Są takie dni w życiu każdego sportowca, który po jakimś czasie powinien podsumować przebieg swojej dotychczasowej kariery. Taki czas przyszedł na Agatę Masiualniec, która w trójmiejskim środowisku amatorskiego biegania jest doskonale znana. Ostatnie dwa tygodnie dla Agaty były niezwykle ważne. Raz, że miała operację rekonstrukcji więzadła krzyżowego przedniego, dzięki czemu będzie mogła powrócić, po ciężkiej kontuzji do biegania. Dwa, że zaraz po wyjściu ze szpitala pojechała do Krynicy Górskiej, aby odebrać wyróżnienie za zajęcie piątego miejsca w konkursie na Dziennikarza/Blogera Roku organizowanego przez Festiwal Biegowy.
Mamy nadzieję, że poniższy wywiad, jaki przeprowadził Maciej Gach z Agatą Masiulaniec, będzie dla wielu drogowskazem do realizacji najskrytszych marzeń. Bo jak mówi bohaterka rozmowy – w życiu żałować można tylko niezrobienia czegoś!!!
Maciej Gach: Tydzień temu odebrałaś wyróżnienie za piąte miejsce w plebiscycie na Dziennikarza/Blogera Roku organizowanego przez Festiwal Biegowy. Czy osiągnięte wyróżnienie stanowi dla Ciebie pewien etap w podsumowaniu Twojej przygody z bieganiem?
Agata Masiualniec: Wyróżnienie jest przede wszystkim dla mnie docenieniem mojej dotychczasowej pracy wkładanej nie tylko w samo bieganie, ale właśnie w pisaniu o bieganiu. Pozwoliło mi zauważyć, jak niezwykłe duże poparcie ma to co robię. Waszak nominowane były znacznie bardziej znane i popularne osoby – nie tylko te z ekranów telewizyjnych, ale i ze znanych mediów społecznościowych.
Jest również docenienie, jak wielu ludzi śledzi moje poczynania, a przede wszystkim kibicuje mi na każdym kroku. Nie ważne, czy wygrywam czy też przegrywam. Są ze mną osoby bowiem nie tylko takie, które znam ze ścieżek biegowych osobiście. Z pytaniami, ale także dobrym słowem zwracają się osoby, które jestem tylko w stanie podać z imienia i nazwiska. To niezwykle motywuje.
Zdobyłam wyróżnienie, a przy gratulacjach otrzymałam wiele wiadomości z gratulacjami i słowami, że dla tych osób i tak jestem dziennikarzem roku. I w tym wszystkim chyba to jest najbardziej niesamowite. Ta wyjątkowa grupa ludzi, która mnie otacza. Pełna dobroci i pasji, a także bezinteresowności. W obecnych czasach, gdy tak wiele mówi się myśleniu tylko o sobie.
Warto było poświęcić te wszystkie lata na bieganie, mimo zerwania więzadeł w kolanie?
W życiu żałować można tylko niezrobienia czegoś. Bieganie nauczyło mnie wiele. Pokazało mi, że granice są tylko w naszych głowach, zaś marzenia nie są tylko pustymi hasłami. Można je realizować. Także śmiało mogę powiedzieć, że było warto. Gdyby nie ono, nie poznałabym tak wiele właśnie wspomnianych wcześniej niesamowitych osób.
Kontuzje się zdarzają. Swojej co prawda nabawiłam się w sporcie, ale mogłam równie dobrze uszkodzić swoją nogę wszędzie. Zrozumiałam to najbardziej chyba spędzając ostatnie dni w szpitalu. Na oddziale leżały ze mną osoby, które szły do pracy, ale się poślizgnęły, czy też biegnąc za np. dziećmi wpadły nogą w wykopaną dziurę.
A zastanawiałaś się kiedyś, jakby Twoje życie wyglądało, gdybyś nie zaczęła biegać?
Od zawsze byłam dzieckiem, które musiało coś robić poza tzw. obowiązkami szkolnymi. Śpiewałam w chórku, malowałam, spędzałam czas w harcerstwie. Gdyby nie bieganie? Nie lubię gdybać, ale można by pewnie założyć, że spędzałabym czas na rajdach harcerskich bądź też szkicowałabym w wolnym czasie lub też nawet wymyśliłabym coś jeszcze innego do realizacji w życiu.
Zacznijmy jednak od początku. Skąd wzięła się u Ciebie miłość do biegania?
Miłość z przypadku. Jak pewnie u większości, którzy zakochali się w sporcie. Nikt raczej nie widział mnie nigdy w aktywności. Pamiętam słowa pewnej osoby do dziś, która mówiła, że ja „mogę sie turlać, a nie biegać! Ważyłam wtedy bowiem nieco więcej.
Mnie mimo wszystko zawsze ciągnęło do sportu. Uwielbiałam gry zespołowe. Te jednak wymagają zaangażowania większej grupy ludzi. Im człowiek starszy, tym trudniej mobilizować wszystkich by wyszli pograć w kosza, piłkę nożną czy też siatkówkę. Każdy bowiem zaczyna mieć więcej obowiązków – bieganie tego nie wymagało.
Mogłam wyjść sama, o każdej porze. Choć co prawda początkowo też próbowałam ciągnąć kogoś, bo się samej wstydziłam. W końcu jedna przestałam. Raz, drugi, trzeci… , a zauroczenie przekształcało się w pasję. Mogłam realizować dziecięce marzenia o medalach czy pucharach. Wreszcie tak mnie wciągnął ten świat i ludzie w nim obecni, że stał się po prostu nieodłączną częścią mego życia.
Zanim zaczęłaś biegać, to wcześniej uprawiałaś jakieś inne dyscypliny sportu?
Jak już wspominałam wcześniej, nie uprawiałam innych dyscyplin. Nikt mnie bowiem w sporcie nie widział. Jako dziecko spędzałam czas na podwórku, bowiem wychowywałam się w pokoleniu, któremu trudno było zrobić przerwę na „obiad”, by opuścić ten plac między blokami. Grywaliśmy w piłkę nożną, palanta czy inne zabawy, które tworzyliśmy. Był to jednak tylko ten sport podwórkowy. Nikt nie zwracał uwagę, czy robimy to poprawnie. Ruszaliśmy się jak nam się chciało.
Ktoś w rodzinie miał, bądź ma oprócz Ciebie taki zapał do biegania, do sportu?
Trudno w mojej rodzinie szukać sportowców, tym bardziej biegaczy. Zwłaszcza w tych starszych pokoleniach. Zapał widzę za to w młodszym pokoleniu. Czy to za moją sprawą? Być może.
Ile razy najmłodsi przyjeżdżają do mnie w odwiedziny z podziwem patrzą na medale i puchary. Widać po nich, ale też i sami przyznają, że chcieli by je zdobywać. Mój 13-letni siostrzeniec Daniel reprezentował swoją szkołę na zawodach biegowych w ubiegłym roku szkolnym, choć trzeba przyznać, że z 1-2 lata wcześniej nieco marudził, gdy biegał ze mną wokół osiedla. Chyba nawet za karę. 8-letni bratanek wielokrotnie chciał iść ze mną pobiegać, wręcz czasem trudno mu było wytłumaczyć, że nie da rady, bo dystans zbyt długi. Ostatnio dało się namówić mojego 4-letniego chrześniaka na start w biegu. Był dumny z pierwszego medalu. Czy będą biegać, trudno powiedzieć. Bardziej zaangażowane są w pływanie czy treningi piłki nożnej. Można jednak śmiało rzec, że w rodzinie nastąpił jakby przełom, bo medale zdobywa więcej osób.
Jak wyglądał u Ciebie pierwszy trening? Pewnie łatwo nie było?
Chyba żadne początki nie są łatwe. Najtrudniej było się jednak przełamać by wyjść. Nie biegało wówczas jeszcze tyle osób, wręcz był to rzadki widok. Wybrałyśmy się z koleżanką Kasią na bieżnie na tzw. Saharę na Zaspie, gdzie zazwyczaj odbywały się nasze zajęcia z wychowania fizycznego. Na pewno samo poruszanie się bardzo ucieszyło. Ile wtedy przebiegłyśmy? Być może ok. 1-2 km. Chodziło o samo poruszanie się. Nie sądziłam, że zwiąże z tym swoje życie.
A uczucie endorfin było, czy stwierdziłaś, że to jakaś ściema?
Trudno powiedzieć. Na pewno ówcześnie nie wiedziałam co to jest. Na pewno pojawiło się coś, co sprawiło, że zdecydowałam się pójść znowu.
Pierwsze zawody, pierwszy start? Była trema, stres?
Pierwsze zawody? Gdzieś tam kiedyś startowałam w zawodach szkolnych o puchar dyrektora. Jak wiadomo biegała wtedy spora liczba rówieśników. To jednak bardziej z cyklu jak to bywa w szkole, mówi się dzieciom by biegły, a te biegną.
Natomiast pierwsze zawody, gdy już zaczynałam truchtać nieco więcej, bo bieganiem bym tego jednak nie nazwała, był Bieg Niepodległości w Gdyni. Wówczas zawodnicy do pokonania mieli, aż 4 pętle po Bulwarze. Trema była ogromna bowiem nigdy w życiu wcześniej 10 km nie przebiegłam. Do tego kompletnie się nie znałam na bieganiu. Nie wiedziałam co mam na siebie włożyć. Było chłodno, więc założyłam polar… Jak łatwo się domyślić szybko się zgrzałam.
Obliczyłaś kiedyś, ile kilometrów w życiu mogłaś przytruchtać?
Nie, pewnie nigdy nie będę w stanie tego zliczyć dokładnie. Co prawda teraz używam lepszy sprzęt pomiarowy, ale nie przykładam dużej wagi do ilości pokonywanych kilometrów.
Skąd początkowo czerpałaś wiedzę o bieganiu. W końcu kilka lat temu, takiej mody na bieganie jeszcze nie było?
Wiedzę pozyskiwałam głównie od ludzi na których natrafiałam, jak i również tę dostępną w internecie. Jednymi z pierwszych osób z którymi miałam okazje biegać byli Grażynka i Henio Wittowie, a także Dariusz Lulewicz. Znali już trochę ten biegowy świat.
Masz jakieś ulubione strony, lektury, które polecałabyś?
Wypadałoby mi chyba polecić własną stronę Biegowy Świat (śmiech). Ta powstała za namową przyjaciół, co ciekawe nie tylko tych biegowych. Gdy wielokrotnie opowiadałam o przygodach z tras, uznali, że chętnie by o tym poczytali.
Poza tym nie mam jednej konkretnej strony na którą zerkam. Książek o bieganiu też przeczytałam już kilka. Nie powiedziałabym, że jakaś jest najlepsza. Niektóre pisane przez profesjonalnych trenerów, inne przez bardziej „zwyczajnych” biegaczy. Jak jednak wiadomo, ile ludzi, tyle spojrzeń. Z jednymi można się zgadzać, a od innych mieć odmienne zdanie.
A są osoby, które podziwiasz w bieganiu?
Podziwiam zwłaszcza ludzi, którzy łamią swego rodzaju granice w sporcie. Może nie są czołowymi zawodnikami, ale pokazują, że można się ruszać. Gdy inni w takim stanie siedzą w domu. Mam na myśli tu np. niewidomych. Np. podczas niedawnego Maratonu Solidarności poznałam Zbigniewa Świerczyńskiego i Mariusza Gołąbek. Pan Zbigniew nie widzi, a Mariusz mu pomaga na zawodach. Niesamowite jest to, jak duże trzeba mieć zaufanie do drugiego człowieka. Wierzyć, we wszystko co mówi, gdy nie można tego zobaczyć. Jest to o tyle niesamowite, że biegi w parach jak np. Bieg Rzeźnika pokazują, że biegacze są swego rodzaju indywidualistami. Każdy wszak lubi biegać w innym tempie. Utrzymanie odległości od siebie max 100 m sprawiało wielu problem.
Większość osób, które Ciebie zna, utożsamia z Tobą Akademię Biegania, A przecież najpierw była Grupa Trójmiasto. Opowiedz o tym.
Tak, pierwszą grupą do której trafiłam była Grupa Trójmiasto. Trafiłam tam trochę przez koleżankę i forum dostępne w Internecie, na którym członkowie porozumiewali się w kwestii treningów. Prowadzili też tzw. czwartkową alejkę dla początkujących, na którą starałam się pojawiać w miarę możliwości.
Grupa była niezwykle przyjazna, więc szybko zaangażowałam się w jej życie. Do Akademii Biegania trafiłam poprzez pojawianie się raz w tygodniu na treningach. Grupowe Treningi GT trochę zaczęły podupadać, więc biegałam z AB. Zawsze lubiłam się gdzieś angażować, toteż zaczęłam działać i w tej grupie poprzez pisanie artykułów, inicjowanie jakiś dodatkowych treningów czy wydarzeń.
Bardzo wiele czasu i pracy poświęciłaś Akademii Biegania. Co uważasz w tym projekcie za największy sukces?
Pracy poświęciłam wiele, to racja. Największym sukcesem są przede wszystkim ludzie. Bowiem grupa ta funkcjonuje w większości w myśleniu „my”, a nie „ja”. Rzekłabym, że to swego rodzaju fenomen. Ludzie są bowiem chętni pracować dobrowolnie na dobro większej grupy, a nie jednostki. To są też przede wszystkim przyjaciele.
Wydaje mi się, że starałam się robić co tylko mogłam, nie oczekiwałam niczego w zamian. Zarówno jednak, gdy byłam w szpitalu, jak i teraz gdy zbyt wiele ruszać się jeszcze nie mogę, dostaję wspaniałe wsparcie od tych ludzi. Nawet takie proste jak w przypadku Maćka Draperii, jak transport na kontrolę, czy też fakt, że biegowa rodzinka Szwedów zatroszczyła się o to, bym mogła się znaleźć na sobotnim Biegu Westerplatte.
Co sprawia, że Akademia Biegania jest najliczniejszą grupą biegową na Pomorzu? Przecież w innych miastach też mają ekipy, a jednak nie są tak liczne, jak gdańska grupa.
Gdy zaczynałam biegać z AB, grupa liczyła z ok. 15-20 osób. Na treningach pojawiało sie nawet czasem kilka osób. Niesamowitą zasługą w rozrost jest na pewno ubiegłoroczna akcja Radia Gdańsk – Pomorze Biega. Specjalnie przygotowane treningi do zachęcenia zwłaszcza tych początkujących pod okiem profesora Wojciecha Ratkowskiego i Aleksandry Konkol, były strzałem w dziesiątkę.
Frekwencja podskoczyła drastycznie na treningach i z grupy kilku, kilkunastu osób, zrobiło się kilkadziesiąt. Przede wszystkim też sami ludzie byli otwarci. To przyciągało kolejnych. No i trzeba przyznać, że treningi Pomorze Biega, sprawiły, że pod czujnym okiem wykwalifikowanych trenerów, wiele osób znacznie zaczęło poprawiać swoje rezultaty.
Niektórzy jak przyznali – zaczęli zazdrościć, bo byli ciekawi, jak to jest trenować pod czyimś okiem. No i zaczęli się pojawiać.
AB to właśnie ludzie, o których niesamowitości już nie raz tu wspominałam, sprawiają, że grupa rośnie.
Przyznaj się Agata, że czasem pewnie jak każdy, przeginałaś z nadmiernym bieganiem? Pamiętam jak jednego dnia w sobotę przebiegłaś parkrun Gdańsk (5 km), potem wystartowałaś w jakiś innych zawodach, aby zakończyć sobotę z Night Runners?
Dużo o mnie wiesz 🙂 Trenerka wielokrotnie zwracała mi uwagę, że przesadzam. Prof. Ratkowski również. Świat biegowy wciągał, a jak i mówiłam lubię się angażować, chciałam być wszędzie.
Pierwsza kontuzja?
Pierwszą poważną kontuzją było chyba skręcenie kolana. Miałam akurat trening w AZS PG. Byłam rozgrzana i wydawało mi się, że jestem dobrze przygotowana po prostych ćwiczeniach na płotkach. Jednak przy biegu przez płotki na 3, być może 4 uczułam szarpnięcie pod kolanem. Zaczęło się na wizycie u ortopedy, a skończyło na pogotowiu. Unieruchomiono więc mi nogę poprzez założenie gipsu.
Patrząc z perspektywy czasu, dałoby się uniknąć u Ciebie zerwania więzadeł?
Trudne pytanie. W szpitalu poznałam Agnieszkę, która zerwała więzadła biegnąc za dziećmi i wpadając jedną nogą do wykopanej dziury. Mogło się więc to zdarzyć wszędzie i zawsze. Swoją drogą jest to najbardziej popularna kontuzja wśród narciarzy. Nigdy więc nie możemy być w 100% pewni, że uda nam się uniknąć jakiejś kontuzji.
Jak byś przestrzegała innych, aby trenowali mądrze z głową i nie rzucali się na głęboką, „biegową” wodę?
Mówią by uczyć się na cudzych błędach, choć chyba jednak lepiej uczymy się na swoich własnych. Można owszem dawać ludziom rady, często się zresztą ktoś o nie pyta. Tylko to dla tych osób bardziej rozważnych. Są jednak osoby uparte, trochę sama do nich należę. Sami sprawdzamy, gdzie są nasze granice.
Zawodów, które przebiegłaś jest multum. Wiesz ile masz zaliczonych startów?
Chyba coś lekko ponad 200.
Jak się patrzy, to sporo razy stawałaś na podium i to zarówno w open, jak i w swojej kategorii wiekowej.
Nie ma co ukrywać, że wśród kobiet niezwykle łatwo jest stanąć na podium. Często startuje ich po prostu mniej, a i samych imprez obecnie jest ogrom.
Dystanse, które lubisz najbardziej? Na jakich Ci się bieganie najlepiej?
Mam coś takiego, że im dłużej biegam tym czuję się lepiej. Dotąd mam same miłe wspomnienia z dystansów maratońskich i dłuższych.
Największe sukcesy biegowe, które cenisz najbardziej dumna?
Niezwykle ucieszyłam się, gdy w ubiegłym roku mogłam startować w mistrzostwach Amatorów rozgrywanych podczas Mistrzostw Świata w Biegach Przełajowych. Znalazłam się tam dzięki zwycięstwie w konkursie fotograficznym. Wpierw patrzyłam na tych najlepszych, a później sama mogłam pobiec tą trasą. Na dodatek znalazłam się w pierwszej szóstce kobiet, dzięki czemu mogłam stanąć na tym samym podium, co jeszcze przed chwilą prawdziwi mistrzowie.
Z uwagi na to, że jestem amatorem, który dość późno rozpoczął biegową przygodę, cieszyłam się bardzo z drużynowego brązowego medalu na Akademickich Mistrzostwach Polski w biegach przełajowych. Spełnieniem zaś chyba najskrytszych marzeń było zwycięstwo w biegu lekko przełajowym u naszych zachodnich sąsiadów w 31. Sommerabendlauf. Na dodatek na podium mogłam wskoczyć tam dwukrotnie. Zarówno w open jak i kategorii wiekowej. Pamiętam, że przeczytanie mojego nazwiska organizatorom sprawiło sporo trudności.
Sukcesy, sukcesami, ale pewnie były też porażki?
To chyba normalne, że porażki są nieodłączną częścią sportu. Nie zawsze może być kolorowo i zwycięsko. Przegrywałam wielokrotnie z własnymi ambicjami. Choć chyba najdłużej dochodziłam do siebie po nieudanym podejściu do realizacji celu jakim było pokonanie ubiegłorocznych zimowych Śniegołazów biegiem. Mieliśmy pokonać ok. 50 km. Nie przewidzieliśmy jednak warunków pogodowych i tego co nas może czekać na trasie. Noc i śnieg co najmniej po kolana, a miejscami po pas, sprawił, że niewiele brakowało, abym skończyła w szpitalu. Najbezpieczniejszą rzeczą było zejść z trasy. Jak jednak wiadomo, sportowa złość bywa najlepsza. Jeden czy dwa tygodnie później znacznie poprawiłam swój rekord w półmaratonie łamiąc granicę 1:40.
Najtrudniejszy bieg w którym startowałaś?
Startowałam w różnych biegach ekstremalnych. Najtrudniejszy był chyba Bieg Morskiego Komandosa organizowany przez jednostkę wojskową Formoza oraz udział w akcji „125 km i Piotruś stanie na nogi”. Ta druga m.in. dlatego, że biegniesz w świadomości, że robisz coś dla kogoś, nie dla siebie. Z jednej strony wydaje się być łatwiej, ale z drugiej trzeba być świadomym, jak wiele osób na nas uczestniczących wtedy polega.
Zawody, imprezy biegowe, które cenisz najbardziej?
Przede wszystkim te z klimatem. Te na których pozna się ludzi z niesamowitą pasją. Przestały mi się podobać biegi masowe. Nie ma zbyt wiele przyjemności, gdy biegniesz w ścisku, próbując przedrżeć się przez zawodników, którzy ustawili się w nie swojej strefie, na dodatek obserwując przy tym oszustwa.
Masz jakieś wymarzone biegi, w których chciałbyś pobiec?
Wymarzone. Jak najbardziej, choć póki co odległe. Podoba mi się m.in. Jungle Marathon na ok. 250 km, podzielony na 3 etapy, przy temperaturze rzędu 40 stopni Celsjusza i wilgotności wynoszącej 99%. Na trasie nie brakuje przewyższeń, bagien pełnych aligatorów, węży, pijawek itp. Jak i również Bieg na dystansie 400 m na skocznię narciarską, który rozgrywany jest słoweńskiej Planicy. Lubię wyzwania, pewnie dlatego mnie ciągnie na takie imprezy.
A wynik, który chciałbyś osiągnąć na konkretnym dystansie – bo nie oszukujmy się, bieganie to także rekordy życiowe.
Ostatnio właśnie wspominałam w gronie znajomych, że moje patrzenie na bieg się troszkę zmieniło. Rekordy cieszą na pewno. Niezwykle spodobało mi się jednak mówiąc po prostu bieganie dla kogoś. Taka wymiana swojej pasji na pomoc dla kogoś jak to było przy akcji „125 km i Piotruś stanie na nogi”. Być może, gdy wrócę do pełnej sprawności powalczę jeszcze na jakimś maratonie o złamanie 3:30.
Jak patrzysz na całą otoczkę biegową, która opanowała Polskę?
Na pewno cieszy to, że się ludzie zaczynają ruszać. Jak jednak niestety bywa, gdzie jest masa, to występuje brak odpowiednich zachowań.
Nie drażni Ciebie czasem, że aż tylu ludzi biega? Jeszcze kilka lat temu, jak pojechało się na jakieś zawody, to praktycznie co drugą osobę się znało. Czuło się niesamowity klimat przynależności do pewnej grupy ludzi. Teraz w zasadzie taki klimat, atmosferę, można odczuć na biegach parkrun czy choćby na zawodach organizowanych przez Krzyśka Modzelewskiego lub na ogniskach biegowych w Gołębiowie.
Taki klimat można spotkać na wielu imprezach. Nawet tych większych. Czasem jestem pod wrażeniem, ile osób się zna, wszak jest pewien stały trzon, który pojawia się prawie wszędzie od lat. Na pewno nie drażni ilość, ile znacznie bardziej wspomniany wcześniej brak odpowiedniego zachowania, który można zaobserwować. Bywa, że niektórzy zachowują się jak przysłowiowe „święte krowy”. Takie z cyklu „uwaga, ja biegnę, ustąpcie mi miejsca”. Na szczęście jest też ogrom wspaniałych ludzi, więc to się rekompensuje. Zaobserwować można jednak coraz więcej oszustw na trasie. Nie tylko chodzi o standardowe skracanie trasy, ale i coś, co mi jeszcze kilka temu nie przyszło do głowy np. przekazywanie chipa biegnącej osobie z przodu, by mieć lepszy oficjalny rezultat. Zawsze się zastanawiam kogo osoby oszukują i chyba najbardziej samych siebie.
Ciągle zastanawia mnie, dlaczego ludzie tak pragną w pakietach startowych – koszulek, gadżetów, folderów i innych drobiazgów. Mogę jeszcze zrozumieć, że jak się płaci ogromne pieniądze za udział, to można mieć duże oczekiwania. Ale jak słyszę za każdym razem od tych samych osób, dlaczego nie ma koszulki w pakiecie, to śmiech mnie ogrania. Po co tyle komu koszulek w szafie? Już nie mówię, o medalach, bo one tylko cieszą na początku. A później szacunek mamy tylko do krążków i koszulek z jakiś wyjątkowych zawodów, które dla nas są bardzo ważne. A jak Ty to widzisz?
To racja. Nasi zachodni sąsiedzi w tych kwestiach określają nas jako materialistów. Ostatnio jednak spojrzałam na to trochę inaczej. Koszulki cieszą, na pewno nie z każdej imprezy, ale z tych wyjątkowych. Choć z drugiej strony dla każdego inna impreza będzie wyjątkowa. Medalu nie założymy na co dzień. Koszulkę już tak. Było to widać na Festiwalu Biegowym. Koszulki z imprez ultra jak Bieg Rzeźnika, Ultramaraton Karkonoski czy Ultramaraton Szczecin-Kołobrzeg przewijały się dość często. Noszący je na pewno byli dumni, że dane biegi ukończyli, a przy okazji w oczach innych, postrzegani są od razu inaczej – jako bardziej zaawansowani biegowo.
Sama mam szafę pełną koszulek biegowych, często nawet nie wyciągniętych z folii, jest jednak tych kilka, które chętnie zakładam. Czy ktoś uzna to za chwalipięctwo? Nie odbieram tak tego. Te niektóre przypominają mi wiele przygód na trasie.
Mamy już według Ciebie apogeum biegania w Polsce, czy jednak w najbliższym czasie ta fala będzie opadać?
Wydaje mi się, że będzie opadać. Choć może nie tyle opadać, ile zauważalne będzie, właściwie już jest przerzucanie się na dyscypliny poniekąd pokrewne jak właśnie Triathlon czy biegi ultra.
Są granice w bieganiu, których nigdy byś nie przekroczyła?
Zabawne, właśnie wczoraj w odpowiedzi na komentarz na swoim blogu napisałam, że granice się jakby stale przesuwają. Nie ma więc jakiś granic nie do przekroczenia.
Skąd bierze się ta pasja w ludziach, że można pokonać – 100 km, 150 km i więcej. To siedzi w głowie, w nogach, w naszym charakterze?
Na pewno wszędzie po trochu. Głowa musi chcieć, a nogi muszą wytrzymać to, co nakazuje głowa. Słabi nie mają czego tu szukać. Odpadną łatwo na trasie. Trzeba być trochę gotowym na zwątpienia i ból. To nieodłączne elementy biegów ultra.
Co myślisz o wyczynach takich osób jak Dean Karnazes Scott Jurek czy Piotr Kuryło. Myślisz, że mogłabyś kiedyś zrobić coś szalonego, tak jak oni?
Czasami w głowie rodzą się dziwne pomysły.
Wielu uważa Ciebie za eksperta od biegania. Mało tego, zapewne każdy myśli, że ukończyłaś AWF, niż Politechnikę. Jak na to patrzysz?
Ekspertem na pewno się nie czuję. To racja, wielu myśli, że jestem po AWFiS. Przez całe swoje bieganie stale staram się pogłębiać swoją wiedzę. Nie tylko jednak ślepo przyjmując wytyczne danego trenera. Staram się wyśrodkowywać, to co mówią. Bowiem jak wiadomo – ilu trenerów, tyle opinii. Miałam okazję uczestniczyć w różnych wykładach, czytać różne książki, a także pozyskiwać bezpośrednio wiedzę od trenerów. Jak i zwyczajnie obserwując zachowanie własnego organizmu.
Bieganie to tylko jeden z licznych talentów, który posiadasz. Umiesz też bardzo ładnie rysować?
Naprawdę wiesz o mnie dużo. Niegdyś sporo rysowałam. Trudno jednak znaleźć na wszystko czas. To zajęcie ograniczyłam do z reguły malowania czegoś dzieciom, gdy chcą. Doba bywa zbyt krótka. Zresztą przyznam, że sam sport sprawia mi więcej radości.
A skąd zamiłowanie do komputerów?
Obecnie to nasz główny środek przekazu.
Jesteś osobą, która angażuje się w wiele projektów społecznych. Jakbyś namówiła ludzi, aby poświęcili kilka godzin w tygodniu na pracę społeczną, wolontariacką.
Przede wszystkim trzeba pokazać ludziom, że warto. Możemy dostać bowiem z takiej pracy więcej. Nie wszystko w życiu robi się dla pieniędzy. Są rzeczy cenniejsze jak przyjaźń. Dzięki takiej pracy poznaje się świetnych ludzi, no i zdobywa bezcenne doświadczenie. Pracy w grupie, w zespole.
Jak byś miała wybierać i wcześniej odkryłabyś bieganie, zastanawiałabyś się nad karierę biegową (nie tylko jako zawodniczka, ale np. jako trenerka).
Być może. Ta pierwsza z uwagi na wiek jest już raczej poza zasięgiem, ale przed drugą, ścieżki wciąż są otwarte 🙂
Plany po kontuzji i na przyszłość?
Są pewne pomysły, ale nie zdradzam. Na ścieżki na pewno wrócę, wszak o to walczę.
Ostatnie być może najtrudniejsze pytanie? Co czujesz, kiedy biegasz, a co czujesz kiedy nie możesz biegać?
Gdy biegam, to czuję, że jestem we właściwym miejscu i czasie. Wiem, że to właśnie to, co mi daje w życiu dużego powera. Gdy ktoś już wejdzie w ten świat sportowy, to wiadomo, że łatwo nie jest w chwilach kontuzji. Nie mam się jednak co zamartwiać, bowiem mam niesamowitą pomoc od ludzi, no i staram się tę energię przekształcać na coś innego, co pozwala mi być blisko startujących jak np. robienie zdjęć. Mam też więcej czasu by śledzić startowe losy przyjaciół i im kibicować.
Rozmawiał Maciej Gach
*Agata Masiulaniec (rocznik 1990) – Miłośniczka wyzwań i pasjonatka sportu. Wśród licznych startów, ukończyła m.in.: Bieg Rzeźnika, Bieg Morskiego Komandosa czy I Zimowy Ekstremalny Triathlon R3D. Na co dzień autorka blogu – Biegowy Świat.
Fot. – archiwum prywatne Agaty Masiulaniec