Trójmiasto leży ok. stu kilometrów od granicy z Rosją. To dużo czy mało? Kandydaci do Senatu mają odmienne spojrzenie na sytuację na wschodzie. Bogdan Borusewicz (KKW Koalicja Obywatelska) uważa, że zagrożenia nie ma, a PiS straszy Rosją i wagnerowcami. Hubert Grzegorczyk (KW Prawo i Sprawiedliwość) stwierdza, że sytuacja jest poważna, dlatego rząd przywrócił jednostki zlikwidowane za czasów PO i zmienił system obronności, który partia Tuska opierała na linii Wisły. Z kolei Artur Szostak (KW Polska Partia Piratów) wskazywał na konieczność zmian systemowych. Zaskakujący moment debaty nastąpił, gdy senator Borusewicz miał problem z wymienieniem trzech rzeczy, które zrobił w ostatnich latach dla Gdańska i Pomorza i ostatecznie nie udzielił odpowiedzi.
Trójmiasto leży około stu kilometrów w linii prostej od Obwodu Królewieckiego, czyli Rosji, która już od prawie 600 dni prowadzi barbarzyńską wojnę w Ukraine. Putin niejednokrotnie groził też Zachodowi – w tym Polsce. Naszym sąsiadem jest też Białoruś, która w wojnie hybrydowej wykorzystuje migrantów. Czy w związku z tymi sytuacjami możemy czuć się bezpiecznie i czy na Pomorzu powinny zostać przywrócone jednostki wojskowe? Był to jeden z tematów trzeciej debaty przedwyborczej Radia Gdańsk. Grzegorz Armatowski rozmawiał z kandydatami do Senatu z okręgu wyborczego nr 65 obejmującego Gdańsk i Sopot: Bogdanem Borusewiczem (KKW Koalicja Obywatelska), Hubertem Grzegorczykiem (KW Prawo i Sprawiedliwość) i Arturem Szostakiem (KW Polska Partia Piratów).
Bogdan Borusewicz twierdził na naszej antenie, że z tego, co mu wiadomo, na Pomorzu są jednostki wojskowe. Dodał, że nie widzi bezpośredniego zagrożenia bezpieczeństwa, bo wojna toczy się w Ukrainie.
– Wspomagamy naszych sąsiadów – to jest jasne, to jest w naszym interesie. Jakiekolwiek napięcia z naszymi sąsiadami, które osłabiają ich walkę (np. sprawa zboża), nie są rzeczą dobrą. Ja się czuję i wszyscy powinniśmy się czuć bezpiecznie, chociaż Prawo i Sprawiedliwość straszy Rosją, a szczególnie w ostatnim czasie wagnerowcami. Tymczasem ich w tym momencie na Białorusi jest resztka. Na początku było ich około 3 tysięcy – co to znaczy dla polskiego wojska? Mamy proporcję 14 tys. do 3 tys. Wagnerowcy zostali pozbawieni ciężkiego sprzętu i nie stanowią żadnego zagrożenia. Nie rozumiem po co te straszenie, wskazywanie, że na nas napadną. Nie ma takiego zagrożenia, nie ma takiej możliwości – zapewniał.
Hubert Grzegorczyk z kolei przestrzegał, że niewielka odległość stu kilometrów, jaka dzieli nas od Rosji, jest realnym zagrożeniem. Podkreślił, że to tak niewielki dystans, że rakieta bliskiego zasięgu mogłaby uderzyć w Trójmiasto.
– Polityka Prawa i Sprawiedliwości, która została wprowadzona po 2015 roku, jest jednoznaczna: my przywracamy jednostki wojskowe, które zostały zlikwidowane za czasów Platformy Obywatelskiej. To właśnie rząd dokonał zmiany systemu obronności. Wcześniej opierał się on na linii Wisły. Wschodnia część Polski w przypadku potencjalnego ataku przez Rosję, czy też Białoruś, zostałaby oddana. Nie bronilibyśmy jej w żaden sposób. Rząd Prawa i Sprawiedliwości zwiększa ilość wojsk, zwiększa ilość towaru – PKB, które jest przeznaczane dzisiaj na Wojsko Polskie to jest 3,8 – rekord, jeżeli chodzi o polską obronność. Prowadzi politykę opartą na tym, że to my musimy sobie radzić sami mimo różnych sojuszy – to właśnie daje nam tą gwarancję bezpieczeństwa. Miejmy tą świadomość, że jest nią również ta zapora, która stoi na granicy z Białorusią, ponieważ tak naprawdę nielegalni imigranci mogą być stricte tymi podmiotami, które są kierowane po to, aby w sposób kontrwywiadowczy tą naszą obronność w jakiś tam sposób osłabiać – tłumaczył.
Artur Szostak swoją wypowiedź zaczął od tego, że ostatnie dni spędził na ulicach Gdańska i Sopotu rozmawiając z mieszkańcami. W imieniu swoim i tych ludzi odpowiedział, że nie czują takiego zagrożenia.
– Mówienie o stu kilometrach nie dotyka sedna problemu. Powinniśmy być bezpieczni na terenie całej Polski. Sto, czy dwieście kilometrów dla takiego kraju jak Rosja pewnie nie ma większego znaczenia. Jeżeli my nie będziemy przygotowani militarnie w każdej sytuacji, tylko będziemy działać ad hoc, jak to było w przypadku tych prób przekroczenia granicy z Białorusią – czyli reagować w ostatnim momencie – to nigdy nie będziemy bezpieczni. W zasadzie polityka wszystkich poprzednich rządów sprowadzała się do tego, że kiedy jest pożar, to próbujemy go gasić. Chciałbym, żebyśmy byli na niego przygotowani i nie musieli reagować w ostatniej chwili. Proponuje więc, aby tego typu sprawy rozwiązywać systemowo, a nie działać ad hoc – zaznaczał.
Po trzech pytaniach Grzegorza Armatowskiego i krótkiej przerwie kandydaci mieli możliwość dyskusji między sobą. Warto przytoczyć słowa Huberta Grzegorczyka, który przyrównał Bogdana Borusewicza do borsuka (taką ksywkę marszałek ma wśród swoich przyjaciół), który jest w letargu, a w momencie ważnych wydarzeń – jak trwająca kampania wyborcza – budzi się. Zapytał, co takiego zrobił poza tym, że zasłynął z faktu, że zwiększył ilość emisji pyłu węglowego w Polsce poprzez przeloty na linii Warszawa-Gdańsk.
– Można powiedzieć, że ja dla Polski nic nie zrobiłem, także dla Gdańska i dla Gdyni. Może pan tak mówić, słuchacze to ocenią. Wspomnę choćby ustawę metropolitarną, która Trójmiastu jest bardzo potrzebna. PiS był jej przeciwny – nie wiem dlaczego. Może dlatego, że miała ona przynieść jakieś dodatkowe koszty. Ja byłem przeciwny, a pan zapewne był za, mówiąc o przejęciu Lotosu przez Orlen. Zniszczyliście najlepszą firmę, którą mieliśmy tutaj, na wybrzeżu gdańskim. Sprzedaliście jej część Arabii Saudyjskiej, która współpracuje z Putinem. Teraz Orlen tnie nas wszystkich po kieszeni i jako monopolista może swobodnie albo podwyższać, albo obniżać ceny. Teraz, kiedy są wybory, poszły one w dół, a później gwałtownie pójdą do góry – tłumaczył się Borusewicz.
aKa