Jesienną, chłodną atmosferę w stoczniowej hali rozgrzał koncert gwiazdy i jednego z ojców założycieli trip-hopu – Trickiego. W ostatni czwartek października w gdańskim klubie B90 zebrało się kilkuset fanów brytyjskiego wykonawcy, aby posłuchać na żywo jego najnowszej płyty, która ukazała się zaledwie miesiąc wcześniej. Muzyk nie zawiódł ich i przedstawił na scenie wszystkie nowe kawałki, za to w trochę innej, bardziej rockowej aranżacji. Adrian Thaws – tak brzmi prawdziwe imię Trickiego i taka też jest nazwa ostatniego krążka. Płyta jest przykładem mrocznego, elektronicznego brzmienia, wspartego zapożyczeniami z innych stylów muzycznych (chociażby reagge w Silly Games). Charakterystyczny głos i sposób śpiewu, a w wielu miejscach bardziej deklamacji Trickiego, wspierane damskimi, delikatniejszymi wokalami – to jego przepis na sukces.
Podczas koncertu wystąpił z Francescą Belmonte, która wcześniej brała udział w nagrywaniu płyty False Idols z 2013 roku, a na „Adrian Thaws” udzielała się w trzech kawałkach: Something in the Way, Nicotine Love i I Had a Dream. Wokalistka spisała się dobrze podczas gdańskiego koncertu, chociaż Tricky jej tego nie ułatwiał, zabierając nagminnie mikrofon i przewracając statyw. Momentami była ona zmuszona skupiać się bardziej na tańcu niż na śpiewie. Zachowanie piosenkarza nie ułatwiało też życia pracownikom technicznym, którzy co chwilę musieli wchodzić na scenę i doprowadzać do porządku to, co Tricky odłączył swoimi ekscesami.
Momentami muzyk sprawiał wrażenie, że bawi się lepiej od swoich własnych fanów. Bardzo szybko pozbył się swetra i koszulki, podczas gdy ludzie stojący parę metrów od sceny bujali się flegmatycznie, okutani w płaszcze i szaliki. Tricky w tym czasie skakał po scenie, krzyczał do mikrofonów (swojego i Franceski), dyrygował muzykami. Idealnie zobrazował dlaczego trip-hop nazywany jest hip-hopem na kwasie, łącząc szept, wrzask, dziwne, gwałtowne ruchy i nerwowe chodzenie po podwyższeniu. Towarzysząca mu wokalistka sprawiała wrażenie trochę zagubionej i przytłoczonej.
Pozytywnym zaskoczeniem był support, ponieważ organizator nie udostępnił żadnych informacji na ten temat. Wystąpił trójmiejski zespół Bubble Chamber, którzy tak charakteryzują swoją muzykę:(…)poruszamy się w obszarze muzyki elektronicznej, garściami czerpiąc z estetyki dubstepu i drum’n’bass, utwory rozpisując na żywe instrumenty. Doskonale wpasowali się w gusta fanów Trickiego, o czym świadczyło to, że wielu z nich spędziło czas w oczekiwania na gwiazdę wieczoru pod sceną, zamiast na zewnątrz lub przy barze.
Koncert w klubie B90 miał specyficzną atmosferę, której można było się zresztą spodziewać po tego typie muzyki. Tricky stworzył show, podczas którego zdawał się odprawiać jakiś dziwny rytuał, jednych czarując, innych odstraszając. Na scenie widoczna była jego mania kontroli, wprawiająca muzyków w konsternację, co nie powinno się zdarzyć, bo po to są próby przed koncertem, żeby wokalista nie musiał instruować muzyków jak mają grać w trakcie trwania występu.