Mało co tak mnie ucieszyło, jak informacja, że gdański dworzec PKP otrzymał imię Mieczysława Jałowieckiego. Ten wielki polski patriota dokładnie rok temu wrócił do Polski i jego prochy spoczęły w Gdańsku.
Był to ziemianin z serca Litwy. Syn polskiego posła do rosyjskiej Dumy. Potwierdził on opinię o kresowych Polakach jako ludziach, którzy doskonale nadawali się do najtrudniejszych misji. A taką właśnie była misja bycia pierwszym polskim reprezentantem w Gdańsku.
Pomorze nie było Jałowieckiemu zupełnie obce. Już jako student Wydziału Agronomii na Politechnice w Rydze odbył praktykę w dobrach pomorskiego ziemianina Conrada von Wangenheima w Poźrzadle na Pomorzu Szczecińskim. Znał również język niemiecki, gdyż litewska szlachta miała obok siebie kurlandzką szlachtę niemiecką na północ, a na południu – Prusy Wschodnie.
Jałowiecki przybył z misją przygotowania magazynów dla amerykańskich statków, które przybywały ze zbożem w ramach pomocy Herberta Hoovera dla Polski. Za własne pieniądze zakupił składy przy Dworcu Wiślanym, ale do historii przeszedł, kupując pierwsze obiekty na terenie Westerplatte, między innymi dawny dom kuracyjny i kilka pensjonatów. Tereny te w 1920 roku wejdą w skład Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Uniezależnił transport polskich barek od Niemców, kupując siedem polskich holowników. Był wtedy człowiekiem orkiestrą. Wydawał wizy do Polski, reprezentował Polskę w przypadku sporów prawnych, wspierał jak mógł plebiscyt na Warmii i Mazurach, a nawet uczestniczył w zaślubinach Polski z morzem generała Józefa Hallera. Swoją misję gdańską zakończył nominacją na członka komisji do spraw Gdańska przy delegacji Rzeczypospolitej na konferencji pokojowej w Paryżu.
Potem odszedł z dyplomacji, zaszył się znowu w litewskim, ziemiańskim świecie, po czym przeniósł się do Wielkopolski, gdzie spoczął – wydawało się – na dłuższy czas na majątku Kamień w Wielkopolsce. Jednak gdy wybuchła druga wojna światowa, wiedział, że Niemcy zemszczą się na nim za jego aktywność w Gdańsku. Wyjechał więc z Polski na Zachód. Trafił do Wielkiej Brytanii i tam zmarł w 1962 roku.
Pomysł, aby to właśnie on był patronem dworca w Gdańsku, jest niezwykle trafny. Dworzec gdański, o czym mało kto pamięta, był własnością państwa polskiego i był swego rodzaju wyspą polskości w centrum miasta. Poświadcza to ponure zdjęcie z 1 września 1939 roku, kiedy to niemiecka Heimwehra otoczyła dworzec. Mamy w pamięci to zdjęcie, na którym żołnierz trzyma tablicę: “Groźba strzelaniny. Nie zbliżać się”.
Dzisiaj takich bohaterów bardzo nam potrzeba. Mieczysław Jałowiecki nie pytał, skąd brać pieniądze. Sam bardzo często wykładał swoje własne rodowe pieniądze, aby zabezpieczyć interesy Rzeczypospolitej w Gdańsku. I jeśli dworzec będzie przypominał o tej postaci, to tylko należy się z tego cieszyć.
Piotr Semka/ol