Złoty dotyk Maksyma Khlania. Pewne zwycięstwo Lechii nad Zniczem

(Fot. Krzysztof Mystkowski / KFP)

Dwa idealne dotknięcia piłki. Czy w pełni zamierzone? Niekoniecznie, ale nie ma to żadnego znaczenia. Maksym Khlan robił w Pruszkowie rzeczy nieprzeciętne, został bohaterem, a Lechia wygrała ze Zniczem 2:0.

Role od początku były jasne. Lechia przejęła piłkę, dominowała pod względem posiadania, mogła pochwalić się wyższą kulturą gry i jakością. Znicz murował, bronił się. Był biedny. Trzeba było tylko ten zamek rozbroić, znaleźć klucz. Próbował Camilo Mena, ale częściej niż efektywny był irytujący. Był pod grą, ale to oznaczało, że musiał podejmować decyzje. I podejmował – zazwyczaj złe.

Im niżej ustawiał się Znicz, tym bardziej potrzeba było kogoś, kto złamie szyk defensywny rywala. I znalazł się duet. Na lewej stronie pola karnego Maks Khlan zagrał do Rifeta Kapicia, ten odegrał elegancko z pierwszej piłki, a Ukrainiec przelobował bramkarza i umieścił piłkę pod poprzeczką. Czy podawał? Być może, ale to nieważne, bo efekt był piorunujący.

To była 35. minuta. Znicz był w opałach, a tuż przed przerwą jeszcze sam strzelił sobie w stopę. Konkretnie Shuma Nagamatsu, który w bardzo nieodpowiedzialny sposób zaatakował Dominika Piłę. Trafił go od tyłu w ścięgno Achillesa. Arbiter potrzebował wsparcia VAR-u, a później słusznie wyrzucił Japończyka z boiska.

KHLAN ZACHWYCA PO RAZ DRUGI

Na drugą połowę Lechia wychodziła więc z podwójnym handicapem, a po kilku minutach jeszcze swoją sytuację poprawiła. Po długim zagraniu piłka na skraju pola karnego spadła pod nogi Meny. Ten odegrał do Khlana, który przyjął i pięknie z woleja po raz drugi pokonał Miłosza Mleczkę.

Lechia przeszła na tryb ekonomiczny. Zamiast utrzymywać się przy piłce – oddała ją rywalom i szukała szybkich wyjść. Znicz podszedł wyżej, grał w dziesięciu, więc było dużo więcej przestrzeni. Ale efektem był gol dla gospodarzy. Jakub Wawszczyk świetnie trafił piłkę i Bogdan Sarnawski nie poradził sobie z kąśliwym uderzeniem. Gol nie został jednak uznany, bo tuż przed strzałem Dawida Bugaja faulował jeden z rywali.

Końcówka nie była już szczególnie emocjonująca. Znicz próbował, ale nie miał narzędzi. Lechia – wsparta przez zmienników – raczej się broniła. I broniła się skutecznie. Sarnawski znów zakończył z czystym kontem. Za ostatnie dwa kwadranse można mieć do biało-zielonych pretensje, za całokształt – raczej nie. To było kolejne zasłużone zwycięstwo.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj