Nowy napastnik, inne ustawienie, mecz z liderem… Spotkanie Lechii z Odrą Opole z kilku powodów zapowiadało się ciekawie. I na zapowiedziach się skończyło – to był nudny mecz, w którym konkretów było tyle, co kot napłakał. Nie bez przyczyny skończyło się bezbramkowym remisem.
O takich meczach zazwyczaj mówi się, że się odbyły. Niby obie drużyny się starały, niby nie brakowało intensywności, ale jakości już tak. I chodzi o najprostsze elementy – podanie, przyjęcie, strzał. Ta niedokładność momentami wręcz raziła w ofensywnych poczynaniach Lechii, która oddała przed przerwą siedem strzałów, ale żaden z nich nie był celny. Debiutujący Tomas Bobcek pokazywał swoje atuty, ruchliwość, mobilność, ale nic z tego nie wynikło.
Z kolei gospodarze mogli trafić już w pierwszych minutach, ale tu też zabrakło lepszego wykończenia. To był strzał głową Czaplińskiego z kilku metrów po wrzucie z autu. Obrońcy Lechii byli kompletnie bierni w tej sytuacji i mieli szczęście, że rywal posłał piłkę prosto do koszyczka Bogdana Sarnawskiego. Na przerwę oba zespoły schodziły przy bezbramkowym remisie, a najbardziej poszkodowani byli chyba kibice.
Bo jeżeli ktoś wybrał sobotni film o godzinie 20:00 albo poczekał i usiadł przed telewizorem dopiero godzinę później, żeby kibicować polskim siatkarzom, to naprawdę niczego szczególnego nie stracił. Odra z Lechią trochę poszczypały się w drugiej połowie. Swoją okazję miał Bobczek po świetnym dośrodkowaniu Miłosza Kałahura, ale zatrzymał go bramkarz. Wcześniej gospodarze trafili w słupek, ale gdańszczanie mieli tyle szczęścia, że piłka odbiła się od obramowania i wpadła w ręce Sarnawskiego.
LEK NA BEZSENNOŚĆ
Odra stawiała na proste środki – z autów dośrodkowywała bezpośrednio w pole karne, ze stającej piłki też robiła to z każdej możliwej pozycji. Z kolei Lechia szukała przyspieszenia – przez środek lub na skrzydłach – ale do tego potrzeba więcej piłkarskiej jakości. Tego nie było i momentami łatwiej było przysnąć albo zająć się czymś innym, niż emocjonować się tym nędznej jakości widowiskiem.
Bezbramkowy remis z grającym w domu liderem to dobry wynik; trzeba ten punkt uszanować i docenić czyste konto, które jest podwójnie cenne, jeżeli ma się w pamięci bagaż pięciu goli, który Lechia przywiozła z Sosnowca. Z drugiej strony martwić musi tak słaby poziom gry w ataku. Luis Fernandez już piąty mecz z rzędu zakończył bez gola, a ostatni raz trafił na początku sierpnia. Bobczek mógł strzelić w debiucie, ale zabrakło mu skuteczności. Pół okazji miał też Rifet Kapić, który jednak również nie potrafił przekuć tego na konkrety. I generalnie był to mecz wybitnie niekonkretny.
Tymoteusz Kobiela