.: A czy Ty wolisz biegać sam czy w grupie?
W.K.: Jeśli naprawdę chcesz zrobić coś dla siebie, to powinieneś biegać sam. Bieganie po ulicy to narażenie się na miejskie zanieczyszczenia i hałas. Lepiej pobiec do lasu i rozkoszować się nim.
M.B.: Skończyłeś karierę dobrych parę lat temu. Czy poza bieganiem uprawiasz też inne sporty?
W.K.: Oczywiście. Nauczyłem się trochę grać w tenisa. Nie jest to może najwyższy poziom, ale umiem już parę razy odbić piłkę. Umiem też pograć trochę w piłkę nożną. Ale jest jedna fundamentalna zasada, której nie przestrzegają często piłkarze. Ktoś uważa, ze gra w piłkę, więc nie musi biegać. Nic bardziej błędnego – bez biegania nigdy nie osiągnie dobrej kondycji. Co z tego, że strzeli się gola, skoro po kolejnych 5-10 minutach złapie się zadyszkę? Co do sportów – czasem też zgłaszam się jako wolontariusz do kondycyjnego przygotowania dzieciaków.
M.B.: To wróćmy jeszcze do życia po zakończonej karierze. Wciąż Twoja dieta może być traktowana jako wzorzec? Czy teraz dajesz sobie czasem pofolgować z jedzeniem?
W.K.: Dla mnie nigdy nie było czegoś takiego jak specjalna dieta. Zawsze jedyne, co robiłem dobrze, to biegałem. Żadna dieta by tego nie zmieniła. To tak, jakbyśmy powiedzieli, że inżynier musi jeść inaczej, nauczyciel musi jeść coś innego i tak dalej i tak dalej. A przecież wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy powinniśmy jeść normalnie. Taka jest moja opinia, bo sądzę, że najważniejszy jest talent. Jedzenie niewiele zmieni. Dla młodych chce być wzorem pod względem uprawiania sportu, a nie diety. Mamy już innych ekspertów od jedzenie (śmiech).
M.B.: Wspomnieliśmy wcześniej o Twoim obecnym domu – Monako. Malutki kraj. Kojarzony przez wielu jako mała część Francji. Co możesz o nim powiedzieć?
W.K.: To piękny kraj i ładne miasto. Jestem zadowolony z temperatury i klimatu. Poza tym jego wielkim plusem jest położenie. Nie jest daleko od Nicei, blisko są Włochy. Pół godziny na wschód od Monako jest Mediolan. Łatwo można zwiedzić atrakcyjną południową Francję. Monako jest też często finiszem podróży z Paryża na południe – turyści przyjeżdżają tu na gałkę lodów i wizytę w kasynie. Podobnie Sopot jest takim miejscem, do którego przyjeżdżają i co chwilę słychać zachwyty. Wielu po wizycie w Sopocie myśli sobie od razu: „O, otworzę tu swój biznes”.
M.B.: Brakuje mi jeszcze określenia Sopotu jako polskiego Monako…
W.K.: Oczywiście, że może być tak określone. Macie przecież wszystko, czego potrzeba. Piękne lasy, plaże, to wszystko może działać jako magnes dla biznesu i inwestowania w Polsce.
M.B.: Mówiliśmy o Twoim domu – Monako – a teraz chciałbym zapytać o Twoją ojczyznę, Kenię. Często tam wracasz?
W.K.: Wracam tam co roku. Raz albo dwa. Ale jestem takim podróżnikiem, że właściwie wszędzie czuję się jak w domu. W każdym większym mieście znam chociaż jedną, dwie osoby. Jeśli jadę do Zurychu, znam większość ulic, restauracji i sklepów. Podobnie w Berlinie i Warszawie. Często wybieram sobie sam hotel, bo po prostu wiem, który jest najlepiej położony.
M.B.: Na koniec o polskim akcencie. Twoim trenerem przez lata był pochodzący z Sopotu Sławomir Nowak. Wciąż macie kontakt?
W.K.: Tak! Widzimy się zawsze, jak jestem w Polsce. Poza tym wymieniamy się e-mailami. Chociażby wczoraj odwiedziłem go w jego domu, na kolacji z jego rodziną. Trochę porozmawialiśmy o dawnych czasach.
M.B.: Bez niego Twoje sukcesy i rekordy nie byłyby możliwe?
W.K.: Powiem tak – mieliśmy dobry wspólny proces pracy, podobne ambicje, podobne pomysły. Sławomir to bardzo dobry trener. Ale z drugiej strony nie wychował wybitnego 800-metrowca z Polski. Ale znam jego metody, wiem jak trenuje, myślę więc, że analizując jego karierę wciąż widzę potencjał, żeby stworzył polskich mistrzów. To bardzo dobry trener.
M.B.: Dziękuję za rozmowę.