Zdarzają się ataki, zarówno słowne, jak i fizyczne, ze strony bardzo wąskiej grupy pasażerów, na kierowców, motorniczych, maszynistów i drużyny konduktorskie. Do piątku, gdyby kierowca został pobity, musiałby wytoczyć napastnikowi proces z powództwa cywilnego. Teraz jest to ścigane z urzędu – mówił w Radiu Gdańsk Marek Rutka, poseł Nowej Lewicy.
W ten sposób „Gość Dnia Radia Gdańsk” w rozmowie prowadzonej przez Jarosława Popka odniósł się do nowej ustawy o statusie funkcjonariuszy publicznych dla motorniczych i kierowców autobusów.
– W listopadzie ubiegłego roku zgłosił się do mnie Marian Menczykowski, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej w Gdańsku z apelem o to, aby taką ustawę przeprocedować w Sejmie. To odpowiedź ogólnopolskiego środowiska, wszystkich, którzy wykonują transport publiczny. To firmy autobusowe, trolejbusowe, tramwajowe, ale przede wszystkim transport kolejowy. To środowisko od dziesięciu lat starało się, by takie przepisy zaczęły obowiązywać – zaznaczył.
– Chodzi o to, aby nadać kierowcom, motorniczym, maszynistom i drużynom konduktorskich status funkcjonariusza publicznego. To dokładnie taki sam status, jaki ma policjant podczas wykonywania obowiązków służbowych. Zdarzają się ataki, zarówno słowne, jak i fizyczne, ze strony bardzo wąskiej grupy pasażerów. To nie tylko wyzwiska, ale też ataki fizyczne. To ustawa bardzo potrzebna – ocenił Rutka.
– Do piątku była taka sytuacja, że gdyby kierowca został pobity, ale jego obrażenia byłyby niezbyt rozległe i spędziłby w szpitalu do siedmiu dni, to musiałby wytoczyć napastnikowi proces z powództwa cywilnego, czyli w swoim czasie i za swoje pieniądze. Teraz jest to ścigane z urzędu. Taki akt agresji jest zgłaszany na policję i z mocy prawa państwo staje po stronie pokrzywdzonego. Kierowca wykonuje zadania na rzecz społeczeństwa i społeczeństwo powinno tym osobom zapewnić bezpieczeństwo – podkreślał.
Poseł Nowej Lewicy został także zapytany o to, czy nie obawia się zmarginalizowania pozycji Lewicy po zorganizowanym przez Donalda Tuska marszu 4 czerwca.
– Nie mam obaw, że Lewica zostanie zmarginalizowana. Byłem 4 czerwca w Warszawie, to był bardzo radosny protest opozycyjny ludzi niezadowolonych z tego, w którą stronę Polska zmierza. To się stało manifestacją całej opozycji. Początkowo do demonstracji wzywał Donald Tusk. To naturalne, że kilkanaście dni po demonstracji zorganizowanej przez lidera największej partii opozycyjnej, jej słupski sondażowe zaczynają rosnąć. Ale te słupki zaczynają wracać do sytuacji sprzed marszu. Lewica wróciła do swoich wyników – wyjaśnił.
– Podzielam i kibicuję stanowisku Włodzimierza Czarzastego. Wyborcy powinni mieć jasny obraz sytuacji. Po wyborach demokratyczne partie opozycyjne siadają do stołu i tworzą koalicję. Obywatele powinni mieć pewność, że my do tego stołu usiądziemy i wszyscy gramy do jednej bramki. Na opozycji demokratycznej wroga nie ma. Różnimy się poglądami, ale społeczeństwo należy traktować bardzo poważnie, bo to ono decyduje – mówił „Gość Dnia Radia Gdańsk”.
W rozmowie został też poruszony temat wyroku sądowego w sprawie zamknięcia kopalni w Turowie.
– Nie ma groźby, by kopalnia w Turowie została zamknięta. Pojawiło się ryzyko, ale to proces bardzo długi. Jest jeszcze procedura odwoławcza. Nie ma takiej groźby. To byłby dramat dla mieszkańców Turowa: i ekologiczny, i ekonomiczny. Problemem jest to, że Polska od początku źle to rozwiązywała. Rząd nie usiadł do stołu i nie rozmawiał z Czechami na ten temat. To trzeba było zrobić wiele lat temu – przekonywał Rutka.
ua